Oskar i pani Róża. Spektakl w reżyserii Lecha Mackiewicza w Teatrze Małym w Tychach
„Latarnik” oraz „Oskar i pani Róża”, te dwie znakomite produkcje Teatru Małego, mają trochę wspólnego. Nie tylko przez Lecha Mackiewicza, który w pierwszej jest odtwórcą głównej roli, a w drugiej twórcą całego przedstawienia, ale też poprzez nazwisko scenografki , Natalii Kołodziej (choć to dwie bardzo różne scenografie, to jednak łączy je jakaś świetlistość, lekkość, efemeryczność). Podobna jest też geneza obu spektakli. Zarówno reżyserka „Latarnika”, jak i reżyser „Oskara i pani Róży” zobaczyli w tych dziełach materiał na przedstawienie teatralne dopiero wtedy, kiedy ich dzieci je czytały jako szkolne lektury. Oboje poszli dalej w swoich inscenizacjach, oboje powiedzieli ze sceny więcej niż autorzy na kartach swoich książek.
Chciałem, żeby to była opowieść o sensie bytu, o mądrym wykorzystaniu naszego czasu na ziemi –powiedział Lech Mackiewicz.
Oskar, którego poznajemy jako małego pacjenta zmagającego się ze zmową milczenia na temat śmierci, dzięki pani Róży zaczyna się skupiać na życiu, doświadczaniu codziennych radości. Nieuchronne przychodzi, chłopiec umiera, ale czas, który otrzymał, zdołał pięknie wykorzystać. Mógł go przepłakać, spędzić na złorzeczeniu rodzicom, którzy nie potrafią zająć właściwej (wspierającej) postawy wobec choroby jedynego syna, gniewać się na personel medyczny, który udaje, że nie słyszy pytań związanych ze śmiercią. Dzięki pani Róży, nauczył się wyrzucać z siebie myśli, które martwią, przytłaczają, odbierają chęć do życia, a odważył się na przeżycie naprawdę szczęśliwych chwil. Na przeżycie swojego krótkiego czasu tak, jak normalnie się przeżywa w kilkadziesiąt lat.
Kruchość życia wyraża wspomniana scenografia. Reżyser zdradził, że było kilka pomysłów, ale ostatecznie zdecydowano się na dekorację, która – jak powiedział – jest ulotna jak życie.
Role tytułowe Lech Mackiewicz powierzył Jamesowi Malcolmowi (polskiemu aktorowi , którego matka jest Amerykanką greckiego pochodzenia, a ojciec Szkotem) i Alicji Stasiewicz. Sam Lech Mackiewicz też jest aktorem, ale jednak w dużej mierze reżyserem. Na koncie ma około 60 spektakli zrealizowanych na całym świecie. Cieszy się, że może robić rzeczy wartościowe, takie, które go naprawdę interesują.
Jego przedstawienie „Oskar i pani Róża” doskonale wpisuje się w kurs, jaki obrał Teatr Mały w Tychach pod dyrekcją Pawła Drzewieckiego, produkujący spektakle mówiące o rzeczach ważnych w sposób przykuwający uwagę, ale nie przytłaczający.
W tym roku świętujemy 60-lecie życia artystycznego w tym budynku i uznaliśmy, , że najlepsza forma świętowania to zbudowanie produkcji, które świadczą o jakości artystycznej tego miejsca i jego autorskiej wypowiedzi twórczej i stąd impresariat [przez całe lata Teatr Mały w Tychach mienił się teatrem impresaryjnym – red.] ograniczamy już tylko do festiwali, a na co dzień chcemy się dzielić z widzami naszymi propozycjami. W tym sezonie jest wyjątkowo dużo profesjonalnych spektakli z udziałem profesjonalnych aktorów, ale też przy współudziale pasjonatów, fascynatów życia teatralnego w naszym mieście. Zaczęliśmy spektaklem „Najdalej jutro” Joanny Piwowar-Antosiewicz przy współudziale podopiecznych Ośrodka Faustyna w Tychach, potem była nasza premiera sylwestrowa w reżyserii Adama Sajnuka „Seks dla oprnych” z Kamillą Baar, w styczniu „Hibernacja” Krystiana Durmana w reżyserii Beniamina Bukowskiego (w tym miesiącu przypadły urodziny teatru), w marcu – „Królewna Śnieżka” w reżyserii Anny Białoń, gdzie też wystąpili zawodowi aktorzy obok młodzieży. „Oskar i pani Róża” to piąta premiera. Świadomie jest to tak ułożone, żeby docierać do widzów w rożnym wieku – powiedział Paweł Drzewiecki, dyrektor Teatru Małego w Tychach i aktor (we wspomnianym przedstawieniu „Seks dla opornych” partneruje Kamilli Baar).
Najnowszy spektakl „Oskar i pani Róża” można zobaczyć jeszcze w niedzielę i poniedziałek (1-2 czerwca), a potem dopiero w nowym sezonie. Naprawdę warto się wybrać.