Takiego serialu jeszcze w Polsce nie było. Dramat na morzu i w sądzie
„Heweliusz” to najnowszy serial od twórców „Wielkiej wody” – Jana Holoubka, Kaspra Bajona i Anny Kępińskiej. Produkcja inspirowana jest tragicznymi wydarzeniami z nocy 13 na 14 stycznia 1993 roku, kiedy to podczas gwałtownego sztormu na Bałtyku zatonął prom Jan Heweliusz, zabierając ze sobą życie 56 osób. Serial ukazuje zarówno przebieg katastrofy, jak i jej długofalowe konsekwencje – dramatyczne losy rodzin, które straciły bliskich, emocje tych, którzy przeżyli oraz tych, którzy przez lata żyli w cieniu tamtych wydarzeń.
Fabuła na tle faktów
„Heweliusz” nie jest odzwierciedleniem wydarzeń feralnej styczniowej nocy 1993 roku, bazuje na prawdziwej historii katastrofy, jednak pozostaje opowieścią całkowicie fabularną i wizją twórców, powstałą w wyniku wnikliwego researchu.
Twórcy „Heweliusza” spotkali się m.in. z ocaleńcami, wdową i córką po kapitanie promu Andrzeju Ułasiewiczu, rodzinami ofiar, świadkami, kapitanem bliźniaczego statku, dziennikarzami zaangażowanymi w sprawę katastrofy. Czytali wszystkie akta rozpraw w Izbie Morskiej – łącznie ponad 20 tomów.
Na potrzeby serialu skondensowali zeznania w jeden proces, choć w rzeczywistości latami trwały postępowania w Izbie Morskiej w Gdyni i Szczecinie czy Izbie Odwoławczej również w Gdyni.
Poza rodziną kapitana Ułasiewicza, której imiona i nazwiska zachowano za zgodą bliskich, pozostałe sylwetki zostały stworzone przez twórców – łączą w sobie różne postawy i doświadczenia, a część z nich powstała specjalnie na potrzeby narracji serialu.
- Zachowaliśmy datę, nazwę promu, prawdziwe imiona i nazwiska jedynie rodziny Ułasiewiczów, choć ich losy są oczywiście też częściowo sfabularyzowane. Poczuliśmy, że mamy prawo do opowiedzenia tej historii, kiedy dostaliśmy zgodę i zaufanie Jolanty Ułasiewicz, czyli wdowy po kapitanie i ich córki Agnieszki – mówi producentka, Anna Kępińska.
Opowieść o ludziach morza
Kiedy Heweliusz zatonął, przyszły scenarzysta serialu Kasper Bajon miał 10 lat. Sceny, które zobaczył wówczas w telewizji – obraz statku odwróconego do góry stępką – nie udało mu się nigdy zapomnieć.
- Ta historia była dla mnie osobista. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wdowa po kapitanie mieszkała ulicę dalej od mojego rodzinnego domu. Wtedy poczułem, że to również część mojej pamięci – mówi.
Przez jakiś czas Bajon mieszkał Fuertaventurze wśród, jak sam ich określa, ludzi morza. Podziwiał ich etos. Zrozumiał, że chce opowiedzieć nie tylko historię o tej katastrofie, ale również o samotności. Tych, którzy płyną i tych, którzy na nich czekają.
O swoim pomyśle opowiedział Annie Kępińskiej, z którą pracował przy „Wielkiej wodzie” - i już od pierwszej rozmowy byli w tym projekcie razem.
- Wiedzieliśmy, że chcemy zrealizować „Heweliusza” razem z Netflixem, bo komfort, jaki nam stworzyli przy „Wielkiej wodzie” był ogromny. To była fantastyczna, pełna zrozumienia i wsparcia współpraca. Od początku wiedzieliśmy, że jeśli chcemy podjąć się tak trudnego projektu, to tylko nimi – podkreśla Anna Kępińska.
I udało się – Netflix zaangażował się w projekt od etapu pierwszego pomysłu, wspierając twórców merytorycznie i produkcyjnie na każdym etapie rozwoju: od scenariusza, przez zdjęcia, aż po postprodukcję. Jak podkreślają twórcy, to właśnie dzięki temu możliwe było osiągnięcie poziomu realizacyjnego, który ich zdaniem nie byłby dostępny w żadnym innym modelu produkcyjnym w Polsce.
Widz w oku cyklonu
Produkcja serialu „Heweliusz” w liczbach to łącznie 10 miesięcy przygotowań produkcyjnych, 8-miesięczny okres zdjęciowy od stycznia do sierpnia 2024 roku z liczbą 105 dni zdjęciowych, a więc aż 20 dni zdjęciowych na odcinek. Najtrudniejszymi i najbardziej wymagającymi dla całego serialu były ujęcia z tonącym promem.
- Chcieliśmy zabrać widza w samo oko cyklonu. Żeby znalazł się po prostu na promie w trakcie katastrofy. Działaliśmy na dekoracjach, które są przechylone pod kątem 70, 80, 30 stopni. Na aktorów działała grawitacja, oni byli cały czas w niewygodnych pozycjach, do tego lały się na nich tony wody. Włączone były trzy gigantyczne silniki od motolotni, które robiły wiatr zbliżony do warunków sztormu 12 w skali Beauforta, jaki miał miejsce w tę tragiczną noc. To były niesamowicie wyczerpujące fizycznie zdjęcia, zarówno dla aktorów, jak i dla ekipy - mówi autor zdjęć, Bartek Kaczmarek.
W żadnym pionie produkcyjnym nie było miejsca na zrobienie czegoś na pół gwizdka. „Heweliusz” w liczbach to ponad 120 aktorów, 3000 statystów, 2000 pojazdów grających, w tym 200 TIR-ów/ciężarówek, 700 ton wody (większość w obiegu zamkniętym), 1 kilometr konstrukcji deszczownic i trawersów, 100 mocowań podwieszeń elementów jednocześnie na dwóch halach zdjęciowych, 40 umów kaskaderskich, 70 lokacji i prawie 200 osób zaangażowanych w postprodukcję.
- To dla nas ważne, dotyka nas to, bo pracujemy na realnych historiach. Czuję ogromną odpowiedzialność, ponieważ robimy serial, który jest ważny dla wielu ludzi – podkreśla reżyser, Jan Holoubek.
Walka o godność
„Heweliusz” jest zarówno dramatem katastroficznym, jak i sądowym. To opowieść o dramacie na morzu i na lądzie. Historie głównych bohaterów są osadzone w realiach rozpadającego się systemu państwowego po upadku PRL-u.
Władze próbują zrzucić całą odpowiedzialność za tragedię na kapitana Andrzeja Ułasiewicza oraz załogę promu. W Izbie Morskiej wdowy po marynarzach walczą o prawdę, godność, sprawiedliwość i pamięć o zmarłych. We własnych domach mierzą się z samotnością i żałobą, stając się jednocześnie jedynymi żywicielkami rodziny w czasach ekonomicznego kryzysu.
- Chciałem, żeby ta historia niosła w sobie siłę emocji. Dlatego to z jednej strony opowieść o katastrofie, pełna napięcia i żywiołu, a z drugiej – głęboki, intymny dramat o samotności, stracie i nadziei – mówi Jan Holoubek.
Jednym z wielu wyzwań postawionych przed twórcami stało się przeniesienie na ekran ciężaru emocjonalnego tych, którzy przetrwali oraz tych, którzy mieli znaleźć się na statku, ale zrządzeniem losu nie weszli na pokład.
- Ta opowieść jest o tragedii, ogromnym cierpieniu ludzi, bardzo trudnym czasie w historii Polski. To, co wynieśliśmy z dokumentacji, przeniosło się na opowieść fabularną. To historia o tym, że nigdy nie wiemy, co się wydarzy. Że nasze życie nagle w brutalny sposób może być przerwane. Ktoś nie powinien być akurat na tej zmianie, ktoś inny został wpuszczony na prom. To był zwykły dzień. Ludzie płynęli, nie myśląc o tym, że ich życie zaraz się skończy. Opowiadamy o losie, który okazuje się często przypadkowy, o ludziach, którzy mają marzenia, plany i historie do przeżycia, których nigdy już nie doświadczą - tłumaczy Anna Kępińska.
Zetknięcie z dramatem
Kluczową rolę żony kapitana promu odtwarza w serialu Magdalena Różczka.
- Po spotkaniu z panią Jolą Ułasiewicz najważniejsze były dla mnie słowa: godność, wrażliwość, dobro. Poruszyła mnie jej ogromna wiara w sprawiedliwość i niezłomność w walce o prawdę. Wielkie uczucie, które dane było przeżyć Ułasiewiczom, ale też absolutna pewność o niewinności męża i mimo wielkiej straty, zrozumienie dla honorowego pozostania do końca na mostku. Na początku procesu sądowego żona kapitana jest pełna wiary, ale później okazuje się, że cokolwiek by się nie wydarzyło, w starciu ze skorumpowanym systemem jest przegrana. Rola Jolanty to dla mnie wielkie wzruszenie i potężny kaliber emocjonalny – mówi aktorka.
W postać kapitana Ułasiewicza wcielił się z kolei Borys Szyc.
- Z Jolantą i z jej córką Agnieszką szybko stworzyliśmy przyjazną relację. Po spotkaniu z rodziną kapitana dowiedziałem się, że jeszcze przed doborem obsady Jolanta wskazała mnie jako aktora, który powinien zagrać jej męża. Podobnie w przypadku Magdy Różczki. Bardzo się ucieszyła, że to właśnie my. Czuliśmy wielkie wsparcie. Chciałem tą rolą oddać hołd kapitanowi – podkreśla aktor.
Na ekranie zobaczymy w „Heweliuszu” również wiele innych znanych twarzy – w tym Michała Żurawskiego, Konrada Eleryka, Tomasza Schuchardta, Justynę Wasilewską, Andrzeja Konopkę, Magdalenę Zawadzką, Jana Englerta czy Michalinę Łabacz.
Aktorzy wcielają się w bohaterów, których łączy jedno: zetknięcie z dramatem, który na zawsze odmienił ich życie.
- Skala produkcji przejawiała się dla mnie w spokoju i skupieniu, żeby każdy na planie mógł do końca dopracować nawet najdrobniejszy szczegół. Wszystko jest absolutnie dopieszczone, co bardzo wpływa na realizm historii. Kiedy zerkaliśmy w monitory, widzieliśmy, że przenosimy się w czasie – zaznacza Magdalena Różczka.
- Myślałem, że niewiele rzeczy w pracy aktora może mnie zaskoczyć, ale ogrom i rozmach tej produkcji przerósł moje oczekiwania. Tego jeszcze w Polsce nie było. To jeden z najbardziej wymagających projektów, w których brałem udział. Ten wysiłek był dla mnie zaskakujący. Pokonałem wiele swoich strachów. To jedna z największych przygód mojego życia – podsumowuje Borys Szyc.
Premiera serialu „Heweliusz” w Netflixie w listopadzie tego roku.