Wielki jubileusz i mało opery
Tak wielu komentarzy po wydarzeniu artystycznym nie słyszano od dawna. 29 listopada Teatr Wielki – Opera Narodowa obchodził podwójny jubileusz: 200-lecie wmurowania kamienia węgielnego pod swój monumentalny gmach oraz 60-lecie powojennego otwarcia jednej z największych scen operowych świata.
Na scenie wystąpiły gwiazdy o ugruntowanej międzynarodowej pozycji: Aleksandra Kurzak, Rafał Siwek, a także przedstawiciele młodszego pokolenia polskich śpiewaków błyskawicznie zdobywających zagraniczne sceny – Andrzej Filończyk i Piotr Buszewski. Wieczór poprowadziła z elegancją i swobodą Grażyna Torbicka, wspierana przez debiutującego w roli konferansjera i przewodnika po teatralnych kulisach Jakuba Józefa Orlińskiego. Artysta był tutaj współczesnym cicerone, prowadził widzów przez pracownie niczym przez kolejne „kręgi piekła” scenicznego świata – czasem surowego, czasem magicznego. Całość uroczystości była transmitowana przez TVP1, można ją zobaczyć na VOD teatru, a także na platformie OperaVision.
Czy możemy urodzić się z lękiem? Lekarz zabrał głos
Najbardziej poruszającym punktem wieczoru była pięknie sfilmowana, wzruszająco opowiedziana podróż po zawodach, które w epoce globalizacji zanikają: ślusarzy, modelatorów, farbiarzy, krawcowych, szewców i modystek. Teatr Wielki pozostaje jedną z nielicznych instytucji na świecie, które nadal w dużej mierze realizują swoje produkcje własnymi siłami, opierając je na mistrzostwie tych właśnie rzemieślników. W ich wypowiedziach – szczerych, prostych i pełnych dumy – tętniła prawdziwa dusza teatru.
Przypomniano także niezwykłą historię budynku, odbudowanego po wojnie dzięki wielkiej wizji Bohdana Pniewskiego. Do dziś imponuje on skalą, przestrzenią i technologicznymi możliwościami – to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych świątyń operowych świata. Wspomniano otwarcie z 1965 roku, które trwało aż sześć dni, odbyły się wtedy premiery „Strasznego dworu”, „Halki”, „Króla Rogera” i baletu „Pan Twardowski”. Na moment pojawił się także fragment „Strasznego dworu” z historycznej transmisji telewizyjnej – dziś prawdopodobnie zaginionej. Czy ta rejestracja jeszcze gdzieś istnieje? Może się odnajdzie?
Program gali łączył fragmenty oper, baletów i produkcji muzycznych. W znakomitej formie zaprezentował się Polski Balet Narodowy, szczególnie w subtelnym „Adagietto” z „Raju utraconego” Krzysztofa Pendereckiego w specjalnie przygotowanej na te okazję choreografii Anny Hop. Chór Opery Narodowej wystąpił na tle legendarnej inscenizacji „Nabucca” z 1992 roku – jednego z najdłużej granego spektaklu operowego na świecie (rekordzistką jest „Cyganeria” w reżyserii Franco Zeffirellego, która miała swoją premierę w Metropolitan Opera w 1981 roku). Z kolei Chór Dziecięcy pod dyrekcją Danuty Chmurskiej przypomniał fragment „Carmen”. Całość prowadził Patrick Fournillier. I choć to wszystko było piękne – operowych akcentów było zaskakująco mało, jak na jubileusz narodowej sceny operowej.
To wspaniałe, że podczas jednego wieczoru można było zobaczyć tak wiele wielkich gwiazd. Skoro jednak już stanęły na tej scenie, może warto było wykorzystać ich obecność pełniej? Zaledwie kilka tygodni temu w Bydgoszczy, podczas inauguracji I Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Bogdana Paprockiego, zaproszeni jurorzy – Artur Ruciński, Rafał Siwek, Agnieszka Rehlis i Ewa Vesin – dali pełnowymiarowy koncert, prezentując repertuar, który śpiewają na co dzień. Wszyscy niezwykle zapracowani, wszyscy w ciągłym biegu – a jednak udało im się stworzyć wieczór prawdziwie operowy.
Rafał Siwek przyjechał do Warszawy prosto z Londynu – tylko po to, by zaśpiewać jedną arię Skołuby (na tle dekoracji z realizacji Davida Pountneya), wykonaną wprawdzie pięknie i wzniośle, ale jednak zaskakująco krótką jak na rangę artysty. Piotr Buszewski pojawił się na scenie raz – jako Jontek, w scenografii z produkcji Mariusza Trelińskiego. Również Andrzej Filończyk zaśpiewał tylko jedną arię: Figara z „Cyrulika sewilskiego”, pierwszej opery wystawionej na tej scenie, zarazem koronną rolę młodego barytona. W internetowych dyskusjach pojawiało się pytanie o stroje w finałowym mazurze – tymczasem był to po prostu fragment aktualnie granej inscenizacji.
Pięknym momentem było duet Don Giovanniego i Zerliny – to przedstawienie, które nie jest już grane, ale było głośne nie tylko ze względu na wspaniały występ Mariusza Kwietnia w partii tytułowej, lecz także dlatego, że do współpracy zaproszono słynnego wtedy Arkadiusa. Dwa razy solowo (Butterfly i Tosca, na tle dekoracji z bieżących produkcji) pojawiła się Aleksandra Kurzak, dziś jedna z największych gwiazd opery.
Ale dlaczego zaproszono tylko jedną śpiewaczkę? Dziwi brak innych artystek. Izabela Matuła, która w tym sezonie występuje tu w kilku rolach– za chwilę będzie Halką, była zresztą obecna na widowni. Dlaczego nie zaproszono Agnieszki Rehlis, Iwony Sobotki, Ewy Vesin? Dlaczego nie skorzystano, by zaprezentować uczestników Akademii Operowej – przecież to wylęgarnia polskich talentów operowych, Andrzej Filończyk i Jakub Józef Orliński się z niej wywodzą.
W tej chwili mamy niesamowitą w historii polskiej wokalistyki sytuację. Jeszcze nigdy na scenach zagranicznych nie śpiewało tak wielu Polaków (Szymon Mechliński, Krzysztof Bączyk, Adam Palka, Paweł Horodyski i wielu, wielu innych). Lista jest długa. Jubileusz był idealną okazją, by to podkreślić.
Na tej pięknej gali, celebrującej różne zespoły i zawody, zabrakło także wspomnień. Ze sceny nie padły właściwie żadne powojenne nazwiska gwiazd, który tu występowali i którzy tworzyli historię polskiej sztuki operowej. Nie wspomniano: Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego, Bernarda Ładysza, Haliny Słonickiej. Nie uhonorowano legend wokalnych, które mogły być przecież obecne osobiście: Zdzisławy Donat, Stefanii Toczyskiej, Barbary Zagórzanki, Krystyny Szostek-Radkowej. Nie pojawił się Wiesław Ochman. Nie padły nazwiska reżyserów i dyrygentów, którzy budowali teatr przez dekady. Jubileusz teatru operowego bez pamięci o jego twórcach? To był zgrzyt, którego publiczność nie mogła nie zauważyć.
Kontrowersje wzbudził również motyw wizualny gali – choinka z pajacyków, pojawiająca się także w krótkich wstępach filmowych. Choć estetycznie dopracowana, była pomysłem całkowicie nietrafionym: nie miała żadnego związku ani z historią instytucji, ani z istotą świętowanego jubileuszu. Na taką okazję aż prosiło się o symbolikę związaną z operą, sceną, architekturą gmachu – a nie świąteczną metaforę bez kontekstu.
Finał wieczoru przyniósł piękne życzenia od osobowości świata kultury i sceny: Renée Fleming, Pretty Yende, Petera Gelba, Alexandra Neefa, Olgi Tokarczuk, Piotra Beczały i Artura Rucińskiego, którzy obecnie są w Nowym Jorku, gdzie wystąpią w transmisjach operowych w cyklu „The Me: Live in HD”. To dodało gali blasku i poczucia globalnej wspólnoty.
Ale mimo wzruszeń nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jubileusz sceny operowej powinien wybrzmieć operą mocniej, szerzej, odważniej. Zwłaszcza w czasach, gdy polscy artyści robią międzynarodową karierę na skalę niespotykaną w naszej historii.