Historie wyciągnięte z kosza (odc. 24). Roberta Kościuka nazywaliśmy Mikser. Bo lubił namieszać
- Jak już rozmawiamy o Robercie Kościuku, z którym mam do dziś bardzo dobry kontakt, to trzeba powiedzieć, że nazywaliśmy go Mikser. Bo lubił namieszać - wspomina Janusz Kotulski, były sędzia i kierownik młodzieżowych reprezentacji Polski. I sypie anegdotami jak z rękawa.
Źródło zdjęć: © Polska Press Grupa | Paweł Relikowski
Cyprian Dmowski
- Jesteśmy na zgrupowaniu reprezentacji Polski. W hotelu rozdaję koszykarzom klucze do pokojów. Traf chciał, że w jednym z nich rozlokowałem Kościuka z Kordianem Korytkiem - wspomina nasz rozmówca. - Poszliśmy spać. Rano schodzimy na śniadanie, a w recepcji stoi Korytek. Spakowany, z bagażami. I wyjeżdża. - Nie jestem gorszy od Szybilskiego, Jankowskiego i wielu innych. Tak dalej być nie może, nie mogę być tak traktowany w tej kadrze - mówił. Rozmawiamy z nim. Ja, prezes Kajetan Hądzelek, także Wiesław Zych. Ale nic to nie dało. Wsiadł w pierwszy pociąg i wrócił do Bytomia. No, przecież nie będę się kłócił z Kościukiem, że mu otworzył oczy na karierę.
- Dzwonię do jego klubu, Stali Bobrek, do pana Józefa. Mówię, Józek, no przecież tak nie może być, że on sobie z reprezentacji wstał i wyszedł. "No tak, myśmy go ukarali" - usłyszałem. No nic. I co się okazało? Po pół roku Stal Bobrek gra decydujące mecze play off, a Korytek wziął walizkę i pojechał na kamp do USA... Chociaż ja do Konrada nie mam pretensji, bo to był chłopak też dobry w sumie. Trochę inny,
Takich historii Janusz Kotulski może opowiedzieć setki. I opowiada. Między innymi o kuluarach z mistrzostw Europy w Barcelonie (1997 r.), gdzie Polska była o kilka minut od sprawienia sensacji w meczu z Grecją.