Rulon Gardner. Największa sensacja w dziejach igrzysk olimpijskich?
W szkole nie miał łatwo. W czwartej klasie ważył grubo ponad siedemdziesiąt kilogramów. Był ociężały, niezgrabny i często stawał się obiektem drwin. Dzieci nie zapominają i nie wybaczają, zwłaszcza nadwagi. Szyderstwa stały się codziennością, a on potrzebował znaleźć miejsce, gdzie mógłby znaleźć ujście dla tłumionej w sobie złości. Znalazł je w sporcie. Zaczął trenować futbol amerykański, zapasy i lekkoatletykę. Z każdym rokiem stawał się silniejszy, pewniejszy siebie. W ostatnim roku szkoły średniej zdobył mistrzostwo stanu w zapasach w kategorii superciężkiej i wicemistrzostwo w pchnięciu kulą. Rówieśnicy odpuścili. Ba, część z nich nabrała do Rulona szacunku.
Później był college w Rexburgu, potem Uniwersytet w Nebrasce. Tam przebił się do krajowej czołówki. W 1993 roku zajął czwarte miejsce w mistrzostwach NCAA. To był krok, który uchylał drzwi do większej kariery. W połowie lat 90. zaczął zwyciężać seriami. Wygrał mistrzostwa panamerykańskie, zdobył Puchar Świata, był mistrzem USA. Jego kariera toczyła się powoli, bez błysku, ale z uporem. On sam pozostawał nieco wycofany. Unikał mediów. Wolał trenować.
Aż nadszedł rok 2000. Letnie Igrzyska Olimpijskie w Sydney.
Legenda Karelina
Rulon Gardner wystartował w zapasach w stylu klasycznym, w kategorii 130 kg. Był jednym z wielu. Nie rysowano wokół niego szczególnych oczekiwań ani presji. Nie można było nazwać go faworytem. Turniej rozgrywano systemem grupowym. Gardner trafił do czteroosobowej grupy, którą – ku zdziwieniu wielu – wygrał. Dzięki temu awansował bezpośrednio do półfinału, gdzie pokonał Izraelczyka Jurija Jewsejczyka. Ale prawdziwe wyzwanie czekało dopiero w finale.
Aleksander Karelin przez trzynaście lat nie znalazł pogromcy. Potężnie zbudowany, a przy tym niezwykle sprawny zapaśnik wywalczył trzy mistrzostwa olimpijskie, dziewięciokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata. Był „Niedźwiedziem z Nowosybirska”, który wręcz pożerał przeciwników napotkanych na swojej drodze. Nie miał dlań litości. Wygrał 887 walk.
Wielu rywali obawiało się jego gigantycznej siły. Kilku z nich przekonało się też na własnej skórze, jak bolesna była jego ulubiona technika tzw. „Karelin lift”, w której łapał swojego przeciwnika w pasie, a następnie unosił wysoko i rzucał na matę. O „Niedźwiedziu” krążyły też legendy, które tylko umacniały wizerunek nadczłowieka. Niektórzy twierdzili, że kilku z jego rywali po walce z nim już nigdy nie wróciło do pełnej sprawności. Inni zaś donosili o wrodzonej analgezji. Dopiero w Sydney świat dostrzegł, że Aleksandr Karelin nie jest niezniszczalny…
Jak Rulon Gardner pokonał legendę?
Amerykanin, skromny chłopak z prowincji, wiedział, że nie znajdzie sposobu na Rosjanina. Nie miał broni, która mogłaby zranić potwora. Ale miał cierpliwość. Postanowił przetrwać. Trzymać tempo. Nie dać się zmiażdżyć. Już raz miał okazję walczyć z tym rywalem. W 1997 roku we Wrocławiu przegrał 0:5, doznając przy okazji urazu. W Polsce poszedł w otwarty bój. Teraz miał inny plan.
Pierwsza część walk zakończyła się bez punktów. Później Rosjanin zerwał klincz i Gardner dostał punkt. Jeden. Tyle wystarczyło, bo do końca walki, łącznie z dogrywką, Rulon sprytnie bronił przewagi. Finał zakończył się zwycięstwem Amerykanina 1:0.
Świat oniemiał. Legenda padła. Rosjanie składali protesty. Bezskuteczne. Eksperci nie dowierzali. Sędzia Vehviläinen po latach przyznał, że sam był zaskoczony.
– Karelin walczył lepiej, ale popełnił błąd – mówił. I dodawał:
– Gardner złamał zasady, ale dopiero po tym, jak Karelin pierwszy puścił chwyt. Punkt należał się Amerykaninowi.
Rosyjscy komentatorzy do dziś nie pogodzili się z tamtą decyzją. Uważają, że to Gardner pierwszy zerwał klincz, opuszczając głowę. Że to nie on był lepszy, tylko sprytniejszy. Albo że miał po prostu więcej szczęścia. Ale wyniku to ni zmieniło i nie zmieni. Rulon Gardner wygrał, zabierając „Niedźwiedziowi” czwarte złoto olimpijskie.
Nowy mistrz wspominał po latach:
– Strach mnie dławił. Wiedziałem, że nikt nie znalazł sposobu na Karelina. Ja też go nie miałem. Ale mogłem poczekać. Wyczerpać go. Dać mu się zmęczyć.
Życie po życiu
Rok po Sydney sięgnął po tytuł mistrza świata. Chciał udowodnić, że jego zwycięstwo nie było cudem, przypadkiem ani kaprysem losu. Nie rywalom, przede wszystkim sobie. Udało się.
Niedługo potem, w samotnym, zaśnieżonym zakątku Wyoming, Gardner wybrał się na przejażdżkę skuterem śnieżnym. Pojazd rozbił się na brzegu skutej lodem rzeki Salt. Ratownicy dotarli dopiero po osiemnastu godzinach. Zapaśnik czekał na pomoc pogrążony w lodzie, z nogami niemal całkowicie pozbawionymi czucia. Odmrożenia były głębokie. Groziła mu amputacja stóp. Po dotarciu do szpitala lekarze usunęli… tylko jeden palec. O zapasach miał zapomnieć.
Rulon nie przyjął wyroku. Zacisnął zęby i zaczął od nowa. W 2004 roku stanął do walki na igrzyskach olimpijskich w Atenach. Wyszarpał brąz. Po ostatnim pojedynku zdjął buty zapaśnicze i zostawił je na macie. Bez słów ogłosił koniec.
Potem walczył w MMA, próbował też sił w biznesie. Raz mu się układało, innym razem nie. Oszukano go, przez co został bankrutem. Przeżył wypadek samolotu w 2007 roku. Miewał problemy z wagą, w pewnym momencie ważąc prawie 200 kg. Ale zawsze potrafił wyjść z opresji.
Jak na mistrza przystało.