Awantura o motorówki w Lubniewicach. Zakaz dla szybkich łodzi to ratunek dla ciszy czy katastrofa dla turystyki?
Cisza czy adrenalina?
Jezioro Lubiąż jest miejscem wypoczynku dla wielu osób z gminu i powiatu oraz turystów z dalszych stron regionu. Cieszy się też dużą popularnością wśród wędkarzy i przyciąga amatorów sportów motorowodnych. Jednak ci ostatni nie zawsze korzystają z niego w bezpieczny sposób. Coraz częściej pojawiały się głosy, że w sezonie letnim motorówki i wytwarzany przez nie hałas, są istnym utrapieniem. Podobnie jak groźne manewry niektórych prowadzących te wodne pojazdy.
- W gminie od kilku lat narasta problem związany z coraz większą ilością jednostek pływających z napędem motorowym. Otrzymujemy od mieszkańców i turystów skargi oraz petycje związane z zagrożeniem, jakie stwarzają motorówki. Wśród najczęściej zgłaszanych problemów jest brawura, celowe przepływanie w bliskiej odległości innych użytkowników i wytwarzanie dużych fal, co sprawia, że turyści obawiają się o swoje bezpieczeństwo i nie chcą korzystać z dostępnych sprzętów wodnych takich jak kajaki, rowerki wodne czy łódki - mówi Przemysław Matczak, przewodniczący Rady Miejskiej w Lubniewicach.
Fala skarg i fala zmian
O interwencję prosili gminę również wędkarze, którzy apelowali o podjęcie konkretnych kroków. Sugerowali wprowadzenie zakazu korzystania z jednostek pływających z napędem motorowym powyżej trzydziestu koni mechanicznych. Postulat argumentowali obawą o bezpieczeństwo.
- Kilka lat temu podjęto uchwałę zmieniającą dopuszczającą moc jednostek pływających do stu pięćdziesięciu koni mechanicznych. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że decyzja o zwiększeniu mocy nie była słuszna i w obecnym kształcie nie zapewnia przede wszystkim bezpieczeństwa na wodzie wszystkim użytkownikom jeziora. Mimo, że później rozszerzono obszar zakazu wytwarzania fali, nie rozwiązało to ciągle istniejącego problemu - tłumaczy Przemysław Matczak.
Ponieważ te regulacje nie zdały egzaminu, pod koniec lutego tego roku pod obrady lubniewickich radnych trafił projekt uchwały ograniczającej pływanie po jeziorze motorówkami o mocy powyżej trzydziestu czterech koni mechanicznych. Jednak wówczas decyzję odroczono i ogłoszono konsultacje społeczne. Te odbyły się w marcu, a na początku kwietnia uchwała eliminująca szybkie łodzie z akwenu została przyjęta. Zakaz obowiązuje nie tylko w sezonie letnim, ale przez cały rok.
Nadzieje zostały zatopione
To oznacza, że nad jezioro wróci błoga cisza, za którą tak tęsknili turyści i plażowicze. Jednak nie wszyscy klaszczą z zachwytu. Wręcz przeciwnie, bo oburzeni są motorowodniacy i właściciele ośrodków wypoczynkowych, którzy podkreślają, że ta decyzja odbije się echem w ich portfelach i negatywnie wpłynie na lokalną turystykę.
- Już zaczęły się wycofywać grupy zorganizowane, zwłaszcza kolonie nastawione na sporty motorowodne. Mieliśmy podpisane umowy, wszystko było dopięte, a teraz legło w gruzach, co oznacza dla nas ogromne straty finansowe. Od sześciu lat prowadzę ten ośrodek właśnie dlatego, że to jezioro dawało możliwość rozwoju w kierunku turystyki motorowodnej. To było miejsce stworzone z myślą o tych, którzy szukali aktywnego wypoczynku i takich atrakcji, a nie wyłącznie ciszy - mówi Robert Gruszka, właściciel jednego z lokalnych ośrodków wypoczynkowych.
Jak dodaje - mimo udziału w konsultacjach, wyrażonej gotowości do współpracy i przedstawienia konkretnych argumentów, głos motorowodniaków i właścicieli ośrodków wypoczynkowych został zignorowany.
- Motorówki pojawiają się na jeziorze głównie w szczycie sezonu letniego, dlatego wnioskowaliśmy o wyznaczenie odrębnej strefy do ich użytkowania, aby nie kolidowała z innymi formami wypoczynku. Wielu z nas posiada kwalifikacje ratownicze, dlatego zaoferowaliśmy również pomoc w przypadku sytuacji awaryjnych na wodzie. Wszystko na nic. Zamiast wprowadzać ogólny zakaz, postulowaliśmy zwiększenie liczby patroli i kontroli w okresach wzmożonego ruchu wodnego. Wciąż mówi się o zagrożeniach, jednak do tej pory nie odnotowano żadnych incydentów z udziałem naszych łodzi - tłumaczy Robert Gruszka.
Kompromisu nie będzie?
Rada miasta pozostała jednak nieugięta. Jak tłumaczy jej przewodniczący - motorówek jest po prostu za dużo, a ich właściciele muszą dostosować się do wprowadzonych ostatnio zmian.
- To jest mały zbiornik, który ma zaledwie sto pięćdziesiąt hektarów, więc musimy odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: co chcemy zrobić z tym jeziorem? Czy chcemy doprowadzić do jego zaorania? Nie zgadzamy się na jakiekolwiek kompromisy w tym temacie. Nie może być tak, że grupa kilku osób stawia pod ścianą całą miejscowość. Nie możemy patrzeć na czyjeś prywatne interesy, bo jezioro jest państwowe i dzierżawione przez nas, a mamy z tego wszystkiego jedynie hałas i zamieszanie. Stawiamy na turystykę, na ludzi, którzy chcą tu przyjechać i odpocząć w ciszy i spokoju - dodaje Przemysław Matczak.
Przeciwnicy wprowadzenia ograniczeń zapowiadają podjęcie kroków prawnych w tej sprawie.