Bałuty: Kiedyś wielka wieś, dziś ciekawa dzielnica Łodzi

110 lat temu Bałuty stały się częścią Łodzi. W granice miasta włączono je dokładnie 18 sierpnia 1915 roku. Decyzję podjęli Niemcy, którzy wtedy okupowali Łódź.
BałutyBałuty wczoraj i dziś
Źródło zdjęć: © Polska Press Grupa | Krzysztof Szymczak
Anna Gronczewska
  • Bałuty
  • Bałuty
  • Bałuty
  • Bałuty
  • Bałuty
[1/5] Bałuty mają niesamowitą historię Źródło zdjęć: Polska Press Grupa | Krzysztof Szymczak

Bałuckie życie

Na Bałutach życie toczy się swoim rytmem. Wiele osób o niej nawet nie wie, że dopiero 110 lat temu Bałuty stały się częścią Łodzi/ Tak jak pani Zdzisława, która mieszka tu ponad sześćdziesiąt lat. Wyszła właśnie na spacer z prawnuczkiem, który nie ma dwa lata. On już urodził się na Bałutach. Tak jak mama, babcia...Pani Zdzisia usiadła na ławeczce na małym skwerku przy ul. Bazarowej. Lubi tu przychodzić.

- To jedyny taki zielony skwerek w okolicy - wyjaśnia. - Jest jeszcze park śledzia, ale tam trzeba kawałek dojść...Tu zieleń mam pod bokiem, bo mieszkam w okolicy, w tych blokach, które wybudowano pod koniec lat pięćdziesiątych...Pamiętam zresztą jak zaczęli sadzić drzewa na tym skwerku. Wcześniej był tu rynek.

. Pani Zdzisia dziwi się, że Bałuty dopiero 110 lat temu włączono do Łodzi.

- Myślałam, że Łódź tu zawsze była! - wyjaśnia. - Przecież Bałuty to serce tego miasta!

Ona sama bardzo dobrze się tu czuje. Mieszka przecież wiele lat na Bałutach. Często wspomina dawne czasy. Miała 16 lat, gdy poszła pracować do dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, na ul. Ogrodową. Tyle, że już wtedy były to zakłady im. Juliana Marchlewskiego.

- Trzydzieści pięć lat w "Marchlewskim" przepracowałam! - wspomina pani Zdzisia. - Piękne były czasy...Gdy jeszcze dziś je sobie przypomnę to chce mi się płakać! Przez ten czas cały czas na przędzalni pracowałam! Chcieli mnie przenieść do biura, do rachuby, ale nie zgodziłam się. Na przędzalni były wyższe zarobki. Jak skończyłam 18 lat to zaczęłam też pracować na noce. Zwolnienia nie brałam nawet jak byłam chora! Tak mnie do tej pracy ciągnęło!

Bazar, getto, plac bazarny

Bolesław Rojek wraca właśnie z zakupami z "Biedronki". Z dumą może powiedzieć, że jest bałuciarzem z krwi i kości. Urodził się na ul. Rybnej, po latach znów zamieszkał na tej ulicy, tyle że już w wybudowanym tu pod koniec lat pięćdziesiątych bloku.

- Tu był kiedyś bazar! - wskazuje na skwer w okolicach ul. Bazarowej. - Handlowano tu do końca lat pięćdziesiątych. Od strony ul. Lutomierskiej stały murowane jatki. W nich odbywał się handel. Od strony ul. Rybnej sprzedawano zwierzęta - psy, rybki. Obok stały stragany. Można było na nich kupić ubranie, jedzenie. Handlowano przez cały tydzień. Potem wszystko zlikwidowano i zasadzono drzewa.

W czasie wojny na ul. Bazarowej, Rybnej i innych ulicach Bałut utworzono getto. Plac nazwany dziś Placem Piastowskim był kiedyś Placem Bazarowym lub Bazarnym. W czasie wojny był świadkiem tragicznych wydarzeń. Na tym placu Niemcy dokonywali publicznych egzekucji więźniów getta...Ale i w czasach getta odbywał się tam handel... Bolesław Rojek miał 6 lat, gdy wybuchła wojna. Pamięta te czasy, tak jak to co działo się przed jej wybuchem. Razem z rodzicami mieszkał w pokoju z kuchnią w jednej z kamienic przy ul. Rybnej. Pamięta, że żyło się ciężko. Brakowało pracy.

- Mama nie pracowała, a tata dostał prace niedługo przed wybuchem wojny - opowiadał nam Bolesław Rojek. - Pracował w zieleni miejskiej, na Julianowie. Pamiętam radiowe przemówienie Stefana Starzyńskiego, który wzywał, by bronić Warszawę. Mój tata pojechał bronić stolicę...

Pan Bolesław wspomina, że pierwsze tygodnie po wkroczeniu Niemców były dla nawet spokojne. Niemcy zajmowali się Żydami. Ale spokój nie trwał długo.

- Był już początek 1940 roku, gdy Niemcy dali nam dwa tygodnie na opuszczenie mieszkania - wspomina pan Bolesław. -  Zaznaczyli, że kto się nie wyniesie to będzie zaliczony do Żydów. Wyprowadziliśmy się na drugi koniec miasta, na ul. Sanocką. Tam mieszkaliśmy przez całą okupację. Po zakończeniu wojny wróciliśmy na ul. Rybną. Ale nie dało się tam mieszkać. Nie było okien, drzwi...Zostaliśmy na ul. Sanockiej. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych znów przeprowadziłem się do bloku, na ul. Rybną...I znów mieszkam na Bałutach!

Wielka wieś

Dziś pewnie wielu mieszkańców Bałut, tak jak pani Zdzisia, nie wierzy że kiedyś były wsią znajdującą się na północ od łódzkiego Starego Miasta. Pod koniec XVIII wieku na Bałutach znajdował się tylko dworski folwark, dwa gospodarstwa oraz karczma. W połowie XIX wieku właściciel folwarku, którym był Artur Zawisza, podzielił go na działki budowlane i oddał w dzierżawę. Wieś stale się rozwijała.. Z czasem powstała osada fabryczna. W 1875 roku sporządzono plan parcelacji. Wytyczono rynek i kilka ulic. Dwie z nich były przedłużeniem łódzkiej ulicy Zgierskiej, a także Łagiewnickiej. Proces kolonizacji osady fabrycznej Bałuty zakończył się w 1872 roku. Pierwszym osadnikiem tzw. Bałut Nowych był Gustaw Sterzel, lekarz miejski z Łodzi, wyznania ewangelickiego. Po 10 latach mieszkało tam już 1468 osób. 470 było Żydami, 466 - katolikami, 372 - ewangelikami oraz 160 było innego wyznania..

Gdy powstawała osada fabryczna Bałuty wokół były łąki. Ale zaczęto budować ładne domy. Ze studniami, stojącymi w podwórzach toaletami. Ta sielskość Bałut skończyła się wraz z rozwojem sąsiadującej z nimi fabrycznej Łodzi. Pod koniec XIX wieku i na początku XX zaczęli tu przybywać z okolicznych wiosek ludzie szukający pracy w łódzkich fabrykach. Wielu z nich zamieszkało właśnie na Bałutach, a do pracy dojeżdżali. Gdy wybuchła I wojna światowa mieszkało tam już około 100 tysięcy ludzi. To wtedy, w 1915 roku, okupujący miasto Niemcy zdecydowali że Bałuty staną się częścią Łodzi...

Bałucka bieda

Wielkim problemem Bałut, ale też całej Łodzi było niedożywienie dzieci. Na początku lat trzydziestych przeprowadzono ankietę wśród łódzkich uczniów. Okazało się, że aż 9 tysięcy dzieci wychodziło z domu do szkoły bez śniadania, a 20 tysięcy je tylko kromkę chleba, nie pijąc przed wyjściem nawet łyżki jakiegoś gorącego napoju.. Ale postanowiono z tym walczyć. Między innymi w siedmioklasowej Szkole Powszechnej nr 114 znajdującej się przy ul. Rybnej na Bałutach otwarto kuchnię, które dziennie wydawała bezpłatnie 150 obiadów dla najbiedniejszych dzieci.

- Nędza dotknęła dziatwę, a największa nędza panuje na Bałutach - mówił podczas uroczystego otwarcia bezpłatnej kuchni dyrektor szkoły nr 114 pan Gutentag. - Większość dzieci uczęszczających do naszej szkoły jest głodnych, nie dojada. Teraz do naszej szkoły dziecko może przyjść głodne, a wyjdzie najedzone!

Gazety obszernie opisywały otwarcie bezpłatnej kuchni dla uczniów. Informowano, że po zakończeniu uroczystości nakarmiono pierwszą partię dzieci. Otrzymały po talerzu gorącej zupy.

1 września 1934 roku rozpoczął się kolejny rok szkolny. Reporter "Expressu Wieczornego Ilustrowanego" odwiedził jedno z bałuckich przedszkoli.

- Jestem w niedużym, ale bardzo dobrze rozplanowanych lokalu jednego z bałuckich przedszkoli - pisał reporter. - W większej z dwóch izb zastaję gromadkę ledwo odrastających od ziemi dzieci. Są pochłonięte zabawą pod okiem przedszkolanki. Obiektem ogólnego zainteresowania są lalki. Jest ich kilka. Mają swoje wózki, kołderki, sukienki, słowem wszystko o czym może zamarzyć lalka. Na ścianie wisi ...lista obecności. Dzieci nie znają liter i cyfr, więc każde ma swój herb. To rybka, grzybek, krasnoludek..

To przedszkole na Bałutach istniało już pięć lat. Było prowadzone i założone przez Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet Polskich. Większość dzieci korzystała z przedszkola bezpłatnie. Chodziło do niego jednak tylko 30 maluchów. Podkreślano, że to tylko kropla w morzu bałuckich potrzeb.

- Dzieci te choć na kilka godzin mogą opuścić ponurą atmosferę bezrobocia i odetchnąć beztroską dzieciństwa pod opieką i dobrym wpływem wychowawczyni - pisał reporter "Expressu Wieczornego Ilustrowanego".

Znachorzy z Rynku Bałuckiego

Sercem Bałut był i jest Bałucki Rynek. Można tam było kupić wszystko. Nawet cudowne środki lecznicze.

- W Łodzi, w wielkim europejskim mieście, istnieje targ na którym odbywa się sprzedaż wszelakich cudownych środków, a po rady i wskazówki przybywają tam tłumy ze wszystkich zakątków naszego miasta - pisał dziennikarz "Expressu Wieczornego Ilustrowanego". - Nawet inteligentne osoby przysyłają tam swoje służące, by kupowały odpowiednie środki lecznice.

Podawano, że ten niezwykły targ odbywa się w piątki i soboty. Wtedy na Bałuckim Rynku zbierają się "najlepsi "znachorzy.

- Tacy, którzy wiedzą wszystko i zawsze znajdą najlepsze lekarstwo! - dodawano.

Twierdzono, że ten "targ zdrowia" wygląda niepozornie. Na kilku straganach piętrzy się zielenina, korzonki, zasuszone liście.

- Wygląda to jakby zawieziono do sprzedaży różne przyprawy do potraw - tłumaczył reporter "Expressu Wieczornego Ilustrowanego". - Nikt nie przypuszcza, że to rzeczy o których istnieniu nie miał pojęcia. Opodal siedzi lub stoi kilku mężczyzn. Nie wzbudzają specjalnego zainteresowania. A jednak to ci cudowni "czarodzieje", którzy na chorobach "znają" się lepiej niż lekarze. Za drobną opłatą 50 groszy są w stanie udzielić najbardziej wyczerpujących porad medycznych...

Na straganach sprzedawały zaś głównie znachorki, które znajdowały lekarstwo na każdą dolegliwość. Jedna z odwiedzających rynek łodzianek skarżyła się, że bardzo boli ją kręgosłup po tych jak dźwigała bieliznę z magla.

- Pewno kosz był ciężki i oberwaliście się! - zdiagnozowała ją znachorka. - Trzeba, żeby się to zrosło. Tu macie liść. Liść ten będziecie gotować trzy godziny. Jak się rozgotuje to trzy razy zmówcie pacierz i wypijcie łyżkę. W tydzień wam wszystko przejdzie.

Na Bałuckim Rynku można było kupić środki na wszelkie dolegliwość. Między innymi na kołtun na głowie, mdłości, bóle krzyża, głowy, puchnięcie nóg, wrzody.

- Tego lekarstwa nie można brać inaczej niż tylko po zachodzie serca - tłumaczyła jedna ze znachorek. - A tamtego bez modlitwy. Na bóle całego ciała najlepsze jest to. Weźmiecie pół szklanki wody z solą. Włożycie kawałek węgla i te grochy. Tak ma się nastać pół dnia. A później pijcie co godzinę. Gdy macie wrzód na nodze to natrzyjcie tych liści, wygotujcie i kompres z tego przykładajcie co dwie godziny. Wrzodu po kilku dniach nie będzie. Natomiast by minął ból głowy trzeba było sobie na kar klucz, a nogi moczyć w moim zielu.

Do znachorów i znachorek z Bałuckiego Rynku przyjeżdżali też okoliczni chłopi ze zwierzętami - końmi, krowami, świniami. Można było tez tu kupić kadzidełka do okadzenia mieszkania, by oddalić nieszczęście. Okadzić nimi oborę, by zwierzęta dobrze się w niej chowały. Można było też kupić specjalne zioła, które po spaleniu i odmówieniu Ojcze Nasz zabezpieczały przed chorobami i nieszczęściami życiowymi. Wielkim powodzeniem cieszył się lubczyk, który miał wzbudzać miłość u ukochanych. Najchętniej kupowały je młode dziewczyny.

- Lubczyk trzeba zagotować przy pełni księżyca - instruowała ją jedna ze znachorek. - W siódmą niedzielę dać mężczyźnie do wypicia. Nalać do szklanki lewą ręką. A pokocha i pomiłuje tak mocno, że już do końca życia nie przestanie miłować. Ale za pęczek lubczyku trzeba najpierw zapłacić 4 złote..

Czas się zatrzymał

Wiele miejsc na Bałutach, nawet przez te ostatnie 110 lat, niewiele się zmieniło. Choć część starych domów wyburzono. Między niektórymi wyrosły bloki. A w okolicach ul. Stefana wybudowano duże blokowisko...Ale dalej spacerując po Bałutach w wielu miejscach odnosi się wrażenie, że czas się zatrzymał. Wystarczy przejść się ul. Wojska Polskiego, ulicą nazywaną sercem Bałut. Wiele kamienic wygląda tak jak przed wojną...Zrujnowane podwórka, klatki schodowe, stare, walące się komórki...Tylko napisy na murach informujące, że tu rządzi Widzew przypominają, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek...W okolicach ul. Wojska Polskiego mieszkają kibice Widzewa, a po drugiej stronie ul. Zachodniej, na słynnej "Limance" rządzi już ŁKS.

Stefan Janiak wychował się w okolicy ul. Limanowskiego. Pamięta czasy, gdy stały na tej ulicy stare drewniane domy. Nazywano je tkackimi. Podobnie było na ul. Zgierskiej. Mieszkał tu jeszcze jako kawaler, z rodzicami w murowanej, czynszowej kamienicy. Tyle, że bez wygód. Ubikacji nie było nawet na korytarzu, trzeba było biegać na podwórko.

- Ale atmosfera była cudowna! -  zachwala dawne czasy. - Wszyscy się znali. Dzieci bawiły się całe dnie na podwórku, choć było ono kamienne, bez kawałka trawnika. Latem na podwórko wychodzili dorośli. Zwykle w sobotnie popołudnia lub w niedzielę. Bywało, że ktoś wyciągnął akordeon, inny sąsiad zaśpiewał. Obchodziło się wspólnie imieniny sąsiadów. Byliśmy jak rodzina.

Na ul. Wojska Polskiego, w okolicach Placu Kościelnego, nikogo nie dziwią panowie stojący z puszką piwa i używających "mocnych" słów. 78-letnia Irena urodziła się w kamienicy na ul. Wojska Polskiego. I mieszka w niej przez całe życie. Przyzwyczaiła się do tych bałuckich klimatów. Nie wyobraża sobie życia w innej dzielnicy Łodzi.

-  Jestem typową bałuciarą! - zapewnia pani Irena. - To na pewno nie jest bardziej niebezpieczna dzielnica Łodzi niż inne. Mnie z Bałutami wiążą same miłe wspomnienia.

Trochę ubolewa, że w jej kamienicy zostało niewielu starych lokatorów. Jedni umarli, inni się wyprowadzili. Ona i jej mąż zostali, choć ich dzieci też poszły na swoje. Nie wszyscy nowi sąsiedzi są "aniołami", nie jeden ma swoje na sumieniu, ale do tej pory nikt jej nie ubliżył. Nie boi się wieczorem wyjść na ulicę.

- Z nożami tutaj nikt po ulicy nie biega! - śmieje. - Choć dawniej mówiono: Nie tykaj bałuciarza, bo bałuciarz katuje i serca wyjmuje! Na pewno Bałuty nie są gorszą dzielnicą niż inne w Łodzi. Pewnie, że zdarzy się, że komuś kto wyrwie torebkę. Ale takie rzeczy dzieją się też na ul. Piotrkowskiej. Ale dalej nawet najgorszy bandyta z Bałut sąsiada nie ruszy!

Sąsiedzka więź

W bramie jednej z kamienic przy ul. Łagiewnickiej stoi mężczyzna po sześćdziesiątce. Z dumą mówi, że na Bałutach się urodził, wychował i mieszka. Żartuje, że nie jest tu już tak niebezpiecznie jak kiedyś. W czasach jego kawalerki.

- Gdy się szło się do dziewczyny mieszkającej w innej dzielnicy, to trzeba było się liczyć z tym, że człowiek może oberwać, bo byłem obcy, z Bałut - opowiada. - Teraz to już historia. Ale za Bałutami ciągnie się taka opinia. Może dlatego, że jest tu dużo biedy? Dziś to najwięcej zamieszania robią takie wyrostki, po 17 - 18 lat. Przyznam, że sam bałby się spotkać takiego. Zwłaszcza, gdy wcześniej wypije kilka piw...Niebezpiecznie robi się też gdy wpadają w nasze okolice chłopaki z "Limanki". "Limanka" jest za ŁKS-em, a u nas mieszkają kibole Widzewa. Bywa ciekawie...Lepiej wtedy schodzić z drogi...

By na wczuć się w atmosferę dawnej Łodzi i Bałut wystarczy choćby odwiedzić ul. Berka Joselewicza. To niewielka ulica prostopadła do ul. Łagiewnickiej. Na jednym z podwórek stoi rząd drewnianych komórek. Wyróżnia się ta na której dachu znajduje się gołębnik z kilkudziesięcioma ptakami. Kiedyś na niemal każdym bałucki podwórku hodowano gołębie.

- To gołębie sąsiada, ale nie ma go dziś! - tłumaczy pani Dorota. Razem z dwoma sąsiadkami: panią Cecliną i Bożeną usiadła na podwórku korzystając ze słonecznej pogody. -  Od wielu lat je hoduje. W okolicy zostało jeszcze kilku hodowców gołębi.

Wszystkie panie na ul. Berka Joselewicza mieszkają od lat. Pani Celina wprowadziła się tu w 1945 roku. Dorota zamieszkała tu przed czterdziestu laty. A Zdzisława urodziła się w mieszkaniu w którym dziś mieszka.

- Nie chciałabym mieszkać w innym miejscu, choć warunki są tu jakie są - mówi Dorota. - Mimo wszystko jest tu miła atmosfera. Ludzie się znają. Bo gdzie jeszcze ludzie wychodzą na podwórko, siadają, rozmawiają? Tylko na Bałutach! Jedni stają przy gołębiach, inni siadają obok i też gadają...

Pani Bożena mówi, że jej córka mieszka na ul. Radwańskiej. Tam nikt nie siada na podwórku, nie zna się sąsiadów.

- A ja znam tu nie tylko ludzi z mojej kamienicy! - dodaje . - Ulice w okolicy są krótkie, więc zna się ludzi także stamtąd. Zawsze mogę liczyć na pomoc sąsiadów!

Panie mają tylko jedną bolączkę. To dom w którym mieszkają. Dorota pamięta, że jak się tu wprowadzała to zawieszano na nim informację, że kamienica jest przeznaczona do rozbiórki. Nawet były kłopoty z zameldowaniem nowym lokatorów.

- Potem kartkę zdjęto, od tego czasu minęło blisko czterdzieści lat i kamienica stoi dalej! - dodaje pani Dorota

. Pani Bożena mówi, że miała wielkie kłopoty z wykupieniem swego mieszkania. Udało się po wielu perturbacjach.

- Część lokatorów dalej do ubikacji chodzi na podwórku! - przypomina pani Bożena - My z częścią sąsiadów zmieniliśmy na własny koszt rury i mogliśmy założyć ubikacje, łazienkę. Ale ci co mieszkają po prawej stronie nie mogą tego zrobić! I pewnie im się nie uda. Stwierdzono, że nie da się tam wymienić rur Na parterze mieszka tam ponad 90-letnia sąsiadka. Nie ma w mieszkaniu żadnych wygód, ale i rodziny. Teraz jest w szpitalu. Ale co z nią będzie jak wróci?

Pani Celina, która ma też sporo lat i wiele widziała, narzeka że kamienica jest tak stara, że robią się dziury w ścianach.

- Ja mieszkam na trzecim piętrze i dach przecieka! - żali się kobieta.

Panie dobrze wiedzą, że kiedyś ich ulica znajdowała na terenie getta. Jeszcze nie raz przyjeżdżają tu autokary z wycieczkami z Izraela.

- Przez tego Berka Joselewicza nie zdałabym matury! - śmieje się pani Bożena. - Zapytali mnie na egzaminie maturalnym kim był..Nie miałam pojęcia! Dziś już wiem, że żydowskim żołnierzem walczącym w Insurekcji Kościuszkowskiej, Legionach Polskich we Włoszech...

Wybrane dla Ciebie

Poraj: Policjanci uratowali cztery osoby z przewróconej łodzi
Poraj: Policjanci uratowali cztery osoby z przewróconej łodzi
Staszów: Tłumy na Dniach Chleba. LemON i IRA rozgrzali publiczność
Staszów: Tłumy na Dniach Chleba. LemON i IRA rozgrzali publiczność
Zamek Grodziec. Ukryty klejnot Dolnego Śląska
Zamek Grodziec. Ukryty klejnot Dolnego Śląska
Zakopane: Kayah rozgrzała Tatry. Koncert z tysiącami słuchaczy
Zakopane: Kayah rozgrzała Tatry. Koncert z tysiącami słuchaczy
Trojanów: Tragiczna śmierć 22-latka. Kolejne utonięcie na dzikiej plaży
Trojanów: Tragiczna śmierć 22-latka. Kolejne utonięcie na dzikiej plaży
Gliwice: Kradzież roweru. Policja zatrzymała dwóch mężczyzn
Gliwice: Kradzież roweru. Policja zatrzymała dwóch mężczyzn
Białe: Odnaleziono ciało zaginionego 20-latka
Białe: Odnaleziono ciało zaginionego 20-latka
Gorzów: Atak nożem na bulwarze
Gorzów: Atak nożem na bulwarze
Konarzyce: Święto Plonów. Przejechał tradycyjny korowód
Konarzyce: Święto Plonów. Przejechał tradycyjny korowód
Rzeszów: Zakaz kąpieli na Żwirowni. Tłumy w wodzie mimo ostrzeżeń
Rzeszów: Zakaz kąpieli na Żwirowni. Tłumy w wodzie mimo ostrzeżeń
Oświęcim: Święto Wojska Polskiego. Sprzęt wojskowy i pokazy musztry
Oświęcim: Święto Wojska Polskiego. Sprzęt wojskowy i pokazy musztry
Szczecin: Żagle 2025 od strony wody. Popłynęliśmy w niesamowity rejs
Szczecin: Żagle 2025 od strony wody. Popłynęliśmy w niesamowity rejs