Kraków: Afera w XLIV LO. Zawieszony dyrektor Mariusz Graniczka przedstawia swoją wersję wydarzeń. I zapowiada kroki prawne
Wcześniej, jak opisywaliśmy, dyr. Graniczka zaprosił - za pośrednictwem dziennika elektronicznego Librus - na poniedziałkowy wieczór (24 listopada) do szkoły wszystkich rodziców uczniów chcących poznać jego stanowisko w kontrowersyjnej i głośnej sprawie. Przedstawił tam całą chronologię zdarzeń, w której było i ścinanie czy golenie włosów przez uczniów dla żartu podczas szkolnej wycieczki, i późniejsza historia z wyjściem 17-latka ze szkoły do wskazanego fryzjera na pobliskiej ulicy, a także wątek niewłaściwego zachowania licealistów na wystawie w Muzeum Narodowym i spotkanie z wezwanymi w związku z tym incydentem rodzicami.
Swoją opowieść dyrektor powtórzył we wtorek także przedstawicielom krakowskich mediów. Co do samego incydentu z wyjściem ucznia do fryzjera, rozmowę z nim określa jako "męską, ojcowską". Według relacji Mariusza Graniczki młody człowiek przyszedł z zapytaniem, co ma zrobić w sprawie zakwestionowanej fryzury i wcale nie został "wysłany" do fryzjera (tylko dyrektor, zapytany przez chłopca, kiedy ma ściąć włosy, odparł, że jeszcze tego dnia), ani też nie padło w rozmowie stwierdzenie, że jeśli nie zgoli włosów - nie będzie mógł wrócić do szkoły.
Agnieszka Żulewska o swoich rolach i serialu "Na Wspólnej". Jest szansa, że do niego powróci?
Graniczka: "To co tu jest opisane, jest zwyczajnym kłamstwem"
Tymczasem to właśnie zarzucają mu władze Krakowa w piśmie, które dyrektor otrzymał w poniedziałek po południu, po tym, jak złożył w magistracie swoje wyjaśnienia w sprawie. Pismo prezydenta Krakowa odczytał we wtorek dziennikarzom.
"W świetle poczynań i ustaleń zachodzi uzasadnione podejrzenie, iż w wyżej wymienionym dniu polecił pan uczniowi XLIV LO w Krakowie (...) opuszczenie w czasie zajęć organizowanych przez szkołę budynku szkoły bez zapewnienia opieki osoby dorosłej. Realizując pańskie stanowcze polecenie uczeń ów udał się do wskazanego przez pana zakładu fryzjerskiego w celu - jak to zostało przez pana zwerbalizowane - ogolenia głowy. Przy czym wydając uczniowi tę dyspozycję zastrzegł pan stanowczo, iż nie pozwoli mu na powrót do budynku szkoły, jeżeli nie zgoli włosów" - to jeden z fragmentów, które usłyszeli dziennikarze.
- To co powiedziałem - tak było. A to co tu jest opisane, jest zwyczajnym kłamstwem - skomentował zawartą w piśmie relację zdarzeń dyr. Graniczka.
W cytowanym przez niego piśmie znalazło się zdanie, że statut szkoły może definiować zasady ubioru i wyglądu ucznia, ale nie może naruszyć praw ucznia i wymagać od niego zmian w ubiorze i wyglądzie w sposób upokarzający lub ingerujący w ciało ucznia. (- Może, ale nie może - skwitował to dyrektor).
W piśmie stwierdzono, że czyn dyrektora nosi znamiona uchybienia godności zawodu nauczyciela, a także takim obowiązkom jak zapewnienie bezpieczeństwa ucznia, poszanowania jego godności oraz jego dobra i praw.
Dyrektor 44 LO: Moje stanowisko nie zostało uwzględnione w uzasadnieniu mojego zawieszenia
Dyrektor podkreślił, że otrzymał to pismo dotyczące jego zawieszenia bezpośrednio po tym, jak opowiedział, jak według niego sytuacja wyglądała - ale pismo to zostało przygotowane już wcześniej, bez wysłuchania dyrektora i nie zostało zmienione po rozmowie z nim, tylko mu wręczone.
- W orzecznictwie Sądu Najwyższego jest coś takiego, że jeśli po wysłuchaniu strony decydent, przełożony wręcza treść zawieszenia lub wypowiedzenia, to takie zawieszenie jest nieważne. Mój prawnik będzie to analizował, bo jest termin do dwóch tygodni złożenia odwołania od tej decyzji - mówił dyrektor dziennikarzom.
Dopytywaliśmy dyrektora jeszcze o reakcję wiceprezydent Krakowa Marii Klaman na wyjaśnienia, które składał podczas rozmowy właśnie z nią.
- Siedziałem obok pani prezydent, prosiłem o to, żebyśmy się patrzyli w oczy, jak rozmawiamy. I pomimo że wszystko opowiedziałem, nie zrobiło to żadnego wrażenia, tylko mi przekazała pani prezydent to, że byłem zagrożeniem, że doszło do deptania godności ucznia itd. Prezydent podeszła do biurka i przekazała mi ten papier. Był gotowy i nie zostało tam zmienione ani pół słowa po moich wyjaśnieniach. Moje stanowisko nie zostało uwzględnione w uzasadnieniu mojego zawieszenia - podsumował dyrektor Graniczka.
Mariusz Graniczka po tym, jak historia ucznia została nagłośniona przez "Gazetę Wyborczą", a następnie przez inne media, nie rozmawiał już ani z tym uczniem, ani z jego rodzicami. Jak tłumaczy, w ostatnią niedzielę za pośrednictwem dziennika Librus zaprosił wszystkich rodziców uczniów ze wszystkich klas na spotkanie do szkoły. Rodzice bohatera całej afery jednak nie przyszli.
Wsparcie dla dyrektora Graniczki. "To jest atak nauczycieli"
We wtorek natomiast podczas spotkania dyrektora z dziennikarzami pojawili się przedstawiciele rodziców. Jeden z nich mówił mediom:
- Jako rodzic jestem zaskoczony atakiem na nauczycieli. Bo to jest w sumie atak na nauczycieli. Dyrektor wspierał wychowawczynię, wspierał znieważonego publicznie nauczyciela (...). Jeżeli będziemy pozwalać na atakowanie nauczycieli, to co oni zrobią? Wpiszą z góry na dół 5,0 wszystkim dzieciom, żeby mieć spokój. Dzieci będą przeszczęśliwe. A rodzice już za miesiąc się zastanowią, czy przypadkiem nie trzeba zapisać dzieci na korepetycje, bo proces edukacji (...) spadnie. Jeżeli chcemy dokonać czegoś takiego, to będzie tak jak w szkolnictwie publicznym w USA: jak się uczniowi nie podoba nauczyciel, to przychodzi z karabinem maszynowym. Czy naprawdę tego chcemy? Jeśli nauczyciele będą zastraszani, będą się wycofywać z zaangażowania, z zabierania uczniów do CERN, do teatru, bo po co im taki problem, jak tutaj było - mówił ojciec ucznia pierwszej klasy.