Bandycki napad i jego konsekwencje. Mieszkańcy Mielna wciąż nim żyją
Przypomnijmy, sprawę opisywaliśmy na bieżąco, zbulwersowała ona lokalną społeczność, a mówiono o niej dosłownie w całym kraju. Mieszkańcy Mielna wymieniali się zdjęciami bandyckiej pary, informowali wzajemnie gdzie przebywa, co aktualnie robi, pytali dlaczego tak niebezpieczni ludzie wciąż są na wolności?
Do tych wstrząsających wręcz zdarzeń doszło w poprzednią sobotę w nadmorskim Mielnie. Było chwilę po godzinie 19 gdy do mieszkania, znajdującego się na pierwszym piętrze jednorodzinnego domu na wjeździe do Mielna, wtargnęła wspomniana 25-letnia kobieta oraz 43-letni mężczyzna. Towarzyszyło im jeszcze 6-letnie dziecko.
- Para zachowywała się agresywnie i zażądała od 63-letniego właściciela obiektu alkoholu. Pokrzywdzony, próbując załagodzić sytuację, poprosił, by wspólnie zeszli do baru piętro niżej. Niestety, to nie uspokoiło napastników i zaczęli ubliżać 63-latkowi, szarpać go, a następnie bić po całym ciele - potwierdza aspirant Izabela Sreberska z Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie.
Pokrzywdzonemu - panu Wojciechowi Adamczewskiemu - udało się jednak oswobodzić. Jak opowiadał nam później, ukrył się w jednym z pomieszczeń na parterze i wezwał pomoc. Miał schowany telefon, co - uważa - uratowało mu życie. - Tata był tego dnia sam w domu - opowiadała nam córka pobitego, pani Olga. - Mama przyjechała do mnie popilnować dzieci. Rodzice prowadzą lokal gastronomiczny. Ale o tej porze już go zamknęli. To bandyckie małżeństwo weszło więc do taty do mieszkania, kazali mu zejść na dół i nalać wódki. Chcieli się napić. Po krótkiej chwili wybuchnęli agresją. Wyzywali go, bili po całym ciele, tata był przerażony. Gorsza była ta kobieta, która kazała temu swojemu partnerowi wydłubać tacie oko. Krzyczała coś, że jest złym człowiekiem. Tata ma stomię. Pytał, czy może pójść do toalety. Kobieta krzyknęła, że mu wyrwie ten worek. Ale jakimś cudem tacie jednak udało się dotrzeć do toalety. Zamknął się tam, zadzwonił po pomoc. Oni zdemolowali mieszkanie, próbowali wyważyć drzwi. Gdy przyjechaliśmy na pomoc, ta kobieta powiedziała, że to już koniec, rozchodzimy się i żeby nie dzwonić na policję, bo ona zna całą mafię pruszkowską.
Policja jednak przyjechała. Bandycka para została zatrzymana, a ich 6-letni synek zabrany. Mężczyzna miał ponad 3 promile alkoholu we krwi. Kobieta nie chciała poddać się testowi. Dziecko trafiło do pieczy zastępczej.
- To był mój najgorszy dzień w życiu - opowiadał nam pan Wojciech. Rozmawialiśmy z nim krótko przez telefon. Był obolały, wciąż wstrząśnięty, chwilę wcześniej zeznawał na policji. - Myślałem, że mnie zabiją, że już z tego nie wyjdę. Cały czas o tym myślę. I martwi mnie, że oni zostali wypuszczeni. Przecież to się w ogóle nie powinno zdarzyć.
Pan Wojciech Adamczewski w wyniku zdarzenia doznał szeregu obrażeń, ma posiniaczoną twarz, ręce, nogi, był zaopatrzony medycznie, ale na szczęście nie wymagał hospitalizacji.
- Policjanci wykonali szereg czynności, m. in. przesłuchali świadków, zabezpieczyli ślady, rozpytali przechodniów oraz zabezpieczyli monitoring. Zgromadzony materiał dowodowy został przekazany do Prokuratury Rejonowej w Koszalinie. Tam para usłyszała zarzut pobicia - słyszymy w komendzie policji. - Po wykonaniu z podejrzanymi czynności, decyzją prokuratora został wobec nich zastosowany środek zapobiegawczy w postaci policyjnego dozoru, zakazu zbliżania się i kontaktowania z osobą pokrzywdzoną. Za popełnione przestępstwo grozi im kara do 5 lat pozbawienia wolności.
I właśnie te środki zapobiegawcze zaskoczyły negatywnie mieszkańców Mielna. - Bandyci wchodzą do czyjegoś domu, grożą człowiekowi śmiercią, biją go, są złapani na gorącym uczynku, a prokurator nie chce ich aresztować? I wypuszcza ich na ulicę? Czy oni muszą dokonać jeszcze jednego, dwóch takich napadów, żeby ktoś wreszcie ich odizolował od społeczeństwa? - pytali nasi Czytelnicy, Internauci.
Ewa Dziadczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie, potwierdza, że po postawieniu zarzutów wobec opisywanej pary, rzeczywiście zastosowano wobec nich środki o charakterze wolnościowym. Tłumaczy, że przestępstwo, którego dokonali, nie jest zagrożone surową karą. Grozi im do 5 lat pozbawienia wolności. Ponadto oboje nie byli dotychczas karani, a wbrew opiniom, że mieszkają za granicą, w Skandynawii, ich miejscem zamieszkania jest Polska, więc nie ma obaw, że będą się ukrywać. Areszt - tłumaczy jeszcze pani prokurator - stosuje się wówczas, gdy istnieje uzasadniona obawa, że oskarżony może uciec lub ukrywać się, aby uniknąć odpowiedzialności karnej, może wpływać na świadków, współoskarżonych lub niszczyć dowody, może popełnić nowe przestępstwo. A tu takich przesłanek nie było.
Wyjaśnienia nie przekonują jednak ani poszkodowanego, ani jego rodziny ani też jego znajomych, przyjaciół. Mieszkańcy wciąż wymieniają się zdjęciami bandyckiej pary i informują nawzajem o ich poczynaniach. Ostatnie informacje pochodzą ze stacji benzynowej w Mielnie, na której para miała pić alkohol i zachowywać również w sposób irracjonalny. Świadkowie opowiadają, że oboje kłócili się między sobą, krzyczeli, zagadywali też kierowców z samochodów z gdańskimi rejestracjami, pytając ich, czy mogliby ich podwieźć do Trójmiasta.
- Policjanci po przybyciu na miejsce ukarali 25-latkę i 43-latka mandatem karnym za picie alkoholu w miejscu publicznym. Nie było jednak podstawy do zatrzymania tej pary - powiedziała nadkomisarz Monika Kosiec z Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie.
Jak udało się ustalić, para wyjechała już z Mielna.