Berlin 1938. Bokserski skandal
Gdy Zygmunt Koziołek schodził z ringu, wiedział, że wygrał. Publiczność, choć niemiecka, też to wiedziała. Jego rywal Graaf leżał dwa razy, zbierał kolejne serie, a w końcówce ratował się ucieczką…
Ostatni gong. Werdykt. Wygrana Niemca!
Świadek podniósł alarm. Spójrzcie na nagranie ze Śląska
Koziołek tylko rozłożył ręce. „No, trudno!” – rzucił, ale ton tej wypowiedzi zdradzał więcej niż same słowa. Feliks Stamm, wybitny autorytet trenerski, nie potrafił zrozumieć decyzji arbitrów. Zresztą, głośno o tym zakomunikował. A jednak, w Berlinie 1938 roku nie o sport szło, lecz o wpływy i politykę.
FIBA idzie na rękę
Turniej miał mieć charakter nieoficjalnych mistrzostw Europy. Ale szanse od początku nie były równe, bowiem gospodarze wystawili dziesięciu zawodników, a FIBA, korzystając z ich gościnności m.in. z niskich kosztów transportu, przymknęła na to oko.
Inni wystawiali po jednym reprezentancie w danej kategorii, a kilku wagach w drabince wpisywano… dwóch Niemców, wzajemnie blokujących drogę konkurentom. Dawało to obraz turnieju, w którym jedni walczyli o sukces, inni o przetrwanie, a gospodarze… o propagandowy efekt w postaci sportowego sukcesu.
Sędziowie, których nominowała FIBA, również nie pomagali Polakom. W za punktacje odpowiadał m.in. niejaki Schindler, Włoch osiadły w Berlinie, znany z wypaczenia meczu Berlin–Poznań sprzed lat. To on, obok przedstawicieli Danii i Szwecji, orzekł zwycięstwo Graafa nad Koziołkiem. Inny sędzia, doktor Metzner tłumaczył później w prasie swoją punktację (20:19 dla Niemca), ale jego wyjaśnienia brzmiały jak dobry żart wobec faktycznego przebiegu walki.
„To nie jest boks”
Jeszcze boleśniej wyglądała sytuacja w wadze piórkowej. Antoni Czortek urządził w ringu Szwedowi Kreugerowi prawdziwą szkołę boksu. Polak wchodził w zwarcie, konsekwentnie przełamywał opór mańkuta i trzykrotnie posyłał go na deski. Szwed z trudem kończył pojedynek, a prasa niemiecka otwarcie pisała o „najostrzejszej wymianie ciosów w turnieju” i przewadze Polaka. I tym razem jednak o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych (berliński turniej był formą kwalifikacji do wyjazdu) decydowała nie sportowa dominacja, lecz gabinetowe ustalenia. Soederlund ze Szwecji, członek FIBA, stwierdził bez ogródek: „To nie jest boks. Czortek nie pojedzie do Ameryki”. I zamiast Polaka postawiono na Saundersa, choć ten przegrał wcześniejszą walkę. Na nic zdały się protesty.
W berlińskim turnieju liczyło się także to, co działo się między walkami. Wpływy, sojusze i polityka sprawiały, że Niemcy – mimo rzekomej neutralności – otrzymywali przychylność na każdym kroku: od składu sędziowskiego po dobór rywali. W Deutschlandhalle zasiadło osiemnaście tysięcy widzów, a atmosfera wpływała na decyzje arbitrów. Brakowało równowagi, którą powinien gwarantować międzynarodowy związek. Najostrzej pisał o tym „Przegląd Sportowy”. Ba, polska gazeta przedrukowała relacje swoich niemieckich kolegów po fachu, którzy… byli po stronie Polaków!
Bokserski skandal
Trudno mówić, że nasi, mimo okoliczności, zawiedli. Czortek i Koziołek powinni wrócić z Berlina jako pewni kandydaci do wyjazdu za ocean. Fakt, że obaj zostali ograbieni z wygranych, miał dla naszej reprezentacji konsekwencje podwójne: nie tylko zabrano im triumfy, ale odebrano też szansę pokazania polskiego pięściarstwa w USA. Oficjalnie klasyfikacje mówiły o miejscach i punktach, lecz prawdziwy obraz turnieju zapisano na twarzach zawodników schodzących z ringu. Biało-czerwoni walczyli lepiej niż wskazywały protokoły.
Gdy rękawice pakowano do walizek, w berlińskich kuluarach już krążyła opinia, że FIBA wymaga reformy. Zbyt wiele zależało od jednej, wąskiej grupy działaczy. W Polsce mówiono i pisano otwarcie, że jeśli na kolejnym kongresie związek nie zmieni zasad, to trzeba będzie „przemyśleć relacje z organizacją, która nie gwarantuje równego traktowania”.
Turniej w Berlinie miał być świętem europejskiego boksu. Pokazem siły Starego Kontynentu tuż przed wyprawą do USA. A został zapamiętany jako lekcja. Bolesna i potrzebna. Polacy nie tylko pokazali ringowy charakter, ale zdemaskowali mechanizmy i układy, które wypaczyły wyniki zawodów. W ringu byli silniejsi. Poza nim, aż takiego przebicia nie mieli…