Cielcza: Walka z czasem trwa. Trwa śledztwo w sprawie potrącenia Maksa
Choć 10 lipca 2025 roku w Sądzie Rejonowym w Jarocinie zapadł wyrok skazujący pierwszego z kierowców, który potrącił 17-letniego Maksa Langnera z Cielczy, dla jego rodziny nie oznacza to końca batalii. Rodzice chłopca są jeszcze bardziej zdeterminowani, aby ustalić tożsamość drugiego kierowcy i doprowadzić go przed oblicze sądu.
Wypadek w Cielczy. Maksa potrąciły dwa samochody. Policja szukała nie tego auta?
Zaraz po tragedii w Cielczy, do której doszło 24 stycznia 2024 roku, działania policji skupiły się na jednym tropie - granatowym Volkswagenie Passacie. Tymczasem, jak podkreśla Piotr Łuczak, pełnomocnik rodziny Langnerów, już wtedy świadkowie wskazywali na zupełnie inny pojazd.
- Nie wiem, dlaczego śledczy skupili się wyłącznie na jednym samochodzie, skoro świadkowie jednoznacznie mówili o wyższym, białym aucie, typu bus - mówi.
Jego zdaniem passat został przypadkowo wytypowany na podstawie miejskiego monitoringu, a jego kierowca mógł być jedynie świadkiem zdarzenia.
Adwokat uważa działania lokalnej policji za przestarzałe.
- Mamy XXI wiek, a mimo to policja działała w sposób, powiedziałbym, nieco średniowieczny - zamiast wykorzystać nowoczesne metody, skupiono się na przeszukiwaniu nagrań z kamer i szukaniu świadków "na siłę". A przecież dziś każdy z nas zostawia cyfrowe ślady, poprzez telefon, internet - wskazuje mecenas Łuczak.
Do ustalenia kierowcy potrzebne są dane telekomunikacyjne
Z braku skuteczności działań organów państwowych, rodzina Maksa i mec. Łuczak postanowili działać na własną rękę. Z pomocą specjalisty od systemów teleinformatycznych przeprowadzili prywatne śledztwo. W trzech kluczowych punktach: miejscu potrącenia, skrzyżowaniu w Mieszkowie i miejscu porzucenia ciała, zebrano tzw. rzędy cyfr z lokalnych nadajników telefonii komórkowej (BTS).
-To język informatyków, ale wiemy, co i jak należy sprawdzić - mówi adwokat.
Celem jest uzyskanie dostępu do pełnych danych telekomunikacyjnych, zanim zostaną one trwale usunięte w styczniu 2026 roku.
- Chodzi tylko o jedno - by umożliwić dostęp do danych, które operatorzy przechowują jedynie przez dwa lata. Mamy więc bardzo ograniczony czas, do stycznia przyszłego roku - podkreśla.
Niestety takie dane nie są udostępniane osobom prywatnym, ale policja - jak podkreśla mec. Łuczak - mogłaby mieć je w ciągu kilku dni. Rodzina zwróciła się więc o pomoc do ówczesnego ministra sprawiedliwości, Adama Bodnara. Niestety, zamiast konkretnej reakcji, rozpoczął się administracyjny chaos.
- Minister przekazał nasz wniosek do Prokuratury Krajowej, ta do regionalnej w Łodzi, potem do okręgowej, aż w końcu trafił... z powrotem do Jarocina - i to do prokuratora, którego w ogóle nie dotyczył. Nie składaliśmy skargi, tylko prosiliśmy o pomoc i wsparcie dla policjantów z Jarocina - zaznacza adwokat.
Co zrobił prokurator? Przekazał pismo do sędziego, który prowadził sprawę pierwszego kierowcy.
- To jest nieporozumienie, które tylko przedłuża i komplikuje całą sprawę - mówi mec. Łuczak.
Biegły wycofał się z opinii, którą wydał ws. wypadku w Cielczy
Przez wiele miesięcy kluczowe znaczenie miała opinia biegłych z października 2024 roku, według której drugi kierowca miał spowodować u Maksa jedynie powierzchowne otarcia.
- To oczywista nieprawda. Świadkowie zeznali, że pojazd podskoczył na ciele chłopca, co jednoznacznie wskazuje, że Maks został przejechany - mówi adwokat.
W czerwcu 2025 roku biegły sądowy wycofał się z wcześniejszej opinii.
- Przyznał, podczas przesłuchania w sądzie, że obrażenia spowodowane przez drugiego kierowcę również były ciężkie. A więc każde z potrąceń mogło być śmiertelne - dodaje.
Sprawa drugiego kierowcy została wyłączona do osobnego postępowania i na podstawie pierwszej opinii nadano jej status wykroczenia, a nie przestępstwa. Późniejsze wycofanie się biegłego ze swojej opinii tego nie zmieniło.
Zdaniem adw. Łuczaka opinia została stworzona pod oczekiwania prokuratury, aby nie trzeba było szukać drugiego kierowcy - by nadać sprawie rangę wykroczenia i w styczniu 2026 roku umorzyć ją ze względu na przedawnienie po dwóch latach.
Adw. Łuczak nie ma wątpliwości, że drugi kierowca nie tylko wiedział, że potrącił człowieka, ale także celowo uciekł.
- Każdy samochód ma lusterka. Przy takiej sile uderzenia, gdy odpadają elementy karoserii, nie da się tego nie zauważyć. To nie było niezauważone przeciąganie - to był akt ucieczki - uważa.
Minister sprawiedliwości ostatnią nadzieją na... sprawiedliwość
Rodzice Maksa i adwokat nie mają już złudzeń co do działań lokalnych organów ścigania. Mecenas podkreśla, że policjanci z Jarocina zrobili wszystko, co byli w stanie, jednak w pewnym momencie zabrakło im narzędzi i nowoczesnych metod działania.
- Naszą ostatnią nadzieją jest nowy minister sprawiedliwości, który może zlecić przejęcie sprawy przez Komendę Wojewódzką Policji w Poznaniu. Chcielibyśmy, by ta jednostka zrealizowała nasze wnioski dowodowe, czyli uzyskała dostęp do danych teleinformatycznych. Tylko tyle, mając te dane, z resztą poradzimy sobie sami - zaznacza.
Mecenas zaznacza, że potrzeba tylko jednego pisma, by operator udostępnił dane.
- I odrobiny dobrej woli. Ale jej nie ma...- kończy.