Świętochłowice: Sprawa Mirelli. 20 lat nie wychodziła z mieszkania
Sprawa Mirelli ze Świętochłowic. "System nie widział tej osoby"
Mirella ze Świętochłowic 27 lat życia miała spędzić pod kluczem, w mieszkaniu swoich rodziców. Sprawa wyszła na jaw przypadkiem. Do szpitala trafiła nieubezpieczona. Była w złej kondycji fizycznej. Nigdy nie była u dentysty. Nigdy nie miała dowodu osobistego. Sprawę nagłośniły sąsiadki kobiety, a jako pierwszy jej historię opisał dziennik "Fakt".
Motocyklista wjechał w pieszego i chciał uciec. Dramatyczne nagranie z Małopolski
- Jeżeli informacje, do których dotarły media, potwierdzą się, to jest to zła wiadomość. System nie widział tej osoby. Dorosła osoba, która nie płaci podatków, nie korzysta z opieki medycznej, nie jest zarejestrowana jako bezrobotna, nie istnieje i mogłaby odejść z tego świata niezauważona. To katastrofa systemu, który nie widział przez tyle lat obywatela. Przecież ci ludzie nie mieszkali pod ziemią. Nie przypominam sobie podobnej historii - komentuje były dyrektor generalny Służby Więziennej, kryminolog i socjolog dr Paweł Moczydłowski.
Dodajmy, że na doniesienia medialne w tej sprawie zareagowała świętochłowicka policja, która opublikowała oświadczenie. Wskazano w nim, że z uwagi na stan zdrowia kobiety i wiek mieszkających z nią bliskich (81-letnią matkę), policja wystąpiła do Ośrodka Pomocy Społecznej z prośbą o rozpoznanie sytuacji rodziny i udzielenie ewentualnej pomocy. Podkreślono przy tym, że "wstępne ustalenia nie wskazują jednoznacznie, by kobieta przez wiele lat była przetrzymywana wbrew swojej woli".
- Gdyby ogniwa systemu funkcjonowały prawidłowo, nie doszłoby do tego. Mamy różne instytucje, edukację, służbę zdrowia, urząd skarbowy, opiekę społeczną, kuratorów, policjantów i żadne z tych ogniw nie wie o jej istnieniu, że za to jej "nieistnienie" jest odpowiedzialne. Może to "efekt deblowy", jak w tenisie - piłka leci między jednego i drugiego zawodnika i każdy z nich jest przekonany, że odbierze kolega. I żaden tej piłki nie odbiera. To lenistwo i niewrażliwość rodziny, sąsiedztwa, instytucji. Skandaliczna sytuacja - ocenia ekspert w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim".
- Są potrzeby społeczne, potrzeba wrażliwości władz na różne problemy. Domagamy się utworzenia instytucji do pomocy, opieki, nadzoru, kontroli, po czym powstają biura, urzędnicy, biurka, krzesła, komputery, płatne stanowiska, które zajmują się same sobą, a potem to nie działa. Tego towarzystwa nikt nie pilnuje, są miejsca, których nikt wieki nie widział i nie rozliczał - tak działa nieodpowiedzialne państwo - uważa Moczydłowski.
"To sprawa dla prokuratury. Na to może być kilka paragrafów"
Do ujawnienia sytuacji pani Mirelli doszło pod koniec lipca tego roku w bloku w Świętochłowicach, gdzie kobieta mieszka z rodzicami. Interweniował tam dzielnicowy w związku ze zgłoszeniem sąsiadów dotyczącym awantury domowej. Wtedy z jednego z pokoi wyszła 42-letnia kobieta. Ze względu na jej stan zdrowia policjant wezwał na miejsce karetkę. Ratownicy zdecydowali o przewiezieniu kobiety do szpitala.
W sieci krążą zdjęcia z interwencji, kiedy ratownicy sprowadzali do karetki wychudzoną kobietę z opuchniętymi nogami, ubraną w podomkę. W rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim" Paweł Nowicki, pełnomocnik dyrektora Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, potwierdził, że zespół ratowników usłyszał od pacjentki, że od ponad 20 lat nie wychodziła ona z domu.
- Włosy dęba stają, kiedy się pomyśli, co mogło się stać w życiu tej kobiety. Mówimy o zaniedbaniu osoby, sprowadzeniu na nią zagrożeń związanych ze zdrowiem, brakiem opieki medycznej. Może nie udzielano jej pomocy, kiedy była chora? To sprawa dla prokuratury. Na to może być kilka paragrafów. Trzeba to wyjaśnić, bo to się nie powinno zdarzyć - podsumowuje kryminolog i socjolog oraz były dyrektor generalny Służby Więziennej, Paweł Moczydłowski.