Dawtona wypłaciła 140 tys. zł odszkodowania za wypadek w pracy
Znana w kraju firma Dawtona zapłaciła pani Marlenie ponad 140 tys. zł zadośćuczynienia za wypadek przy pracy. - Kobieta została trwale okaleczona i do końca życia pozostanie osobą jednooczną - podkreślił w wyroku Sąd Apelacyjny w Gdańsku.
"Dawtona" to silna marka i wielka firma specjalizująca się w przetworach warzywnych i owocowych. Ma dziś cztery zakłady w kraju i zatrudnia ok. 1500 pracowników. Opisywany wypadek wydarzył się w zakładzie w Lipnie (Kujawsko-Pomorskie).
W jego wyniku pani Marlena straciła na zawsze wzrok w lewym oku. Niedawno na jej konto wpłynęło wreszcie godne zadośćuczynienie za krzywdę od pracodawcy. Prawomocnym wyrokiem Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z końca czerwca br. "Dawtona" zobowiązana została do zapłaty poszkodowanej pracownicy 144 tys. zł.
-Nasza sądowa batalia o to trwała długo, ale warto było uzbroić się w cierpliwość - podkreśla adwokat Mariusz Lewandowski z Torunia, który reprezentował kobietę.
Dramat w magazynie "Dawtony". Jak wyglądał ten wypadek?
Do wypadku doszło 10 czerwca 2015 roku. Pani Marlena dwa miesiące wcześniej wróciła do pracy - po urodzeniu dziecka.
Krytycznego dnia kobieta pracowała w magazynie przy etykietowaniu towaru. Paletę z nim przywiozła inna pracownica wózkiem widłowym elektrycznym. Ten typ wózków był wtedy w firmie nowością - wprowadzony został, gdy pani Marlena była w ciąży. Wcześniej towar przywożono wózkami starego typu.
Aby przygotować towary do etykietowania pani Marlena musiała je odwinąć z folii. Nachyliła się i wtedy pracownicy od wózka wymsknął się jego uchwyt i uderzył panią Marlenę w lewą kość jarzmową. Wózek jeszcze nie zdążył zaparkować - co ważne.
Przez kilka dni poszkodowana kobieta wierzyła, że uraz się zaleczy. Było jednak tylko coraz gorzej. Skończyło się operacją w szpitalu im. A.Jurasza w Bydgoszczy. Oko kobiecie uratowano, ale wzrok częściowo straciła.
Odwarstwienie siatkówki oka i utrata wzroku w lewym oku to skutek tego właśnie wypadku - orzekli potem biegli i Sąd Apelacyjny w Gdańsku.
Sąd: "Została trwale okaleczona na całe życie". Ale były też inne krzywdy
Zespół powypadkowy w firmie potwierdził po dramacie, że był to wypadek przy pracy. ZUS w Toruniu wypłacił poszkodowanej standardowe w takiej sytuacji jednorazowe odszkodowanie w wysokości 26,5 tys. zł. Pani Marlena postanowiła jednak walczyć na drodze sądowej także o zadośćuczynienie za krzywdy, jakich doznała. A krzywdy te, jak zaznaczył potem gdański sąd, nie ograniczały się tylko do skutków stricte zdrowotnych.
-Wyraźnego podkreślenia wymaga, że powódka została trwale, nieodwracalnie okaleczona. Utrata wzroku w jednym oku stwarza ograniczenia w wielu sferach życia, także w pracy. Należy też mieć na uwadze, że powódka stała się osobą jednooczną będąc młodą kobietą. Co więcej, stało się to krótko po powrocie przez nią do pracy po urlopie związanym z urodzeniem dziecka. W czasie, gdy wymogło ono wzmożonej opieki matki (rok i 4 miesiące, a której pokrzywdzona po wypadku nie była w stanie samodzielnie sprawować - podkreślił Sąd Apelacyjny w Gdańsku.
Kolejnym skutkiem wypadku była trauma psychiczne, długotrwałe cierpienia, stresy i depresja. To także sąd wziął pod uwagę i ostatecznie przyznał pani Marlenie 144 tys. zł zadośćuczynienia. Więcej niż w pierwszej instancji orzekł Sąd Okręgowy we Włocławku (100 tys. zł).
Szkolenia stanowiskowe były fikcją. Ale to już w Dawtonie przeszłość
De facto Sąd Apelacyjny w Gdańsku przyznał pani Marlenie 180 tys. zł wspomnianego zadośćuczynienia. Ale od tej kwoty nakazał odjąć 20 procent i wypłata spadła do 144 tys. zł. Dlaczego? Bo w ocenie sądu kobieta także przyczyniła się do wypadku, nie czekając z rozwijaniem folii do skutecznego zaparkowania wózka widłowego. Poziom przyczynienia określił właśnie na 20 procent.
Skutkami za dramat obciążono pracodawcę, bo to on zgodnie z prawem musi zapewnić pracownikowi bezpieczeństwo, jest od tego ubezpieczony i ponosi konsekwencje. Przy okazji jednak Temida zauważyła, że w "Dawtonie" mogły być tolerowane przez nadzór ryzykowne praktyki rozładowywania towaru z wózków przez pracowników.
Nie umknęło sądowi, że w 2015 roku w "Dawtonie" nie było żadnej instrukcji dla pracowników dotyczącej odwijania z folii towaru przed etykietowaniem, a szkolenia stanowiskowe dla pracowników magazynów mogły być fikcją. W przypadku pokrzywdzonej istniało tylko na papierze, zachowały się w dokumentach, ale realnie się nie odbyło - zaznaczył sąd.
Takie praktyki, szczęśliwie, w "Dawtonie" teraz to już przeszłość. Firma postawiła mocno w ostatnich latach na bezpieczeństwo pracy. Co bardzo ważne w sprawie pani Marlenie natomiast - stworzyła dla niej specjalne stanowisko pracy, uwzględniające jej ograniczenia.
-Pieniądze natomiast orzeczone prawomocnym wyrokiem bez zwłoki wypłaciła. Pani Marlenie bardzo się przydadzą, choć okrzyków szczęścia po prawomocnym orzeczeniu nie było. Była ulga i spokojna już satysfakcja z finału sądowej walki. Trwała ona długo z dwóch powodów: długiego oczekiwania na opinie biegłych, a potem czekania na rozstrzygnięcie apelacji - kończy adwokat Mariusz Lewandowski.
Dodajmy, że sąd oddalił jednak żądanie pani Marleny wypłacania jej renty przez pracodawcę. Dlaczego? Bo wróciła do pracy i zgodnie z przepisami takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Pieniądze po wyroku wypłaciła pracownicy "Dawtona". Z wiedzy adwokata Lewandowskiego wynika, że następnie wystąpiła o zwrot do swojego ubezpieczyciela.
WAŻNE. Z uzasadnienia wyroku Sądu Apelacyjnego w Gdańsku
"Sąd Apelacyjny wziął pod uwagę, że nie zaoferowano dowodu, który potwierdzałby, iż u pracodawcy obowiązywała instrukcja postępowania przy rozpakowywaniu wózka transportowego. Świadek (tu: personalia pracownicy kierującej wózkiem) zeznała, że folię rozcina się w momencie, gdy rączka wózka jest zabezpieczona w pozycji pionowej. Nie wiadomo jednak, czy wiedzę taką posiada ona z własnego doświadczenia, czy też wymóg taki wynika z procedur obowiązujących u pozwanego. Znamienne jest przy tym, że zawnioskowany przez stronę pozwaną świadek - kierownik utrzymania ruchu w zakładzie - stwierdził, iż nikt nie zwracał uwagi, gdy folia była rozcinana, mimo że rączka wózka nie była ustawiona pionowo. Na tym tle nie można pominąć zeznań powódki (pani Marleny), która wskazała, że wózki elektryczne w zakładzie pozwanego wprowadzono, gdy była w ciąży, do pracy po ciąży wróciła zaś na ok. miesiąc przed wypadkiem. Powódka stwierdziła, że wcześniej nie obsługiwała takiego wózka, nie odbyła szkolenia, na którym poinformowano by ją, że wózek musi być w pozycji zaparkowanej przed rozpoczęciem jego rozładowywania. W protokole powypadkowym znajduje się co prawda stwierdzenie, że powódka posiadała aktualne szkolenia z zakresu bhp i że zapoznano ją z ryzykiem zawodowym występującym na stanowisku pracy. Stwierdzenie to nie jest jednak wiążące dla sądu. Powódka zeznała przy tym, że podpisywała oświadczenie o szkoleniu stanowiskowym, ale w rzeczywistości szkolenia takie nie odbywały się. Pozwany nie zaoferował materiału dowodowego, który potwierdzałby, że Marlena B. została faktycznie przeszkolona w zakresie postępowania przy rozpakowywaniu elektrycznego wózka transportowego" - czytamy w uzasadnieniu prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z 25 czerwca 2025 roku.