Dług publiczny to skarb, nie problem. Nowoczesne państwo może wydrukować pieniądze, jeśli ich brakuje
Kiedy słucha się dr Iwo Augustyńskiego, można odnieść wrażenie, że oto ktoś wchodzi do sali pełnej ludzi recytujących te same zaklęcia od 30 lat i jednym zdaniem wywraca stolik. Od dziecka słyszymy, że "państwo nie może się zadłużać jak szalone, bo spłacą to nasze wnuki". Że "trzeba żyć na miarę swoich możliwości" i "dług to wróg". A potem przychodzi kryzys - pandemia, wojna, załamanie łańcuchów dostaw - i nagle okazuje się, że można wydać setki miliardów złotych w kilka miesięcy. I świat się nie zawalił.
MMT (ang. Modern Monetary Theory) jest jak lustro, w którym widać całą hipokryzję polskiej polityki gospodarczej. Rządzący - niezależnie od barw - w kryzysie są wyznawcami MMT, bo wiedzą, że państwo może generować środki. Ale gdy znajdą się w opozycji, wracają do starych mantr: "dług rośnie, grozi nam katastrofa". To nie jest spór o teorię - to czysta kalkulacja PR-owa.
Media gospodarcze też mają tu swoje za uszami. W kółko klepią te same wskaźniki długu publicznego jak mantrę, bez refleksji, co one właściwie znaczą. W efekcie przeciętny obywatel myśli, że te miliardy złotych długu to jego osobisty rachunek do zapłacenia. Tymczasem - jak mówi Augustyński - to są nasze oszczędności ulokowane w najbezpieczniejszym możliwym instrumencie: obligacjach własnego państwa.
Najbardziej niewygodna dla głównego nurtu jest jednak diagnoza inflacji. Bo jeśli przyjąć, że jej głównym źródłem są wąskie gardła podaży - wojna, pandemia, kryzys surowcowy - a nie sam "dodruk pieniądza", to cała opowieść o konieczności "zaciskania pasa" traci uzasadnienie. Wtedy trzeba by rozmawiać o realnych problemach gospodarki: braku mocy produkcyjnych, niedoinwestowanych sektorach, zależności od importu. A to już jest debata, której politycy boją się jak ognia, bo wymaga planu i długofalowych inwestycji, a nie prostych cięć wydatków.
Państwo nie jest gospodarstwem domowym, a jego dług publiczny to tak naprawdę oszczędności obywateli - przekonuje dr Iwo Augustyński z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, autor książki Nowoczesna teoria monetarna i możliwość jej wykorzystywania w warunkach polskich. Wbrew ekonomistom głównego nurtu twierdzi, że obsesja równowagi budżetowej szkodzi gospodarce, a deficyt jest naturalnym i potrzebnym elementem finansów państwa. Uważa też, że to nie "dodruk pieniądza" odpowiada za ostatnią falę inflacji.
Państwo to nie gospodarstwo domowe
Nowoczesna teoria monetarna (MMT) to podejście, które stawia pod znakiem zapytania jeden z najczęściej powtarzanych dogmatów ekonomii - że państwo powinno prowadzić finanse tak jak gospodarstwo domowe. Zdaniem Augustyńskiego to błędne i szkodliwe porównanie.
- Ten błąd, który wciąż powtarzają ekonomiści głównego nurtu, to utożsamianie państwa z gospodarstwem domowym. Rodzina musi spłacić długi. Państwo - jeśli emituje własną walutę - nie ma tego ograniczenia. Roluje zadłużenie w nieskończoność i dzięki temu sektor prywatny może trzymać oszczędności w bezpiecznych papierach wartościowych - wyjaśniał.
Państwo posiadające własną walutę i bank centralny jest w stanie finansować wydatki, emitując pieniądz. Oznacza to, że nie może zbankrutować w swojej walucie. To fundamentalna różnica względem gospodarstwa domowego, które nie ma tej możliwości i w końcu musi spłacić swoje zobowiązania.
- W historii znajdziemy obligacje wieczne, które funkcjonowały kilkaset lat, nigdy nie zostały spłacone, a jedynie zastępowano je nowymi emisjami. W praktyce wszystkie państwa działają w systemie nieskończonego zadłużenia - i to jest korzystne, bo zapewnia prywatnym podmiotom stabilne aktywa - podkreślał ekonomista.
Dług jako nasze oszczędności
W logice MMT deficyt publiczny nie jest oznaką "rozrzutności państwa", lecz warunkiem istnienia nadwyżek sektora prywatnego. Jeśli rząd jest "na minusie", obywatele i firmy mogą być "na plusie".
- Równanie jest proste: deficyt rządowy = nadwyżka sektora prywatnego. W Polsce, gdzie handel zagraniczny bywa zbilansowany, jedynym źródłem naszych oszczędności jako całości jest właśnie dług publiczny. Gdyby go zlikwidować, musielibyśmy trzymać pieniądze w zagranicznych papierach, z ryzykiem kursowym i politycznym - mówił.
Według Augustyńskiego próby radykalnego zmniejszenia zadłużenia państwa muszą odbić się na obywatelach. - Jeśli rząd obcina dług, musi albo podnieść podatki, albo ciąć wydatki, które są dochodem prywatnych firm i gospodarstw domowych. W efekcie mniej pieniędzy trafia do naszej kieszeni - zaznaczał.
To podejście odwraca popularną narrację - licznik długu publicznego, który pokazuje miliardy zobowiązań państwa, można czytać jako licznik oszczędności całego sektora prywatnego. - Ta sama liczba, ale interpretacja dokładnie odwrotna - podkreślał.
Skąd naprawdę bierze się inflacja
Jednym z najczęstszych zarzutów wobec MMT jest teza, że możliwość swobodnego finansowania wydatków przez państwo prowadzi do niekontrolowanej inflacji. Dr Augustyński uważa, że to uproszczenie, które nie wytrzymuje zderzenia z faktami.
- Większość pieniądza w obiegu tworzą banki komercyjne, a nie państwo. Skoro inflacja rośnie niezależnie od emisji państwowej, źródła trzeba szukać gdzie indziej - tłumaczył.
Według niego prawdziwym motorem ostatniej fali inflacji były szoki podażowe. - Wzrost cen po wybuchu wojny w Ukrainie czy w czasie pandemii wynikał z ograniczonej dostępności energii, surowców i komponentów. Gaz, ropa i inne kluczowe surowce podrożały drastycznie. Polska znalazła się w gronie krajów z najwyższą inflacją w UE - mówił.
Pandemia dodatkowo ujawniła kruchość globalnych łańcuchów dostaw. - Gdy fabryki w Azji stawały, a transport morski był sparaliżowany, to nie nadmiar pieniądza, lecz brak towarów napędzał ceny. To jest sedno - inflacja pojawia się, gdy popyt zderza się z ograniczoną podażą, a nie wtedy, gdy rząd "ma za dużo pieniędzy" - argumentował.
Wydatki a realne możliwości gospodarki
MMT nie zakłada, że państwo może wydawać w nieskończoność bez konsekwencji. Ograniczeniem są realne moce produkcyjne gospodarki.
- Problemem nie jest to, czy nas stać, tylko czy dostępne są dobra i usługi, które chcemy kupić. Jeśli próbujemy wydać pieniądze na rzeczy, których brakuje na rynku, wtedy pojawia się inflacja - tłumaczył ekonomista.
Jako przykład podał system ochrony zdrowia. - Można zwiększyć finansowanie NFZ, ale jeśli brakuje lekarzy, to wzrosną głównie ich wynagrodzenia, a nie dostępność świadczeń. Pieniądze muszą iść w parze z możliwościami produkcyjnymi, w tym wypadku - kadrowymi - mówił.
Dlaczego politycy i ekonomiści się opierają
Zdaniem Augustyńskiego opór wobec MMT ma dwa źródła: edukację ekonomiczną i pragmatyzm polityczny.
- Studenci uczą się głównie neoklasycznych modeli, gdzie państwo traktuje się jak gospodarstwo domowe. To prosty schemat, ale błędny. Wyjście poza ten paradygmat wymaga zmiany programów nauczania - oceniał.
Politycy z kolei wybierają narzędzia w zależności od sytuacji. - W kryzysach, jak COVID czy globalny krach finansowy, nagle nie ma problemu z zadłużeniem. W opozycji ci sami ludzie mówią, że dług jest największym zagrożeniem. Dobierają argumenty pod bieżące potrzeby - podsumował.
Choć niewielu przywódców mówi wprost, że działa według MMT, Augustyński wskazuje państwa, które stosują podobne podejście.
- Dobrym przykładem są Chiny. Inwestują na ogromną skalę w przemysł i infrastrukturę, nie przejmując się długiem publicznym. Podobnie postępowała Korea Południowa czy Japonia w okresach dynamicznego wzrostu. To strategia sprzeczna z dogmatem zrównoważonego budżetu, ale zgodna z duchem MMT - mówił.
Mity do obalenia
Na zakończenie ekspert wymienił przekonania, które jego zdaniem trzeba wyrzucić z debaty publicznej.
- Po pierwsze, że dług będą spłacać przyszłe pokolenia. Po drugie, że państwo działa jak gospodarstwo domowe. Oba te mity fałszują obraz gospodarki i prowadzą do złych decyzji - podsumował dr Augustyński.