Grusza gruszy nierówna. I to jak bardzo... Felieton Jarosława Reszki z cyklu "Minął tydzień"
W ramach letnich pogaduszek w ogrodowym cieniu rozmowa zeszła na temat dodatkowego świadczenia z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych, znanego jako „wczasy pod gruszą”. Dyskutantów było troje, cała trójka od niedawna na emeryturze i mająca za sobą długą karierę jako nauczyciele w publicznych placówkach. Cała trójka też niedawno zauważyła na swoich kontach wpływ z tytułu wspomnianej „gruszy”. Różnice były zaskakująco spore.
Najmniej, bo równe 700 zł, dostał pan, który jest emerytowanym nauczycielem akademickim. Nieco tylko więcej - niespełna 760 zł - otrzymała pani, która kiedyś uczyła w gimnazjum. Za to druga pani mogła się poczuć w tym towarzystwie jak królowa balu pod gruszą. Na jej konto na początku lipca wpłynęło bowiem całe 1200 zł. Pani ta kończyła zawodową karierę jako nauczycielka w liceum ogólnokształcącym.
Wysokość dofinansowania gruszy, o czym powszechnie wiadomo, najczęściej zależy od dochodów osiąganych w ostatnim czasie. Stąd coroczna „papierologia”, towarzysząca wnioskom o przyznanie pieniędzy z ZFŚS.
W opisywanym tu przypadku tak się jednak złożyło, że dwoje rozmówców miało identyczny przychód i dochód na głowę. Pan były nauczyciel akademicki i pani była nauczycielka w gimnazjum byli bowiem małżeństwem wspólnie rozliczającym się z fiskusem. Natomiast królowa balu pod gruszą jest ich przyjaciółką - stąd dla całej trójki nie było tajemnicą, że emerytura królowej balu jest bardzo zbliżona do tego, co w przeliczeniu na głowę otrzymują co miesiąc eksnauczyciel akademicki i eksnauczycielka w gimnazjum. Wszyscy też pracowali do emerytury w tym samym mieście, co wyklucza regionalne różnice w zamożności władz oświatowych, mogące mieć wpływ na wysokość „gruszy”.
Co zatem może być powodem tego, że „grusza” „gruszy” nierówna, i to tak bardzo, że jedni, zatrudnieni na tych samych warunkach i osiągający bardzo podobne przychody, dostają dofinansowania prawie dwa razy większe niż drudzy? Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, które przychodzi mi do głowy, jest ujęty w regulaminie gest członków komisji dzielących pieniądze z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych w stosunku do swoich starszych koleżanek i kolegów z pracy, będących już na emeryturze. Większy gest (czy jak kto woli: większa empatia) chyba jednak nie powinny być uzasadnieniem tak dużych różnic w wypłatach. Na pociechę byłej nauczycielki w gimnazjum i byłego nauczyciela akademickiego dodam, że emeryci po latach pracy w wielu prywatnych firmach (wydawnictw prasowych nie wykluczając) o jakiejkolwiek „gruszy” mogą sobie jedynie pomarzyć. Z drugiej strony, jeśli „wczasy pod gruszą” miałyby się kojarzyć z agroturystką, to za 700 czy 760 zł można by sobie zafundować co najwyżej weekend po gruszą - i to bez wyżywienia.
A teraz liczba zdecydowanie mniej miła dla wszystkich emerytowanych nauczycieli. W Wojewódzkim Ośrodku Medycyny Pracy w Bydgoszczy nie udało się, mimo dwóch ogłoszonych konkursów, znaleźć lekarza, który podjąłby się dyrektorowania w tej placówce. Śmiałkowi oferowano zarobki na poziomie 40 000 zł miesięcznie. Tak, miesięcznie! Nie szczuję Czytelników na lekarzy. Przeciwnie, fenomen bydgoskiego WOMP pozwala zrozumieć, dlaczego Politechnika Bydgoska, mimo głosów krytyki, zdecydowała się na kształcenie lekarzy. Tylko jeżeli będzie ich znacznie więcej, to konkurencja o etat czy kontrakt może doprowadzić do zmniejszenia wymagań płacowych. Ale do tego nam bardzo daleko. Nie wyrzekajmy więc na „gruszę” i... dbajmy o zdrowie!