Himalaistka Dorota Rasińska-Samoćko: „Wspinaczka to próba wytrwałości do końca”. Rozmowa
O czym się myśli, podążając na taki szczyt, jak Nanga Parbat?
Atak szczytowy trwał ponad 17 godzin. Ja wtedy koncentrowałam się na każdym kroku, żeby każdy z nich był bezpieczny i prowadził mnie do celu. Wspomnieć trzeba o warunkach, czyli huraganowym wietrze – 60 km/h. Taka wspinaczka to walka ze słabościami, próba wytrwałości do końca.
Dużo siły trzeba mieć w sobie żeby dotrzeć na szczyt? Raz to siły mentalnej, a dwa tej fizycznej. Przyznam, że jak uścisnęliśmy sobie dłonie, to poczułem, że ma pani jej dużo.
(Śmiech). Myślę, że fizyczność jest pewnym elementem, ale na pewno nie jedynym. Moim zdaniem stanowi ona około 35 procent, 40 procent to psycha, a te pozostałe procenty to: warunki pogodowe, które mogą się oczywiście zmieniać oraz odporność na różne sytuacje stresowe, nieprzewidywalne jak wypadki czy lawiny. W himalaizmie najpiękniejsze jest, że to nie tylko sport, ale prawdziwe kompendium różnych rzeczy z różnych dziedzin, które musimy łączyć. Dla porównania: jeśli startujemy w biegu na 100 metrów, to jest stosunkowo łatwo, bo mamy przeciwników i metę, natomiast przy ośmiotysięczniku nawet, gdy się przygotowujemy całe życie, to nigdy nie wiemy czy wejdziemy. Może być fatalna pogoda, możemy się źle poczuć… W tym wszystkim jest mnóstwo elementów, które dają wielką satysfakcję i radość.
Były jakieś niebezpieczne sytuacje?
Bardzo dużo. Akurat w tym roku Nanga Parbat była bardzo oblodzona. Niektóre fragmenty było bardzo trudno pokonać. Spadało dużo kamieni, lawin kamiennych, o czym można długo mówić. Było na przykład hasło „stone”, no i wtedy chowaliśmy się przy grani, żeby kamień w nas nie trafił.
Zdobyła już pani wszystkie ośmiotysięczniki świata, których łącznie jest czternaście. Jakie kolejne cele?
Ośmiotysięczniki mam już wszystkie, a teraz w sierpniu chcę jeszcze zdobyć Elbrus, co sprawi, że będę miała wejścia na wszystkie najwyższe szczyty każdego z kontynentów. Będę wtedy jedyną kobietą na świecie z podwójną koroną: Koroną Himalajów i Koroną Ziemi – z dziewięcioma szczytami.
Pod każdą wyprawę przygotowania są inne?
Tak, bo każda góra i jej charakterystyka są inne. Przyznam jednak, że jeśli chodzi o przygotowania fizyczne i psychiczne, to są podobne. Ale wiadomo, że niektóre góry wymagają więcej wyzwań. Na przykład Nanga Parbat jest najtrudniejszą górą. Są tam i wielka pionowa skalna ściana, mierząca ponad 200 metrów, gdzie liczą się umiejętności techniczne i skalne, a do tego wielka ściana lodowa – jedna z najtrudniejszych na świecie. Nanga Parbat jest ciężkim wyzwaniem, ale też takim ukoronowaniem, podwójnie zdobytą perłą. Tu się zaczęła moja historia, jako „Iron Lady” i „Speed Lady”.
Skąd w ogóle zrodziła się u pani górska pasja? Ile ona trwa? Bo przecież wszystkie ośmiotysięczniki zdobyła pani w ostatnich trzech latach.
Moja historia z Himalajami wiąże się z 2021 rokiem. Wtedy po raz pierwszy weszła na Mount Everest. Natomiast przygoda z górami zaczęła się od Tatr. Kiedyś tam, jako malutka dziewczynka, weszłam na Giewont no i od tego zaczęły się marzenia. Zarówno te himalajskie jak i te dotyczące Karakorum.
Poprzednie wyprawy w zdecydowanej większości odbywały się na własny koszt. Jak to się stało, że dostała pani wsparcie od urzędu marszałkowskiego województwa lubelskiego?
Tylko jedna wyprawa wcześniej odbyła się z partnerstwem Alpenverein Polska, a wszystkie inne finansowałam sama. To piękne, że ktoś kogoś zauważa, wspiera mnie, bo mam piękne plany, marzenia i wspólnie realizujemy ambitne wyzwania. A ja też bardzo lubię trenować w Lubelskiem i generalnie w Polsce, bo warunki tutaj są doskonałe.
Rozumiem, że ta współpraca nie jest więc jednorazowa, ale będzie trwała?
Ja mam taką nadzieję, że będziemy wspólnie podejmować jeszcze większe wyzwania, bo planów mam dużo.