Karuzela marzeń, karuzela zdarzeń. „Hrabina” Moniuszki w Poznaniu
Teatr Wielki w Poznaniu kocha swojego patrona. W ostatnich latach przygotowano tu dwie niezwykłe produkcje, obie nagrodzone Opera Awards w kategorii „Dzieło odkryte na nowo”. Mowa o „Parii”, wyróżnionej w 2021 roku — jednej z ostatnich realizacji wielkiego reżysera Grahama Vicka — oraz o „Jawnucie”, która otrzymała „operowego Oscara” w 2023 roku. Warto przypomnieć, że w tym roku nagrodę dla „Najlepszego Młodego Artysty” zdobył Andrzej Filończyk, a gala rozdania nagród odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie.
„Hrabina” była inauguracją III Festiwalu Moniuszki w Poznaniu. Trzecia i ostatnia opera Moniuszki napisana wspólnie z Włodzimierzem Wolskim odniosła podczas premiery w 1860 roku w Warszawie niesłychany triumf — ponoć wtedy podobała się nawet bardziej niż „Halka”. W okresie powojennym często pojawiała się w Polsce, oczywiście rzadziej niż „Halka” czy „Straszny dwór”. Ostatnio inscenizowana była w Gdańsku w 2019 roku w reżyserii Krystyny Jandy. Dziełem zajął się także Fabio Bondi, prezentując je koncertowo w cyklu swoich odczytań twórczości Moniuszki podczas festiwalu „Chopin i jego Europa” w 2020 roku. Najczęściej jednak „Hrabina” gościła właśnie w Poznaniu (1946 – wznowienia w 1953 i 1957, reż. Karol Urbanowicz; 1966 – reż. Danuta Baduszkowa; 1981 – reż. Henryk Konwiński; 1994 – reż. Stanisław Żerdzicki). Wybór tego tytułu doskonale wpisuje się więc w tradycję poznańskiej sceny.
Karolina Sofulak jest również silnie związana z Poznaniem — tu zrealizowała kilka wybitnych produkcji. W mojej pamięci pozostanie wspaniała „Rusałka”, pokazywana poza siedzibą teatru, w przestrzeni Pawilonu Międzynarodowych Targów Poznańskich, ale reżyserowała tu także „Fausta” Charles’a Gounoda i „Alberta Herringa” Benjamina Brittena. Jak każdy wybitny artysta-inscenizator, doskonale rozumiejący ideę dzisiejszego teatru, odczytała tę z pozoru błahą opowieść jako poszukiwanie nowych znaczeń, w tej interpretacji przewrotnych, a zarazem wzruszających. Jej wizja mocno podkreślała narodowy charakter dzieła: to obraz narodu poszukującego swoich wartości, ale również potrafiącego się bawić.
Dzieło Moniuszki powstało jako satyra społeczna na część polskiej arystokracji XIX wieku, zapatrzonej bezkrytycznie w paryskie trendy — dziś o takich osobach powiedzielibyśmy „fashion victims”. Oto piękna i młoda wdowa szuka męża, który – podobnie jak ona – potrafiłby pławić się w luksusie. Podobnie jak w powieści z kluczem Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”, pobrzmiewają tu echa pozytywizmu, a przedstawiona opowieść ukazuje dwa odmienne światy. Przeciwstawni duchowej pustce Hrabiny, kochający i wierni staropolskim obyczajom oraz narodowym wartościom są Bronia i Chorąży, a – jak się okazuje – także Kazimierz.
To wielkoformatowe dzieło składa się z trzech aktów; struktura jest oczywiście numerowa, a poszczególne utwory przerywane są dość długimi recytatywami. Moniuszko i Wolski stworzyli dzieło bliskie tradycji śpiewogry (singspielu). Podobnie jak w operze barokowej czy operetce, akcja dramatyczna rozwija się głównie poprzez recytatywy. Arie, duety i sceny chóralne – jak pisałem już przy okazji „Loterii na mężów” Karola Szymanowskiego – służą tu raczej ukazaniu wewnętrznego stanu ducha bohaterów niż prowadzeniu akcji. To jednak spowalnia tempo i momentami potrafi nużyć. Reżyserka zrezygnowała (na szczęście) ze wszystkich mówionych kwestii – dziś trudno ich słuchać, bo bardzo się zestarzały. Dzięki temu mogła bez tego ciężaru opowiedzieć zupełnie nową historię.
Karolina Sofulak nadała swojej scenicznej wizji podtytuł „Sen Niepodległej Pol(ski)”. Zamiast salonowej próżności mamy tu walkę o wspieranie sztuki. Tytułowa Hrabina nie jest więc pustą i zepsutą lalką zapatrzoną w zagraniczne mody, lecz pewną siebie, świadomą swej kobiecości bohaterką. Uprawia szermierkę, jest swoistym „menedżerem kultury”. Hrabina nie jest opętaną nimfomanką; jej deklaracja w arii o sukni nabiera zupełnie innego, bohaterskiego charakteru. Przewrotnie, w tym momencie bohaterka ukazana jest na modowym podium. Innego wymiaru nabierają też słowa arii o posągu w stylu greckim, a nawiązania do Diany, bogini łowów, zyskują tu bardziej wojownicze znaczenie.
Podczas spektaklu myślałem o arii Hrabiny Folleville z „Podróży do Reims” Rossiniego – bohaterka śpiewa kilkunastominutową arię o swoim kapeluszu, a muzyka jest godna największych heroin belcanta. Aria Hrabiny Moniuszki staje się natomiast poważną deklaracją – wyznaniem życiowego credo i feministycznej wolności. Sen Hrabiny na karuzeli marzeń jednak się nie ziszcza: Kazimierz wybiera Bronię, a ona musi zadowolić się Dzidzim – choć w tej inscenizacji nie jest to tak jednoznaczne. A może jednak marzenie Hrabiny się spełnia, skoro marzy ona o niepodległości i niezłomności?
Oczywiście wszystko toczy się wokół balu, ale jest to raczej święto i integracja społeczeństwa, a nie tylko modna zabawa. Przezabawnie przeżywa to Podczaszyc, który przez cały czas ubiera się w strój Neptuna do sceny Neptun na Wiśle (odpowiedzialna za ruch sceniczny Monika Myśliwiec wymyśliła tę scenę w sposób cudownie naturalny i „antybaletowy”). Spektakl rozgrywa się na przestrzeni dziejów: scena – karuzela marzeń i zdarzeń – nieustannie się kręci, a zrujnowany dwór powoli odzyskuje świetność. Trzy akty to trzy odsłony tej opowieści, trzy czasy historyczne.
Jest tu wiele tropów i nie wszystko jest jednoznaczne – to również wartość tej realizacji. Wspaniałe są kostiumy Ilony Binarsch i scenografia Doroty Karolczuk, cudownie nawiązujące do modowych szaleństw, ale i ducha poszczególnych epok. Panna Ewa śpiewa w wielkiej otwierającej się muszli, pojawiają się armaty i transowe przebrania, jest kabaretowe szaleństwo. Kulminacja opery rozegrana jest w sposób zaskakujący – Kazimierz niszczy nowoczesny strój Hrabiny gaśnicą. To spójna, konsekwentna koncepcja, w której współuczestniczą także Giuseppe di Iorio (reżyseria świateł) i Karolina Fender Noińska (Jajkofilm – projekcje wideo).
Muzyka lśni odniesieniami do najlepszych wzorów francuskiego belcanta – jest tu trochę Rossiniego, Aubera, Belliniego – ale dominuje charakterystyczny, niepodrabialny styl Moniuszki, z jego narodowym duchem i polonezowym rytmem. „Hrabina” to opera kilku przebojów. Jak słusznie zauważa Piotr Kamiński w książce „Tysiąc i jedna opera”, niektóre numery kojarzą się z muzyką ludową (na przykład pieśni myśliwskie) – a to przecież cały Moniuszko.
Aleksandra Orłowska doskonale czuje ducha belcanta – obie wielkie arie Hrabiny śpiewa z ogromnym uczuciem, nie forsując aksamitnego głosu, bawiąc się dramatyzmem i brzmiąc pięknie w każdym rejestrze. Z czułością i wdziękiem wykonuje swoje „piosenkowe” arie Bronia – Magdalena Pluta brzmi w nich pewnie i mocno, urzekając pięknem mezzosopranowego aksamitu. Spintowym, chwilami może nieco zbyt dramatycznym Kazimierzem jest Łukasz Załęski, który jednak nadaje swojemu bohaterowi szlachetny, verdiowski ton. Przeciwstawny mu tenorowo Dzidzi Rafał Żurek bawi się konwencją nadchodzącego musicalu – i robi to z pełnym zaangażowaniem. Bas Wojtek Gierlach w partii Podczaszyca potrafi zabrzmieć komicznie i pewnie, z wdziękiem wykorzystując swoją vis comica przez cały spektakl. Szlachetnym Chorążym jest Rafał Korpik, natomiast Panna Ewa w interpretacji Małgorzaty Olejniczak-Worobiej w swojej jedynej arii pokazała sprawność koloraturową – choć przydałoby się tu więcej brawurowego szaleństwa i więcej wokalnego blasku.
Orkiestra pod czujną dyrekcją Katarzyny Tomali-Jedynak brzmiała, gdy trzeba, lekko, a gdy trzeba – monumentalnie (Moniuszko napisał to w sposób nieokiełznany). Nie zawsze jednak idealnie współgrała z chórem (przygotowanie: Mariusz Otto – trochę brakowało piekielnych mocy) i solistami. Była to jednak interpretacja pełna życia – taneczna, żywiołowa i pulsująca pasją.
A spektakl można obejrzeć na platformie OperaVision, to kolejna współpraca Poznania z międzynarodowym portalem prezentującym bezpłatnie rejestracje oper. Poznańska „Hrabina” gości do 12 kwietnia 2026 roku.