Katastrofa w Siewieromorsku. ZSRR sam rozbroił swoją siłę uderzeniową
W czasie największego napięcia między Wschodem a Zachodem, gdy świat balansował na krawędzi nuklearnego konfliktu, doszło do wydarzenia, które Związek Radziecki postanowił przemilczeć.
13 maja 1984 roku w Siewieromorsku – sercu radzieckiej Floty Północnej – wybuchł pożar w jednym z najpilniej strzeżonych składów amunicji: Okolnaja. Ogień błyskawicznie się rozprzestrzeniał, wywołując serię potężnych eksplozji. W ciągu kilku godzin zniszczona została ponad połowa strategicznych zapasów rakiet – w tym pociski zdolne do przenoszenia głowic jądrowych.
Zginęły setki osób. Dwa atomowe okręty podwodne cudem udało się uratować. To była katastrofa, która na długi czas sparaliżowała zdolność bojową radzieckiej floty.
Tylko nie mówcie światu
Związek Radziecki nie wydał w związku z katastrofą żadnego oficjalnego komunikatu. Milczały media, nie pojawiło się nawet zdawkowe oświadczenie dla opinii publicznej. Nawet państwa należące do Układu Warszawskiego zostały utrzymane w nieświadomości. O eksplozjach dowiadywano się wyłącznie z zachodnich raportów satelitarnych i przecieków wywiadowczych.
Zaczęły pojawiać się spekulacje: czy było to przypadkowe zaprószenie ognia, eksperymentalny impuls radarowy, czy może wewnętrzny sabotaż? Według jednej z teorii, eksplozje mogły zostać wywołane przez sygnał radaru pozahoryzontalnego. Inni twierdzili nawet, że wszystko zaczęło się od niedopałka papierosa. Oficjalnych wyjaśnień nigdy nie podano, dokumenty śledztwa zostały utajnione, a ci, którzy wiedzieli najwięcej, milczeli.
Cios w serce Floty Północnej
Szacunki mówiły o zniszczeniu 580 z 900 pocisków przeciwlotniczych SA-N oraz 320 z 400 rakiet typu SS-N – tych samych, które miały nieść atomowy ogień na Zachód. Katastrofa zdezorganizowała działania ZSRR w rejonie północnym. Flota, która miała odegrać kluczową rolę w hipotetycznym ataku na państwa NATO, nagle przestała istnieć jako realna siła.
Czy katastrofa w Siewieromorsku uratowała świat przed III wojną światową? Tego nigdy się nie dowiemy. Ale jedno jest pewne – to był moment, po którym radzieckie imperium już nigdy nie odzyskało dawnej pewności siebie.
Świadek innego wybuchu
Dodatkowych rumieńców do całej historii dodaje fakt, że podobne – choć lokalne – incydenty zdarzały się także w innych częściach bloku wschodniego. Jedno z takich wydarzeń zapamiętał Mariusz, historyk który w latach 80. był jego bezpośrednim świadkiem:
"Byłem wtedy na praktykach studenckich w Kliczkowie. Huk słyszeliśmy wyraźnie, ale dopiero po weekendzie dowiedzieliśmy się, co się stało. Mówiono, że grzyb po eksplozji długo wisiał nad lasem. Oficjalnie nikt nie zginął, ale mało kto w to wierzył…"
To jedno z wielu zapomnianych świadectw epoki, w której z pozoru zwykły wybuch mógł mieć globalne konsekwencje.