Łeba: Krótki dialog z urzędnikami o ciężarówkach z betonem co Pani Irenie turystów płoszą
W najlepszym wypadku urzędnik spotka się z mieszkańcami, wysłucha co mają do powiedzenia a potem i tak zrobi swoje. Gorszy jest jednak "dialog" w wersji "bezgłośnej". Zwykle kończy się na wymianie pism, na które szkoda papieru i tuszu. Tak jest właśnie w przypadku mieszkańców ul. Jachtowej w Łebie którym po sąsiedzku, po drugiej stronie drogi, rośnie baza serwisowa morskich farm wiatrowych. To, że rośnie baza serwisowa samo w sobie jest w porządku. Farmy wiatrowe i bazy serwisowe to nierozłączne pary. Serwisanci farm wiatrowych muszą skądś wypływać, przypływać i wypoczywać. Energia z wiatru, który hula na morzu, też się wszystkim przyda a wiatraki na Bałtyku bez bazy serwisowej są jak bazy turystyczne bez turystów. To porównanie na miejscu, bo o turystów też tu chodzi. I o Panią Irenę.
Pani Irena żyje sobie w Łebie z wynajmu pokoi dla letników. Niewielka posesja, pokoi niedużo, ale da się wyżyć, bo lokalizacja niezła i obłożenie najczęściej pełne...było. Pewnego dnia naprzeciwko jej domu, po drugiej stronie ulicy, staje ogrodzenie. Za nim ruch, wjeżdża ciężki sprzęt, powstają wykopy. Rusza budowa bazy serwisowej Equinoru dla morskich farm wiatrowych. Już druga. Niedawno, też przy Jachtowej, stanęła baza Orlenu, też wybudowana przez tego samego wykonawcę, firmę Erbud. I żeby nie było: wykonawca robi swoje, baza rośnie szybko i sprawnie. Tyle, że w sezonie letnim, który co roku daje mieszkańcom Jachtowej chleb. Wynajmują kwatery a teraz twierdzą, że budowa płoszy im turystów.
Z dnia na dzień ulica Jachtowa zmienia się w ciężarową. Sznur załadowanych betonem ciężarówek codziennie przejeżdża pod oknem Pani Ireny. Beton pod bazę serwisową morskich farm wiatrowych ciurkiem leci do ziemi. Ciężarówki pod oknem jej domu czekają w kolejce na rozładunek. Silniki pracują, turyści którzy chwycili rezerwację na Bookingu bez zapoznania się z nowym sąsiedztwem, wściekają się, bo budowy nie było w ofercie a dom naszej bohaterki drży w posadach. Letników jak na lekarstwo a Pani Irena lepiej by wyszła, gdyby otworzyła w domu coś na kształt Mcdrive i sprzedawała kanapki kierowcom ciężarówek, których ma na wyciągnięcie ręki.
Jakby było tego mało, zauważa na swoim domu pęknięcia i uszkodzenia, zgłasza to do wykonawcy i nadzoru budowlanego. Podobny problem sygnalizuje sąsiad Pani Ireny, Pan Tadeusz, który dostrzega, że pod jego nieobecność w kuchni i łazience popękały mu kafelki. W Łebie przebywa tylko w sezonie, także wynajmuje pokoje. Twierdzi, że kiedy wyjeżdżał, kafelki były całe a kiedy ruszyła budowa, pojawiły się rysy. Pani Irena apeluje, żeby ciężarówki jeździły inną drogą, pisze pisma do urzędu o mediacje z wykonawcą. "To nie z naszej winy, ubolewamy, nie ma innej drogi, rozumiemy, że prace nie sprzyjają wypoczynkowi"- słyszy ze strony wykonawcy, tyle że tych słów do garnka sobie nie włoży, ani domu za nie wyremontuje.
Wykonawca podkreśla, że przed rozpoczęciem budowy sprawdził nieruchomości i ocenia że budowa nic w nich nie popsuła. To samo mówi Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego. Zszarpane nerwy pani Ireny i wściekłość turystów trudno zmierzyć przy pomocy poziomicy i szczelinomierza. Pani Irena ma jednak dobrą miarkę. Widzi to po portfelu.
Co prawda perspektywa budowy bazy zza urzędowego biurka wygląda inaczej niż z tarasu Pani Ireny, niemniej burmistrz przeprowadza z nią "serdeczną i pełną zrozumienia rozmowę telefoniczną". Ciszej w domu Pani Ireny się od tego nie robi, ale słowa pociechy to przecież jakiś dialog. A już w odpowiedzi dla "Dziennika Bałtyckiego" burmistrz zaznacza, że nie jest stroną sporu a jest nią wykonawca i tam odsyła Panią Irenę. Akcentuje, że nikt prócz Pani Ireny nie skarżył się na budowę, nikt też nie wnioskował o wyznaczenie alternatywnej drogi. Ciężarówki mogą po niej jeździć, bo droga się do tego nadaje, auta wożą beton a nie wielkie gabaryty i nie stoi tam znak B-19. To, że nie nadaje się do takiego transportu przejeżdżającego przy domu nieruchomość Pani Ireny, ani sama Pani Irena, już mowy nie ma. Jest za to mowa, że jak wykonawca popsuje drogę, to będzie musiał ją naprawić na własny koszt. Interes gminy zabezpieczony a Pani Irena jak chce to, może założyć sprawę cywilną i powalczyć w sądzie.
Na koniec pani burmistrz dodaje zdanie-klucz: "Nadmienię również, iż jako Burmistrz zawsze jestem otwarta na dialog i organizację spotkania z mieszkańcami, celem poznania dokładniejszego aspektu sprawy."
Tylko po co, skoro wszystko już zostało powiedziane? No, chyba że "dialog" to zawoalowany komunikat urzędowy oznaczający "zawsze możemy pogadać, chociaż nie mamy o czym".
I na koniec gwoli wyjaśnienia: po pierwsze: problem z budową bazy serwisowej w Łebie ma więcej osób niż jedna. Rozmawiałem z trzema, dwie z nich wykonały w tej sprawie ruchy, ale faktycznie walczy dotąd tylko jedna: Irena Madeńska.
Po drugie: w bezpośrednim sąsiedztwie bazy stoją trzy domy, więc siłą rzeczy ich właściciele, mają niewielką możliwość zorganizowania pikiety, podczas której liczba uczestników zrobiłaby wrażenie na urzędnikach.
Po trzecie: nawet gdyby problem miała tylko Irena Madeńska, to co z tego? Jeśli dla władz jedna osoba nie jest warta uwagi, to znaczy że władze nie są warte uwagi nawet jednej osoby.
Po czwarte: może zamiast dialogu przydałaby się nieoczekiwana zmiana miejsc? Pani Irena mogłaby popatrzeć na budowę bazy zza biurka w urzędzie a pani burmistrz z tarasu Pani Ireny.
W końcu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.