Listopad 1648 to jeden z najważniejszych miesięcy w historii Zamościa
Poprzedzały je dymy i łuny pożarów. Płonęły okoliczne wioski, a potem przedmieścia. Obrońcy patrzyli na to ludzkie mrowie z trwogą.
Długie szeregi kozackiej piechoty
Przyszedł Chmielnicki z Tuhaj-bejem zrazu z kilkunastoma tysiącami komunika (była to tylko jazda, bez wozu, taboru i armat - dop. autor) pod Zamość i stanął w Łabuńkach zaraz za przedmieściem zamojskim - pisał m.in. Jerzy Szornel, zamojski podskarbi. - Którego też dnia i my przedmieścia wszystkie dopaliliśmy (aby oczyścić przedpole twierdzy - przyp. red), począwszy na trzy dni przedtem palić.
Demolka w środku nocy. Znaleźli auto. Od razu zjechały się służby
Pierwsze przybyły pod Zamość oddziały jazdy, a następnie długie szeregi piechoty kozackiej, chłopskich powstańców oraz działa. W sumie pod Zamość ściągnęła armia składająca się z kilkudziesięciu tysięcy groźnych, uzbrojonych wojowników. Niektóre źródła podają, że było ich nawet 100 tysięcy! Skutki najazdu szybko odczuły zamojskie przedmieścia.
Nazajutrz, 7 listopada ogarnęła horda wszystkie pola wokół Zamościa. Jej łupem padły liczne stada koni i bydła, których nie wprowadzono do miasta - pisał Witusik. - Wojska kozacko-tatarskie wykorzystując dym dopalających się przedmieść, zajmowały pozycję w pobliżu murów twierdzy, a puszkarze zamojscy ostrzeliwali przeciwnika z dział.
Dowództwo twierdzy zdecydowało wówczas o przeprowadzeniu tzw. wycieczki, czyli wypadu do Janowic, na zamojskich przedmieściach, przy ówczesnym trakcie lubelskim. Tam zabudowania jeszcze ocalały. Wśród nich stał nadal drewniany kościółek p.w. św. Katarzyny. W tych budynkach zziębnięci Kozacy szukali schronienia przed listopadowym chłodem. Brawurowy atak się powiódł. Adam Andrzej Witusik zanotował, iż nieprzyjaciela na jakiś czas odpędzono, a wieś została przez obrońców Zamościa spalona.
Według Stanisława Herbsta i Jana Zachwatowicza, innych znakomitych badaczy dziejów Zamościa, spłonął wówczas także miejscowy kościółek.
Głód, choroby i dębowe drabiny
Bohdan Chmielnicki zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi. W mieście były tłumy ludzi, a żywności dla nich niewiele. Próbował rokowań, domagał się okupu. Obrońcy się na to nie zgodzili. Swoje racje przedstawiali za pomocą korespondencji.
"Skarbów tu niczyich u nas nie masz, z których by Tatarom zapłata należała się" - pisali 7 listopada obrońcy miasta w odpowiedzi na pismo Bohdana Chmielnickiego.
Mówicie, dla Tatarów nie macie żadnych skarbów. Dobrze oni sobie nagradzają i głowami waszymi, jako żonami, tak i dziatkami - ripostował Chmielnicki.
W innym liście pisał do zamościan w trochę łagodniejszym tonie: "Życzymy tego, abyście WMście wojny z nami nie chcieli i dobrą wolą, jak lwowianie, zgodzili się (na okup), a my WMściom ślubujemy, że zaraz ze wszystkimi wojskami i ordami od miasta odstąpimy i włos z głowy Wmściom nie spadnie".
Rokowania spełzły na niczym. Najeźdźcy "ogarnęli" pola wokół Zamościa (ich łupem padły liczne stada bydła i koni) oraz rozpoczęli budowę umocnień. Przekopali też jedną z grobli i spuścili wodę ze stawu od południa twierdzy. Ułatwiło im to dostęp do fortecznych murów. Rozpoczął się ostrzał Zamościa.
To był dopiero początek. Chmielnicki zarządził szturm. W nocy z 9 na 10 listopada wojska kozacko-tatarskie ruszyły na forteczne mury od strony Przedmieścia Janowskiego. Nic nie wskórały, bo "ich z armaty odparto". Nie powiódł się także atak, który zaplanowano następnej nocy. To ostudziło zapał Chmielnickiego. Zmienił taktykę. Rozpoczęła się blokada twierdzy (pomimo protestów rozjuszonych Kozaków pod wodzą niejakiego Czarnoty). Pustoszono także województwo lubelskie, a zagony kozacko-tatarskie docierały aż w okolice Kazimierza Dolnego, Sandomierza i Lublina.
To wszystko zaczęło przynosić efekty. W oblężonym Zamościu szybko zaczął panować głód, rozprzestrzeniały się choroby. Morale obrońców nadwątliły również kozackie posiłki pod wodzą krwawego wodza Krzywonosa (widziano nowe oddziały z murów) oraz obliczone na wielką skalę przygotowania do szturmu. Kozacy wykonali "srogie" dębowe drabiny, po których chcieli wdrapać się na mury.
Załoga twierdzy nie mogła liczyć na odsiecz pomimo listów z prośbami o nią, słanych do Wiśniowieckiego. Jednak Chmielnicki także miał kłopoty. Jego armia nie była przygotowana do długiego zimowego oblężenia. Zaczęły jej doskwierać listopadowe chłody.
W tej sytuacji doszło do kolejnych rokowań. Rozpoczęły się one 11 listopada, jak odnotowano o godz. 2 po południu. Potem delegacja zamościan - w jej skład weszli m.in. Jerzy Morochowski i Aleksander Gruszecki - wybrała się do wrogiego obozu.
Chmielnicki pokazał przygotowania do szturmu, co zrobiło na posłach wrażenie. Następnie wymieniono się listami 13 i 15 listopada. Efekt? Chmielnicki zadowolił się okupem.
Tajemnicza mogiła nad rzeką Wieprzec
"Za lekkimi bardzo kondycjami stanęło tedy, że 20 000 zł pozwolono dać Chmielnickiemu, żeby od miasta odstąpił, nie palił, ani pustoszył, więźniów wypuścił" - pisał z wyraźną ulgą podskarbi Jerzy Szornel.
Na okup złożyli się wszyscy obrońcy. Szlachta i duchowieństwo ofiarowali 6600 zł, mieszczanie zamojscy - 5500 zł, Żydzi - 3000 zł, a Ormianie - 359 zł. Po zapłaceniu okupu Chmielnicki uwolnił 20 szlachcianek więzionych przez Kozaków. 23 listopada wrogie wojska odstąpiły od miasta. Chmielnicki zarządził odwrót swojej armii w kierunku Ukrainy. Najwyższy był już czas. Bo obrońcy źle znosili trudy oblężenia.
"Ludzie pochorzeli, trupa wszędzie pełno, niedostatek piwa, chleba i inszej żywności, konie i dobytek od niedostatku pozdychały, pełne ich ulice i rynki, za czym smród wielki i nieznośny" - pisał Jakub Śmiarkowski, świadek tamtych wydarzeń.
W wyniku ostrzału uszkodzone zostały pałac rodziny Zamoyskich, kościół Franciszkanów, kolegiata i część kamienic. Straty atakujących także były olbrzymie. Według relacji niejakiego Kunakowa, posła carskiego, podczas oblężenia Zamościa mogło zginąć nawet 3 tys. Kozaków i Tatarów, ale niektóre źródła mówią nawet o 35 tysiącach.
Twierdza nie została przez wojska Chmielnickiego zdobyta. Obrońcy oraz miejskie fortyfikacje zdały swój pierwszy wojenny egzamin.
Oblężenie było jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Zamościa. Pamięć o tamtych wydarzeniach nigdy w Zamościu nie wygasła. Po oblężeniu powstała także dziwna legenda o mogile Bohdana Chmielnickiego, który miał podobno zostać pogrzebany... w okolicach Zamościa. Pisał o tym w 1834 roku archiwista Mikołaj Stworzyński, w swoim "Opisaniu statystyczno-historycznym dóbr Ordynacyi Zamoyskiej". Według niego ów legendarny, kozacki hetman miał zostać pochowany w miejscowości Chyża (gm. Zamość).
Pod Janowicami, gdzie rzeka Wieprzec od Zamościa płynie (...) znajduje się Mogiła dość znaczna - notował Stworzyński w jednym z "przypisków" do swojego dzieła. - Ta jest grobem sławnego Chmielnickiego, pod Zamościem zmarłego - któremu tę mogiłę usypali ludzie jego woyskowi, tym sposobem, iż tysiąc oznaczonych było do znoszenia na ten pomnik ziemi. Pogrzeb jego odprawili xx (księża) Bazylianie Zamoyscy - był i krzyż kamienny na tey mogile, ale go czas zniszczył.
Na pochówek Chmielnickiego miało zostać wybrane miejsce, gdzie podczas oblężenia Zamościa stał jego namiot. Trudno powiedzieć w jakich okolicznościach powstała ta legenda. Wiadomo przecież, że Bohdan Chmielnicki zmarł 6 sierpnia w Czehryniu, a został pochowany w cerkwi pw. św. Eliasza w Subotowie na Ukrainie. Być może jednak w owej tajemniczej mogile został pochowany jakiś pomniejszy ataman kozacki.
Były też inne "pamiątki". Przez dziesiątki lat można było oglądać w Zamościu cmentarz tatarski, który miał być pozostałością po oblężeniu twierdzy. Można go było zobaczyć przy trakcie wiodącym z Zamościa w stronę Hrubieszowa. Jak wynika z planu miasta z 1777 r. ta niewielka nekropolia miała powierzchnię 13,5 na 21,6 m. Tatarów pochowano tam w zbiorowych mogiłach. Z tego cmentarza nic dzisiaj nie pozostało. Został on zlikwidowany w 1957 r. Teraz stoi tam blok przy ulicy Wyszyńskiego 30.