Lublin: 81. rocznica likwidacji obozu na Majdanku
„Fabryka śmierci”
– Zebraliśmy się dziś na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego w Majdanku, aby oddać hołd wszystkim, którzy tu cierpieli i ginęli – mówiła Jadwiga Pakulska, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych, Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych. – Przetrwali głód, zimno, tortury, byli zmuszani do niewolniczej pracy. Ginęli w komorach gazowych. To miejsce było fabryką śmierci – dodała, podkreślając skalę niemieckich zbrodni.
Jej wystąpienie wybrzmiało szczególnie silnie, bo sama – jak podkreśliła – urodziła się w niemieckim obozie w Oświęcimiu i przeżyła jako niemowlę do chwili wyzwolenia w styczniu 1945 roku.
– Chcemy dziś przywołać pamięć wyzwolenia Majdanka. Są wśród nas więźniowie, którzy wciąż pamiętają ten dzień. Wtedy byli dziećmi – mówiła.
Pakulska wspominała też powojenne losy byłych więźniów i działalność Związku, który został powołany w 1946 roku.
– Chcieliśmy mówić prawdę, wspierać się nawzajem i ostrzegać świat przed powtórką tej historii. Dziś jesteśmy już niewielką grupą w wieku dojrzałym, ale wciąż działamy – dla prawdy, dla pamięci.
Jak podkreślono, świadkowie historii stają się coraz rzadszymi gośćmi takich obchodów.
Ostatnie dni niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Lublinie
22 lipca 1944 r. w godzinach popołudniowych z KL Lublin odszedł ostatni transport ewakuacyjny. Majdanek opuściło wtedy pieszo, pod eskortą SS-manów, około 800 osób, do których z czasem dołączono 229 więźniów obozu pracy przy ul. Lipowej. Wśród nich był Marcin Gryta, który tak wspominał tamten dzień:
Rano, 22 lipca 1944 r. kazano nam spakować wszystkie rzeczy, narzędzia oraz inne akcesoria obozowe zdatne do użytku i szybko zbierać się do podróży. Nad Lublinem pojawiły się w tym czasie radzieckie myśliwce, które koło południa opanowały całkowicie niebo nad naszym miastem. Po spakowaniu więźniarskiego dobytku zostaliśmy spędzeni na plac apelowy, gdzie ustawiono nas grupami roboczymi. Staliśmy kilka godzin. Słońce już pochyliło się ku zachodowi. Tuż przed zachodem słońca padł wreszcie rozkaz wymarszu. Szliśmy ulicami Lublina w kierunku Wrotkowa. Szliśmy tak całą noc, mijając Zemborzyce, Krężnice. Lasem i polami dotarliśmy rano do głównego traktu prowadzącego do Kraśnika. Pędzili nas przez całą noc i następny dzień bez odpoczynku. Pozostających w tyle więźniów spychali esesmani do przydrożnych rowów i strzałami z pistoletów bądź broni maszynowej dobijali. Do Kraśnika dotarliśmy dopiero pod wieczór, pozostawiając na przebytej drodze około dwustu zamordowanych więźniów. Na noc ulokowano nas w cegielni, a teren wokół zaminowano. Postanowiłem się ukryć. Zobaczyłem w jednej ze szop ułożone aż po sam dach świeżo palone cegły. Wdrapałem się na sam wierzch, a potem zrobiłem sobie miejsce w środku. Cegły rozstawiłem tak, abym mógł widzieć, co się wokół mnie dzieje. O wschodzie słońca zarządzono apel i wyruszono w stronę Annopola. Obserwowałem znajome twarze odchodzących więźniów, którym życzyłem z całego serca jak najszybszej ucieczki z tego piekła.
Historia "Krupniczka"
O swoich wspomnieniach z obozu opowiedział podczas uroczystości Antoni Holc, wysiedlony ze wsi Uchanie na Zamojszczyźnie w 1943 r. Gdy miał 5 lat jego ojciec uciekł z Warszawy, gdzie przebywał w niemieckiej niewoli.
– Przyszedł w nocy drugiego, w czterdziestym trzecim roku. A rano przyszli Niemcy, zobaczyli mundur. Chcieli go rozstrzelać. Broni szukali. Ale folksdojcz umiał po polsku i tata powiedział mu: uciekłem z wojska, bo nie chce walczyć przeciwko Wam. I to go uratowało – opowiadał.
Jego rodzinę przewieziono później do obozu w Zamościu. Rodziców Holca codziennie zabierano do pracy, a wtedy on wraz z 9-miesięczną siostrą zostawał sam w obozie.
Opowiedział o sytuacji, gdy postanowił poszukać mamy i wyszedł z baraku – czego nie wolno było robić.
– Jak to moja mama wtedy opowiadała... Ja cały silny byłem, bo tak mnie Niemcy pobili, bo ja szukałem mamy.
Przypomniał też, że codziennie o godz. 10 dzieci dla dzieci rozwożony był zabielany krupnik.
– Kiedyś mama nie zdążyła i nie jedliśmy. Tak wtedy płakałem.
Później, po wojnie, w szkole dzieci przezywały go „krupniczek”.
– Ja im mówiłem, czemuście wtedy tacy mądrzy nie byli.
Czas stracony dla Polski
Niemcy w pośpiechu próbowali zatrzeć ślady swoich zbrodni m.in. poprzez palenie dokumentów czy krematorium, które jednak nie spłonęło w całości. SS-mani nie zniszczyli także komór gazowych, a po ich chaotycznej ucieczce nietknięta pozostała większość obozowej infrastruktury.
Tak doszło do ostatecznej likwidacji KL Lublin – obozu, w którym łącznie więziono ponad 130 tys. osób deportowanych z niemal całej okupowanej przez III Rzeszę Europy.
Jeszcze w listopadzie 1944 roku na terenie obozu powstało Państwowe Muzeum na Majdanku – pierwsze na świecie muzeum pamięci ofiar nazistowskich obozów. Dziś pełni nie tylko funkcję edukacyjną, ale także moralną – przypomina o granicach ludzkiego okrucieństwa i sile przetrwania.
– Czas okupacji niemieckiej to czas stracony dla Polski. Ale pamięć o nim nie może zostać stracona. Zwracamy się do młodego pokolenia: niech wasze życie będzie świadectwem pamięci – podkreślała Jadwiga Pakulska.