Muzeum Pożarnictwa w Alwerni: za co kochają je dzieci?
"Tatooo, a mogę jeszcze raz zjechać z tej wielkiej zjeżdżalni?!" — krzyczy mój sześciolatek, wybiegając z placu zabaw przy Małopolskim Muzeum Pożarnictwa w Alwerni. Ja w tym czasie próbuję złapać oddech i zgarnąć go do samochodu. Nie tak miał wyglądać "spokojny dzień w muzeum".
Czas na niezwykłą strażacką przygodę w Alwerni
Bo wiecie — muzeum kojarzy się raczej z ciszą, eksponatami za szybą, szeptem i powagą. No, generalnie — nuda. Dla dzieci? Tylko jeśli mają 12 lat, noszą okulary i interesują się historią XIX-wiecznych gaśnic pianowych. A jednak… są miejsca, które kompletnie łamią ten stereotyp. Alwernia jest jednym z nich.
"Tato, to jest najlepsze muzeum na świecie!” — powiedział mój syn po 15 minutach spędzonych w środku. A trzeba przyznać, że dzieciak ma już kilka miejsc na swoim koncie. "Tu można się bawić, a nie tylko patrzeć!”
Na start: zabytkowe wozy strażackie. Stare sikawki, potężne czerwone pojazdy z lat 70., i te nowsze, już prawie jak z bajki o Strażaku Samie. Mój syn nie mógł oderwać się od kierownicy jednego z nich: "Tato, zobacz! Tu naprawdę się kieruje! A tu są guziki, chyba od syreny!”.
Ale co najlepsze — do wielu z nich można wejść. "Nie dotykać” tu praktycznie nie istnieje. To muzeum jest stworzone po to, żeby dzieci wszystko macały, pchały, kręciły, przymierzały i wcielały się w rolę strażaka. Dosłownie.
Przebieralnia, tor przeszkód i misja ratunkowa
„Tato, zobacz jaki hełm! Ale ciężki!”. W jednej z sal dzieci mogą założyć prawdziwy strażacki strój: kurtkę, kask, rękawice. „Patrz, teraz jestem gotowy na akcję!” — wołał mój syn, po czym wskoczył na tor przeszkód, stylizowany na „ćwiczenia w remizie”.
Czołganie się, przeskakiwanie, test równowagi — to wszystko w otoczeniu dźwięków syren i świateł alarmowych. „Ale było super! Prawie się zmęczyłem! Chce jeszcze raz” – rzucił po prawdziwej akcji ratowniczej.
Multimedia dla dzieci cyfrowych
Nie da się ukryć – dzieci dziś lubią ekrany. W muzeum jest ich sporo, ale użyte z głową: tablice dotykowe z ciekawostkami o strażakach, quizy, przeglądarka starych odznak, katalog miniaturowych pojazdów.
„Tato, patrz! Ten samochód był w PRL-u! A ten jeździł w Nowym Sączu!”
Sześciolatek scrollujący katalog i samodzielnie czyta pierwsze słowa. Mój był zachwycony.
Dzieci z pomocą symulatora mogą wcielić się w rolę kierowcy wozu strażackiego. To atrakcja, która cieszy się chyba największą popularnością. Dzieci zasiadają za kierownicą i w prostej grze wideo pędzą wozem strażackim do akcji musząc po drodze omijać inne pojazdy.
Przyciągającą uwagę atrakcja jest także interaktywna orkiestra strażacka. Dzieci dotykając zarysów instrumentów na ścianie aktywują poszczególne elementy. Wówczas pojawia się strażak wyposażony w dany instrument i rozbrzmiewa muzyka.
Zawisnąć na parapecie
Jedną z bardziej ekstremalnych atrakcji było... zwisanie z parapetu. Dosłownie. Specjalna konstrukcja pozwala dzieciakom (i dorosłym) sprawdzić, jak długo utrzymają się, jakby uciekały z płonącego budynku. „Tato, trzymaj mnie! Ja dam radę pół minuty!” – wołał.
Dał radę... piętnaście sekund. Ale i tak był z siebie bardzo dumny. To i tak dłużej niż ja wytrzymałem... ale tylko dlatego, że parapet był śliski... tej wersji się trzymajmy.
A na koniec... pożar do ugaszenia!
Na zewnątrz czeka unikalny plac zabaw stylizowany na strażacką remizę. Zjeżdżalnia w kształcie węża strażackiego, pompy ręczne do gaszenia „pożaru”, miniwóz, huśtawki.
„Tato, mogę tu zostać” – padło pytanie. Serio.
No dobrze, ale czy są minusy?
Są. I trzeba o nich wspomnieć:
- Brak kawy. Ani w muzeum, ani w okolicy nie napijesz się espresso, nie kupisz loda czy nawet zwykłej drożdżówki. Dla rodzica — ból. „Tato, czemu tu nie ma lodów?” — zapytał mój syn z miną jakby mu właśnie zniknął mu ulubiony zestaw Lego. Muzeum ma jednak w planach uruchomienie kawiarni.
- Parking? Trochę jak loteria. W tygodniu nie ma zwykle problemów z parkowaniem, ale w niedzielę, kiedy obok trwa msza w klasztorze, zaparkować jest ciężko.
- Technika czasem zawodzi. Małe rączki korzystające z multimedialnych i ruchomych elementów muzeum potrafią nieźle je wyeksploatować. Może się zdarzyć, że podczas naszej wizyty jakaś atrakcje będzie więcej niedostępna.
Czy warto odwiedzić muzeum pożarnictwa?
Warto. To nie muzeum do podziwiania — to muzeum do przeżywania. Dzieci wcielają się w strażaków, bawią się, uczą, wspinają, zjeżdżają, quizują i kręcą kierownicami. Zero nudy. Zero „idź, bo trzeba”.
„Tato, wrócimy tu jeszcze?”
„Na pewno, synku!”
Kilka rad na koniec. Zarezerwuj 2–3 godziny na wizytę w muzeum, by bez pośpiechu zobaczyć wszystko... niektóre atrakcje kilka razy! Zjedzcie coś wcześniej. Ubierzcie dziecko „na sportowo”. I... przygotujcie się na pytania o zapisanie do OSP. I na koniec jeszcze coś o biletach. Dorośli za wstęp płacą 30 zł, natomiast dzieci 20 zł.