Na Śląsku nie ma bardziej makabrycznej historii: grabarze, zwłoki i zabójczy proszek. Tak powstał horror dziś oklaskiwany w Wenecji
Wiktor Frankenstein i jego monstrum
Zwiastun filmu przenosi nas na skute lodem wody Arktyki, na których utknął statek podróżnika i niedoszłego odkrywcy - Roberta Waltona. Młody, niedoświadczony marzyciel jako pierwszy człowiek pragnie dotrzeć do północnego bieguna. Na tej lodowej pustyni spotyka Wiktora Frankensteina, człowieka u kresu sił, który przed śmiercią opowiada mu swoją historię.
Owładnięty obsesją kreacji życia, chciał odkryć tajemnicę bogów i posiąść moc stwórcy. W tym celu plądrował cmentarze w poszukiwaniu materiału do stworzenia nowego życia. Po serii makabrycznych eksperymentów i miesiącach poszukiwań, stworzył istotę, która nie spełniła jednak jego oczekiwań. Zawiedziony porzucił tak wykreowanego potwora, który zaczął żyć własnym życiem dążąc do zniszczenia swojego stwórcy i wszystkiego, co jest mu drogie i bliskie.
Śląski Frankenstein
Czy bohater pierwszej powieści z gatunku science fiction, a zarazem pierwszego horroru nosi nosi nazwisko zaczerpnięte z terenu Śląska? No przecież.
Przez ponad 650 lat, od końca XIII do połowy XX wieku, nazwę Frankenstein nosiły dzisiejsze Ząbkowice Śląskie, miejscowość położona nieopodal Kłodzka, na Dolnym Śląsku. Senne i dziś miasteczko zasłynęło na początku XVII wieku aferą grabarzy, która odbiła się szerokim echem w całej Europie. Jej ślady można znaleźć w ówczesnej prasie, a nawet zbiorach kazań.
W 1606 roku panowała tu zaraza. O jej wywołanie posądzono ośmioro grabarzy: sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Mieli oni wykopywać zwłoki, a następnie suszyć je i mielić na drobny proszek, który później rozsypywali na progach domów lub nacierali nim klamki i kołatki, czego skutkiem była właśnie epidemia. Przypisano im szereg innych zarzutów, w tym także czary, do których pod wpływem wyszukanych tortur wszyscy się przyznali. Ujawnili też swoich wspólników. Łącznie stracono tu siedemnaścioro osób. Historia z tego śląskiego miasteczka pozostawała żywą w opowieściach grozy przekazywanych sobie przez kolejne pokolenia. Jest teoria, że właśnie ona zainspirowała autorkę Frankensteina.
Autorka Frankensteina wspomina o wielkiej puszczy
Mary Shelley, kiedy pisała swą pierwszą w życiu powieść, była nastolatką. Tak wspominała ten czas w przedmowie do pierwszego wydania:
- Spędziłam lato 1816 roku w okolicach Genewy. Było wyjątkowo zimno i deszczowo. Wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach. Te baśnie budziły w nas chęć, by je naśladować.
W powieści umieściła takie zdanie: Pewien dżentelmen wybrał się z wizytą do przyjaciela mieszkającego na skraju wielkiej puszczy we wschodnich Niemczech.
Czy może być ono tropem do śląskich poszukiwań i odniesień? Wystarczy odrobina dobrej woli, by wyobrazić sobie, okolice Sudetów czy Borów Dolnośląskich, które w tym czasie były wschodnimi rubieżami Niemiec.
Istnieje także alternatywne tłumaczenie. Nazwisko szalonego eksperymentatora miało wiązać się z mrocznym i pełnym tajemnic zamkiem rodziny Frankenstein położonym na obrzeżach miasta Darmstadt. Z miejscem tym związany był Johann Konrad Dippel, niemiecki wynalazca i alchemik, który na przełomie XVII i XVIII wieku prowadził przedziwne eksperymenty, do których używał zwierząt i ludzkich zwłok, które miał gotować w wielkich słojach. Mary Shelley była w tym zamku, znała tę historię, być może to ona była inspiracją dla mrożącej krew w żyłach gotyckiej powieści, która stała się zaczątkiem nowego gatunku. Zyskała status doskonałego studium granic ludzkiej kreatywności i niszczenia oraz jednego z najsłynniejszych horrorów świata.
"Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz" , bo tak brzmi oryginalny tytuł, przeszedł do kanonu zarówno literatury światowej, jak i kultury masowej z kinem na czele. Pierwsza adaptacja sceniczna miała miejsce zaledwie pięć lat po wydaniu książki, a pierwsza jej ekranizacja jeszcze w czasach kina niemego, w 1910 roku. Wersja z 1931 przeszła do historii kina grozy, za sprawą Borisa Karloffa, którego ucharakteryzowana twarz na całe dziesięciolecia zrosła się z postacią potwora. Frankenstein i stworzone przez niego monstrum stali się bohaterami słuchowisk, komiksów, gier, na stałe zagościli w masowej wyobraźni.
Popkultura kocha Frankensteina
- Frankenstein zawiera w sobie wszystko to, co uwielbiają zwolennicy powieści grozy, czyli tajemnicę, morderstwa i istotę z piekła rodem. Historia Wiktora Frankensteina jest również współczesną wersją mitu prometejskiego, czyli dramatu człowieka, który zapragnął wykraść moce przypisane bogom. To także filozoficzna przypowieść, w której ludzkość za wszelką cenę próbuje przeniknąć tajemnicę życia i rozwiązać najważniejszy sekret wszechświata. Co więcej, to romans i opowieść o niespełnionej miłości, pogrążaniu się w marzeniach, które nie mogą się ziścić. Wszystko to i jeszcze więcej w jednej, kultowej powieści - czytamy w jednej z recenzji, która znakomicie przedstawia fenomen ponad dwustuletniego dzieła.
Tym razem sięga po nią geniusz kina grozy Guillermo del Toro. Pochodzący z Meksyku 60-letni reżyser i scenarzysta jest wybitnym specjalistą od horrorów, potworów i makabrycznych opowieści. Zamiłowanie do makabreski sprawiło, że jego najbliżsi jeszcze w dzieciństwie kilkukrotnie poddawali go egzorcyzmom. A pierwsza firma - Necropia, jaką założył jeszcze jako nastolatek, miała trupa w nazwie. Debiutował filmem "Cronos", w którym opowiadał o tajemniczym urządzeniu zapewniającym nieśmiertelność wszystkim, którzy wejdą w jego posiadanie. W kolejnym "Mutancie" pokazywał Nowy Jork zagrożony epidemią wywołaną przez karaluchy. Para naukowców przeprowadzała przyspieszone eksperymenty biologiczne, w wyniku których powstała nowa odmiana owadów, morderczych dla nosicieli choroby. Ale ich dalsza ewolucja prowadziła do nieprzewidzianych rezultatów.
Frankenstein w Netlixie dopiero w listopadzie
Najbardziej znane jego obrazy to "Labirynt fauna" i "Kształt wody". Za pierwszy z nich otrzymał nominację do Oscara, za drugi aż cztery statuetki - za najlepszy film reżyserie, scenografię i muzykę oraz nominacje w dziewięciu kolejnych kategoriach. To magiczne opowieści, w których obok ludzi pojawiają się baśniowe stwory, przedziwne istoty, niezgłębione tajemnice kosmosu.
Akcja "Kształtu wody" toczy się w tajnym ośrodku badań kosmicznych. Jego pracownicy otrzymują do analizy ziemnowodną humanoidalną istotę schwytaną w Amazonii. W laboratorium toczy się gra wywiadów i sprzecznych dążeń: jedni naukowcy chcą stworzenie uśmiercić i zbadać jego organizm, by odkryć tajemnicę odległych podróży kosmicznych, inni natomiast proponują utrzymywać go przy życiu dla dobra postępu technologicznego. Tymczasem pomiędzy istotą a opiekującą się nim w tajemnicy jedną z woźnych, niemą kobietą, która porozumiewa się ze stworem za pomocą języka migowego, nawiązuje się dziwna i głęboka więź.
Brzmi znajomo? Podobnie do klimatu Frankensteina? Przekonamy się o tym już wkrótce. Niebawem, gdy pojawią się pierwsze recenzje po pokazie w Wenecji. Najnowsza produkcja Guillermo del Toro na platformie Netflix dostępna będzie dla wszystkich 7 listopada.