Nowy Sącz: 32. Święto Dzieci Gór. Przedostatni dzień festiwalu przyniósł nam krakowskie czapki z pawimi piórami, mołdawskie tańce i dziecięce śpiewy
Pod pawim piórem
Chociaż rodziłem się i wychowywałem w centrum Krakowa, to od dekady jestem krzokiem w podkrakowskiej wsi. Pióra pawie na charakterystycznych czapkach, biało-czerwone spodnie widzę podczas świąt i uroczystości, dlatego serce krakowskie moje mocniej bije w ten czwartkowy wieczór, gdy czekam na pojawienie się dzieci z Siedlca.
Najpierw jednak zapowiedzeni przez dziecięcy głos ciocia Hania i wujek Patryk ogłaszają, że czwartek to dzień szacunku.
I godne to jest i słuszne, bo szacunek to jeden z fundamentów tego Festiwalu. Szacunek do własnej tradycji, własnego stroju, małej ojczyzny, ale i szacunek dla inności, odmienności. Bo szacunek nie tyle o szanowanym coś mówi, ile o szanującym.
Ciotkę Hankę ucyli, że sacunek jest do kogoś bliskiego: dziadków, rodziców, ale z szacunku trzeba ustąpić miejsca, pomóc starszym ludziom. I żeby nie zapomnieć, że uśmiech, dobre słowo właśnie świadczą o szacunku.
Patryk przypomina, że dawniej w dowód szacunku trzeba było całować tatę albo mamę w rękę.
Na widowni znamienici goście: Marek Bzdek – Wójt Gminy Bochnia, Wioletta Nawojowska – Zastępca Dyrektora Gminnego Centrum Kultury, Czytelnictwa i Sportu w Bochni, Mariola Pilch – Radna Gminy Bochnia, pochodząca z Siedlca, Beata Kaszewska – sołtys Siedlca. Za stoisko siedlecan przed amfiteatrem odpowiedzialne jest Koło Gospodyń Wiejskich z tej miejscowości z Agatą Dziurdzią na czele.
Do naszego Festiwalu dołączył prezydent Polskiej Sekcji CIOFF Jan Łosakiewicz.
Jarmark. Co to? Hanka Rybka tłumaczy cierpliwie, że w Nowym Targu zawsze były jarmarki w czwartek. A było to miejsce, gdzie można było kupić wszystko, od guziczków po konia.
A jak było po jarmarku w Siedlcu? Dziś nam pokażą MALI SIEDLECANIE.
„Robota i robota” - narzeka grupa dziewcząt w codziennych sukienkach, ale można na chwilę zostawić gęsi i zaśpiewać. Piosenka o robocie, a właściwie o buncie, że nie będą pasały bydła,
bo nie dostały juzyny.
A chłopaki nie mają co robić, tylko dziewczyny straszyć?
Mają co robić. Bawić się! Tylko że dziewczyny nie chcą w liska, wolą w ciuciubabkę. Wcześniej wyliczanka komu pierwszemu zawiążą chustką oczy. Potrzebna jest pewna uczciwość, by na pytanie „widzis co?” szczerze odpowiedzieć. Ciuciubabko kryńć się kryńć. Gdzie się kręci? Wiadomo – na beczce… A w beczce groch z kapustą.
Z Bochni z jarmarku wraca kapela. Dziewczętom jarmark dał nowe struny w skrzypkach, a heligoniście więcej, bo nową heligonkę.
Dzieci śpiewają o krowie i jej rogach, nogach i ogonie. Dają czas skrzypaczkom, basistce i heligoniście, by się zakotwiczyli przy mikrofonach.
Nasi idą! Nasi to pięknie ubrane dziewczęta, które nie zapomniały o młodszych, ciężko pracujących dzieciach i z jarmarku przyniosły im zabawki. Koniki na patyku, drewniany samochód, kurki dziobiące ziarno skutecznie skupiają uwagę młodszych, więc starsi - a pojawili się też chłopcy - krakowiacy mogą sobie zahulać. Krok dostawny, obrót, a na koniec obowiązkowe trzaśnięcie raz-raz-raz o scenę. Akcent tak charakterystyczny. Rzecz dzieje się w trzech przestrzeniach: z boku dwie grupy młodszych nad zabawkami z jarmarku, w środku starsi – w tańcu. Ci ostatni w końcu zapraszają i najmłodszych, by zaśpiewali, jak to można poznać chłopca siedleckiego po głosie, a siedlecanki po stroju. Tańczą wszyscy. Pod łokcie, raz do koła! I ten powtarzający się akcent: raz-raz-raz. Chłopaki nie byliby sobą, żeby tak po prostu zejść ze sceny, więc na koniec jeszcze przeciąganie liny. Bo to opowieść o czasach, kiedy jarmark jarmarkiem, ale nawet zwykła lina była rekwizytem dobrej zabawy. Rekwizytem wielorakiego użytku.
A kiedy patrzę na czapki chłopców, to myślę, jak ważny to symbol dla krakowskiej tożsamości, tak ważny, że złoty róg można postradać, by taką czapkę odzyskać, gdy w cwale upadnie. A kiedy patrzę na gorsety dziewcząt, to myślę, że pod zakładką takiego gorsetu, przyszytą nieco przyciaśnie, puka serce. A to Polska właśnie.
Hanka gra na okarynce, Patryk na ptaszku. A potem tradycyjnie już wyśpiewane pytanie do czyżyka, czy widział jak powstał szacunek. Widział jak. A jak? Jak to jak? Tak! Oto tak!
Mołdawski zespół OPINCUTA wnosi na scenę ogrom bieli. Właściwie tylko ciemne, wąskie spódnice dziewcząt, buty, pasy i kapelusze chłopców tę biel przełamują…
Wzrok wytężam, na telebimie sprawdzam i… Nie! Nie mylę się! Chłopcy przy swoich czarnych kapeluszach mają… Pawie piórka. Mniejsze niż nasi Krakowiacy, ale zdecydowanie pawie! Przypadek? A może znak, że łączy nas na tym najlepszym ze światów znacznie więcej, niż chcielibyśmy przyznać. Ten Festiwal tego uczy.
Uczy również, że człowiek się rozwija i jest czas na każdą generację, czy raczej: każda generacja ma swój czas. Dlatego teraz na scenie młodsza grupa. W stroju jedna znacząca zmiana: chłopcy mają nie czarne, ale jasne słomkowe kapelusze. Już bez pawiego piórka.
Dzieci z Mołdawii tańczą i w kółkach i w parach, sami, w czwórkach. Ze śpiewem. Twarzą do publiczności, coraz szybciej. Brawa. Na tupnięcie jednego z chłopaków – ukłon. Kolejne tupnięcie – zejście. Wszystko równiutko, jak wcześniej w tańcu. I znów starsza grupa.
Wracamy na ziemię krakowską, by zobaczyć jak się tańczy krakowiaka, oberka, poleczkę. Krakowiacy scenę oddają Mołdawianom, schodząc z niej krokiem charakterystycznym odstawno-dostawnym, a chłopaki wskazują kierunek tańca dumnie, po krakowsku wzniesioną dłonią.
Występ OPINCUTY ma swoją niezwykłą dynamikę. Najpierw całą grupą, mocno, w rytmie. Schodzą, a mini recital daje najpierw grający na fletni pana członek kapeli, a potem skrzypek z zespołu. Samotnie na scenie, w skupieniu, najpierw solo, by po chwili dać sygnał akordeoniście i kolejny utwór już z delikatnymi dźwiękami aerofonu. Kończą mocnym tańcem, nad którym pawie piórka…