Kraków: Mężczyzna zabarykadował się z w mieszkaniu. Był z synem
Mężczyzna zabarykadował się w mieszkaniu z 12-letnim synem. Był pijany, miał przy sobie niebezpieczne narzędzie i groził, że zrobi sobie krzywdę. Sytuacja była groźna, ale zacznijmy od początku. Co pani robiła w momencie, kiedy dyżurny zadzwonił z informacją, że trzeba podjąć negocjacje?
To była sobota godzina siódma. Jeszcze spałam. Jak zobaczyłam kto dzwoni, to wiedziałam, że nie jest to telefon z zapytaniem o samopoczucie. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka praca. Poprosiłam oficera dyżurnego, żeby zadzwonił do członków mojego zespołu i przed godziną ósmą cała nasza czwórka siedziała już w ruchomym stanowisku dowodzenia, czyli policyjnym busie przed blokiem, w którym zabarykadował się sprawca.
Dlaczego w busie, a nie pod drzwiami mieszkania?
Zawsze duży nacisk kładziemy na bezpieczeństwo, dlatego nie wiedząc dokładnie jakim niebezpiecznym narzędziem dysponuje mężczyzna bezpieczniej i komfortowo było nam rozmawiać z nim przez telefon. W tym czasie czekaliśmy też na kontrterrorystów, którzy w tym czasie planowali swoje działania i ewentualne wejście siłowe.
Co przez pierwsze minuty udało wam się ustalić o sprawcy?
Z zebranych informacji wynikało, że 54-letni mężczyzna był po awanturze z żoną, z którą był w konflikcie od dłuższego czasu. Rano zabrał jej psa i wrócił do swojego mieszkania gdzie przebywał też jego 12-letni syn. Mężczyzna zabarykadował się i zagroził, że zrobi sobie krzywdę.
Jak przebiegały negocjacje?
Sprawca odebrał ode mnie telefon po dwóch próbach, a po godzinie rozłączył się, ale później udało się mi się wznowić rozmowę. Mężczyzna miał w sobie dużo negatywnych emocji. W moim kierunku poleciało mnóstwo wyzwisk. W pewnym momencie zaczął krążyć wokół wątku dzieci. Ja nie posiadam dzieci i on chciał mi wykazać że jestem kobietą niespełnioną. Usłyszałam kilka bardzo mocnych wulgaryzmów i epitetów pod swoim adresem, ale zachowałam chłodny umysł i negocjacje trwały dalej. Rozmowa była o tyle trudna, że sprawca był pod wpływem alkoholu, miał niebezpieczne narzędzie i, co najważniejsze w mieszkaniu był jego 12-letni syn. Na szczęście mężczyzna rozmawiał ze mną włączając w telefonie tryb głośnomówiący. Dzięki temu mogliśmy potwierdzić, że dziecko jest całe i zdrowe.
Pijany i niestabilny emocjonalnie mężczyzna z nożem, zamknięty z synkiem w mieszkaniu. Ciężko chyba było uzyskać od niego pewność, że nie zrobi krzywdy swojemu dziecku?
W tej kwestii musiałam mu zaufać. Zapewnił mnie, że nie skrzywdzi syna. Musiałam mu uwierzyć, aby nasza dalsza rozmowa odbywała się na zasadzie zaufania z obu stron. Zaufanie jest konieczne do nawiązania kontaktu ze sprawcą. Miałam jednak gdzieś z tyłu głowy, że ta sytuacja może się różnie skończyć.
Ile trwały negocjacje?
Mniej więcej 2,5 godziny. Pod koniec udało mi się przekonać sprawcę, aby pozwolił synowi wyjść z mieszkania. Chłopiec podszedł do drzwi otworzył je i wyszedł. W tym samym czasie jego ojciec zranił się nożem w okolice klatki piersiowej.
Spodziewała się pani takiego zakończenia?
Tak, braliśmy pod uwagę, że może dojść do samookaleczenia, ale za wszelką ceną chcieliśmy, aby z tej sytuacji cało i zdrowo wyszedł 12-letni zakładnik.
Mężczyzna trafił do szpitala, a co bezpośrednio po zakończeniu akcji działo się z dzieckiem?
Natychmiast przejęłam chłopca i zabrałam go do samochodu. Bardzo płakał i mocno wtulił się we mnie. Widać było, że bardzo się bał. Starałam się trzymać emocje na wodzy ale muszę się przyznać, że uroniłam łzę. W takich sytuacjach ciężko nie poddać się choć trochę ludzkim emocjom.
Co było najtrudniejsze w całej akcji?
Niestety pojawiło się sporo gapowiczów - sąsiedzi, okoliczni mieszkańcy, przechodnie. Jedni wyciągali telefony i kręcili całe zdarzenie, inni komentowali, byli też tacy, którzy się śmiali i dogadywali. Takie rzeczy bardzo przeszkadzają w rozmowach ze sprawcami, a poza tym takie zachowanie jest, mówić delikatnie – nieprzyzwoite. Niestety w takich przypadkach ludzka ciekawość wygrywa ze zdrowym rozsądkiem.