Pruszcz Gdański: Interwencja na Pomorzu. Chodzi o dwa psy
Dolnośląska, prywatna organizacja, która twierdzi, że zajmuje się ratowaniem zwierząt, zapowiadała jeszcze kilkanaście dni temu zakończenie działalności po prawomocnym wyroku sądu w Sieradzu. Sprawa dotyczyła interwencji, podczas której członkowie DIOZu odebrali psa przebywającego - według ich relacji - w nieodpowiednich warunkach. Sąd uznał działania przedstawicieli DIOZ za "zuchwałą kradzież mienia", wymierzając im karę grzywny. W uzasadnieniu stwierdzono, że zwierzę miało zapewnione odpowiednie warunki bytowe.
DIOZ szybko odwołał swoją decyzję o zakończeniu działalności. Organizacjapostanowiła ruszyła w teren i dotarła aż dna Pomorze do Rekcia i Viki.
TYLKO U NAS! Agnieszka Maciąg pożegnana przez gwiazdy. Paulina Sykut ZANIEMÓWIŁA na przykre wieści
Staruszkowie
Rekcio to około 16-letni psi senior, który przez całe życie cierpi na przewlekłą chorobę skóry i alergię pokarmową. Viki również czas młodości ma za sobą. Może mieć około 15 lat. Psy mieszkały na terenie firmy ponad 10 lat. Rekcio kilkanaście lat temu przybłąkał się na podwórko firmy w Rekcinie.
- Był w tragicznym stanie. Obroża z fragmentem łańcucha, z którego się zerwał, wrastała mu w skórę. Przygarnęliśmy go 13 lat temu, jako dorosłego psa. Stał się częścią naszej firmowej społeczności razem z przygarniętą rok wcześniej Viką. Suczka, gdy należała do poprzedniego właściciela, była psem łańcuchowym i stróżującym. Nie chcieliśmy, by podzielała dawny los. Zdjęliśmy jej łańcuch z szyi, zbudowaliśmy kojec, który właściwie przez cały czas był otwarty. Psy były bardzo przyjacielskie i mogły poruszać się swobodnie po całym terenie firmy - mówi Łukasz Padrak, prezes firmy Nomos, pod którą podlega Detailing House.
Relacja DIOZ: "Konający psiak na brudnej szmacie"
Przedstawiciele Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt w mediach społecznościowych opisują sceny, które napotkali na terenie firmy Detailing House w Rekcinie (gmina Pruszcz Gdański). Według ich relacji, Rekcio był w stanie skrajnego zaniedbania.
- Jeden z psów dosłownie rozkłada się za życia. Bijący od niego smród jest ciężki do zniesienia, a wypływająca z uszu ropa powoduje mdłości - czytamy w oświadczeniu zamieszczonym przez wolontariuszy DIOZ na Facebooku.
W innym fragmencie relacji DIOZ czytamy:
- Kiedy przyjechaliśmy do firmy Detailing House, na jej terenie leżał pies, w budzie - stary, obolały, chory, z ranami, z których sączyła się ropa. W śmierdzącej budzie, w jesiennym chłodzie, bez opieki, bez troski, bez kogoś, kto naprawdę byłby za niego odpowiedzialny - napisano w oświadczeniu.
Podczas interwencji na miejscu był lekarz weterynarii, który od dłuższego czasu sprawuję opiekę medyczną nad psami. Tego feralnego dnia przyjechał do firmy, aby obciąć zwierzętom pazury i trafił w sam środek interwencyjnego zamieszania.
- Od dłuższego czasu sprawowałem opiekę nad tymi psami - potwierdza Andrzej Pyliński, lekarz weterynarii. - Właściciele dbali o te zwierzęta. Nie chcieli ich pozbywać, bo je kochali. Leczyli je, podawali witaminy z racji wieku, aby były w lepszej kondycji. Rekcio miał chorobę skóry i był w trakcie leczenia. W chorobowo zmienionych miejscach jego ciało było popryskane preparatem, który dał zielony kolor. Poszedłem na policję i złożyłem doniesienie na działalność DIOZu.
Zwierzęta były również pod opieką lekarzy z innej kliniki. - Na wizytach byliśmy nawet kilka razy w miesiącu, jak istniała taka potrzeba - mówi właściciel.
Interwencja DIOZ budzi wątpliwości
Z relacji właściciela wynika, że członkowie organizacji nie zapytali o książeczki zdrowia psów, historię leczenia, ani nie porozmawiali z właścicielem o potrzebie wprowadzenia ewentualnych zmian. Byli zajęci nagrywaniem filmu, który natychmiast trafił na ich profil w mediach społecznościowych z adnotacją "blik na ratunek".
- Rozmowę zaczęli od informacji, że grozi mi więzienie za znęcanie się nad zwierzętami. Nie chcieli obejrzeć dokumentacji leczenia zwierząt. Nie interesowały ich fakty. Narracja była z góry ustalona, że Rekcio gnije. Mamy kontakt z ludźmi z całej Polski, którzy doświadczyli podobnych sytuacji ze strony DIOZu- mówi Łukasz Padrak.- Ich agresja słowna była tak duża, że zadzwoniłem na policję. Psy były bardzo wystraszone ich działaniami. Rekcio schował się do budy, wyciągnęli go i wzięli na ręce. Gdy udało im się złapać Viki to zawiązali jej na szyi sznurek i w ten sposób zaprowadzili ją do busa. To bardzo kontaktowe psy, które podczas interwencji były sparaliżowane ze strachu.
Członkowie DIOZu nie mieli wątpliwości, aby odebrać zwierzęta. Psy zapakowali do bagażnika dostawczego busa. Jak wynika z relacji świadków, zwierzęta nie były odpowiednio zabezpieczone w transporterach. Polskie prawo nakłada obowiązek przewożenia psa w taki sposób, aby nie przemieszczał się po pojeździe. Niewłaściwe zabezpieczenie psa grozi mandatem do 500 zł, grzywną do 3000 zł, a nawet karą więzienia w przypadku rażącego zaniedbania.
W aucie miały znajdować się w klatkach też inne psy, które czekała długa podróż do jednej z siedzib DIOZu. Atmosfera zaczęła robić się coraz bardziej gorąca. Członek DIOZu próbował szybko znaleźć miejsce w klatce dla Rekcia. Na miejscu była już policja.
DIOZ w swoich relacjach utrzymuje, że jego członkowie zostali zamknięci na terenie firmy. - Brama sama się zamyka po jakimś czasie. Chciałem odzyskać psy, które ukradli. Czekałem na interwencję policji. W tym czasie członkowie DIOZu zniszczyli nam napęd od bramy - relacjonuje prezes. - Policjant zdecydował, że mają opuścić teren i tak się stało.
Inspektorat nie odpowiada
DIOZ nie chciał odpowiedzieć na nasze pytania, ani przesłać aktualnych zdjęć zwierząt, poinformować, w jakim są stanie. Te informacje są możliwe do uzyskania tylko w czasie osobistej wizyty w ich placówce w Wojtyszkach, do której zostaliśmy zaproszeni.
- Jest to nasza stała praktyka, ponieważ tylko w ten sposób możemy w sposób odpowiedzialny i zgodny z prawdą przedstawić pełny kontekst sytuacji - wraz z dokumentacją medyczną, materiałem fotograficznym i nagraniami z przebiegu interwencji. Tylko bezpośredni kontakt pozwala uniknąć uproszczeń i przekłamań, które niestety często pojawiają się przy pośrednim przekazywaniu informacji - czytamy w odpowiedzi.
Ponowiliśmy prośbę, jednak DIOZ nadał nie zmienił stanowiska.
W mediach społecznościowych organizacja odtrąbiła sukces. Według ich relacji Rekcio przytył i leczenie przynosi skutek. Na dowód opublikowali zdjęcia psa... ubranego w bluzę dresową, która zakrywa całą jego sylwetkę.
Pod lupą śledczych
Sprawę kradzieży psów i zniszczenia mienia właściciel zgłosił na policję. W czasie, gdy zamykaliśmy aktualne wydanie gazety - DIOZ nie złożył zawiadomienia o podejrzeniu znęcania się nad zwierzętami. Zajął się jedynie tematem niemożliwości wyjazdu z terenu firmy.
- Do Prokuratury Rejonowej w Pruszczu Gdańskim wpłynęło zawiadomienie Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt dotyczące pozbawienia wolności pracowników tego inspektoratu podczas wykonywania czynności kontrolnych na terenie firmy mieszczącej się w miejscowości Rekcin - informuje prok. Mariusz Duszyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
W przypadku interwencyjnego odbioru zwierzęcia, konieczne jest niezwłoczne zawiadomienie wójta, burmistrza lub prezydenta miasta, który następnie podejmuje decyzję administracyjną w tej sprawie. DIOZ wysłał do gminy jedynie maila z informacją, że taka sytuacja miała miejsce. 15 dni po interwencji nie przesłał niezbędnych dokumentów i sprawa utkwiła w martwym punkcie.
Sprawdzaniem dobrostanu zwierząt zajmują się odpowiednie służby. Gmina Pruszcz Gdański współpracuje z inspektorami OTOZ Animals Schronisko w Tczewie. Żadna z tych instytucji nie została poproszona o interwencję. Animalsi w czasie interwencji mają konkretne procedury.
- Zawsze, jak jedziemy na miejsce sprawdzamy dokumentację medyczną, rozmawiamy w lekarzem weterynarii, weryfikujemy sytuację, rozmawiamy z właścicielem, aby dowiedzieć się, czy chce współpracować i ma możliwość poprawić los zwierzęcia, jeśli jest taka potrzeba. Jeśli zwierzę wygląda bardzo źle i trzeba je odebrać, to wzywamy policję, powiadamiany gminę, straż gminną i robimy wspólny odbiór - wyjaśnia Katarzyna Sobczyk, dyrektor schroniska w Tczewie.
Co dalej ze zwierzętami?
- Niepewność co do losu Rekcia i Viki jest dla nas bardzo bolesna - napisała w oświadczeniu firma. - Zwłaszcza, że DIOZ jest jedną z mniej wiarygodnych organizacji prozwierzęcych. Wysłaliśmy pismo z żądaniem oddania nam naszych piesków oraz przekazania informacji na temat tego, jakim zabiegom i procedurom Rekcio i Viki byli poddawani po uprowadzeniu ich przez DIOZ. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, by nasi czworonożni przyjaciele wrócili do miejsca, w którym czują się bezpieczne i kochane. Chcemy, by pieski mogły spędzić ostatnie lata życia w spokoju, wśród ludzi, którzy przez lata troszczyli się o nie. Ludzi, których znają i którym ufają, a nie samozwańczych szeryfów robiących "show" pod swoje internetowe zbiórki, bliki i inne formy przesyłania pieniędzy.
Działalność DIOZ ma liczne grono zwolenników, którzy zagorzale bronią i kibicują ich działaniom, ale także przeciwników. Ci drudzy toczą z organizacją batalię w mediach społecznościowych oraz przed wymiarem sprawiedliwości. Prokuratura w Świdnicy sprawdza, czy mogło dojść do popełnienia przestępstwa przez organizację. W ramach śledztwa są wyjaśniane kwestie bezprawnego przywłaszczania zwierząt z powodu rzekomego braku opieki. Zgłoszenia pokrzywdzonych spływają z całego kraju.