Przepisy o nadgodzinach dla nauczycieli mogą powstać w jeden dzień. MEN daje sobie trzy tygodnie
Chodzi bardziej o pozory dialogu niż realne zmiany. Mamy wrażenie, że to zabawa w „gonienie króliczka” – a nie w jego złapanie.
Magdalena Konczal (Strefa Edukacji): W czwartek na konferencji prasowej oświatowej Solidarności zapowiedzieliście protest, który już trwa. Czy poza działaniami informacyjnymi planowane są także inne formy wyrażenia niezadowolenia wobec tego co dzieje się w edukacji?
Krzysztof Wojciechowski (Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”): Tak, zdecydowanie. Tak jak zapowiadaliśmy podczas konferencji, 5 sierpnia planujemy zorganizować pikietę przed Sejmem. Chcemy w ten sposób przypomnieć Ministerstwu Edukacji i rządowi o naszych postulatach oraz o zobowiązaniach, które zostały złożone. Kiedy powołano zespół ds. pragmatyki zawodowej, Ministerstwo deklarowało chęć porozumienia w określonych obszarach. Niestety, okazało się, że porozumienie osiągane jest tylko w bardzo ograniczonym zakresie, mimo że tematów do dyskusji jest wiele. Przykładem może być kwestia postępowań dyscyplinarnych – przez ponad rok nie poczyniono żadnych realnych postępów.
Jakie jeszcze kwestie budzą sprzeciw nauczycieli?
Bardzo dużym problemem są godziny ponadwymiarowe. Choć początkowo ustalono, że będą one uregulowane w ramach nowelizacji Karty Nauczyciela, Ministerstwo niespodziewanie się z tego wycofało. Efekt? Od 1 września nauczyciele nadal będą pozbawiani części wynagrodzenia za realnie przepracowany czas. Do tego dochodzi chaos wokół edukacji włączającej – realizacja tej koncepcji wygląda zupełnie inaczej niż powinna.
Czy w ostatnich rozmowach z rządem pojawiły się jakiekolwiek konkretne propozycje rozwiązań?
Niestety nie. Na przykład podczas ostatniego spotkania zespołu ds. wynagradzania zapytałem przedstawiciela Państwowej Inspekcji Pracy, czy jesteśmy w stanie w ciągu jednego dnia wypracować rozwiązania dotyczące ewidencji czasu pracy nauczycieli i rozliczania godzin ponad 40-godzinnego tygodnia pracy. Odpowiedź była jednoznaczna – tak, bo zarówno PiP, jak i związki zawodowe mają gotowe propozycje. Problem w tym, że Ministerstwo zamiast działać, zapowiedziało, że „w ciągu trzech tygodni przedstawi kierunek”. To pokazuje, że czasem chodzi bardziej o pozory dialogu niż realne zmiany. Mamy wrażenie, że to zabawa w „gonienie króliczka” – a nie w jego złapanie.
Słyszeliśmy sugestie, że warto byłoby zorganizować wspólny protest. Jesteśmy otwarci na każdą możliwość
Związek Nauczycielstwa Polskiego również ogłosił protest. Czy rozważacie Państwo wspólne działania trzech central związkowych, by mówić jednym głosem?
Oczywiście, jeśli otrzymamy taką propozycję ze strony naszych związkowych partnerów, z pewnością ją rozważymy. Na ten moment nie mamy jednak jasności, jaką formę protestu planuje ZNP. Ogłoszono pogotowie protestacyjne, ale do tej pory nie zaproponowano nam żadnych wspólnych działań.
My natomiast przygotowujemy dużą manifestację na 13 września. To dobry moment, by przypomnieć Ministerstwu, że nauczyciele w Polsce to liczna i bardzo ważna grupa – zarówno z perspektywy społeczeństwa, jak i państwa. W październiku obchodzimy z kolei Dzień Edukacji Narodowej, co może stać się naturalną okazją do ewentualnych wspólnych wystąpień.
Wszystko zależy jednak od decyzji pozostałych central związkowych. Słyszeliśmy już sugestie – chociażby ze strony Forum Związków Zawodowych – że warto byłoby zorganizować wspólny protest. Jesteśmy otwarci na każdą możliwość.
Stanowczo nie zgadzam się z panią minister Lubnauer, że my czegoś nie dostrzegamy. My widzimy wzrost koniecznego wynagrodzenia w roku ubiegłym, natomiast nie widzimy zmian systemowych, które poprawiłyby sytuację nauczycieli
Minister Katarzyna Lubnauer stwierdziła ostatnio, że protesty nauczycieli są „cokolwiek zaskakujące”, a środowisko nauczycieli „nie dostrzega tego, co już udało się zrobić”. Jak pan odnosi się do tych słów?
Mogę tylko powiedzieć jedno – dostrzegamy tę 30-procentową podwyżkę z ubiegłego roku, ale trzeba pamiętać, że była ona po prostu koniecznością. Wielu nauczycieli zaczęło wtedy masowo odchodzić z zawodu. Inflacja wynosiła kilkanaście procent, a poprzedni rząd latami zaniedbywał wzrost wynagrodzeń. Doszło do tego, że nauczycielom – zarówno początkującym, jak i mianowanym – trzeba było wypłacać dodatki wyrównawcze. To było skandaliczne.
Dziś mamy 5-procentową podwyżkę – i to zdecydowanie za mało. Proponowaliśmy inne rozwiązania, które przedstawiliśmy Ministerstwu. Chodziło o systemowe powiązanie wynagrodzeń nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem. Według naszych propozycji w 2025 roku podwyżka powinna wynieść 15%, w 2026 – 10%, a od 2027 – wynagrodzenia miałyby być indeksowane do średniej krajowej. Taki system byłby sprawiedliwy i satysfakcjonujący dla wszystkich grup zawodowych w oświacie.
Wracając do słów pani minister – tak, nie dostrzegamy tych „osiągnięć”, ponieważ zmian systemowych po prostu nie ma. Mamy za to medialne zapowiedzi, które nie przekładają się na realne działania. Jeśli minister Lubnauer pokaże nam konkretne, uchwalone rozwiązania ustawowe, które realnie poprawiły sytuację nauczycieli, chętnie jej podziękuję. Na razie jednak nie mam za co.
Ministerstwo wprowadza raczej chaos – przykładem są choćby kontrowersje wokół zadań domowych. Publiczne szkoły mogą zadawać prace, ale nie mogą ich oceniać, podczas gdy niepubliczne mogą wszystko. To jest absurd. Potrzebujemy jasnych zasad i swobody metodycznej – nauczyciele doskonale wiedzą, jak pracować. Nie trzeba im niczego narzucać dekretami. Dlatego stanowczo nie zgadzam się z panią minister Lubnauer, że my czegoś nie dostrzegamy. My widzimy wzrost koniecznego wynagrodzenia w roku ubiegłym, natomiast nie widzimy zmian systemowych, które poprawiłyby sytuację nauczycieli.
Nauczyciele rezygnują z wycieczek szkolnych. Część z nich zaczęła nawet składać wezwania do zapłaty za ten czas – i słusznie.
A jeśli protesty nie przyniosą oczekiwanych rezultatów – czy realny staje się scenariusz strajku nauczycieli?
Wszystko zależy od nastrojów wśród nauczycieli. Może się powtórzyć sytuacja z lat 2018–2019, kiedy to nauczyciele – zepchnięci przez ówczesną ekipę rządzącą pod ścianę – oddolnie wymusili reakcję związków zawodowych. To nie związki zapowiedziały wtedy strajk z własnej inicjatywy, tylko środowisko wymusiło na nas działanie.
Warto pamiętać, że jedynie związki zawodowe mają formalną możliwość prowadzenia sporu zbiorowego i przeprowadzenia legalnego strajku. Mamy jednak poważne ograniczenia – nie możemy prowadzić sporu zbiorowego bezpośrednio z rządem, który przecież odpowiada za politykę płac w oświacie. Zamiast tego musimy indywidualnie wchodzić w spór z każdym pracodawcą, co znacząco komplikuje działania.
Poprzedni strajk pokazał, że mimo trudnych procedur, da się działać zgodnie z prawem i nikt z nauczycieli nie został wówczas zwolniony. Jeżeli więc środowisko nauczycielskie jasno zakomunikuje, że chce strajku, jesteśmy gotowi działać. Ale bez tego oddolnego sygnału nic się nie uda.
Już teraz widać formy protestu – na przykład nauczyciele rezygnują z wycieczek szkolnych. Ministerstwo skarżyło się ostatnio, że z powodu mniejszego zainteresowania musiało zawiesić program dofinansowania wyjazdów. A przecież to proste: nauczyciele nie chcą jeździć za darmo. Kiedy wycieczka trwa trzy dni, to praktycznie wyczerpuje tygodniową normę czasu pracy. A potem jeszcze mają obowiązki w szkole. Część z nich zaczęła nawet składać wezwania do zapłaty za ten czas – i słusznie.
To także może być forma protestu.
Zdecydowanie – może cicha, ale skuteczna. Jeśli pojawi się potrzeba zorganizowania ogólnopolskiego strajku, jesteśmy na to gotowi. Ale decyzja musi wyjść od nauczycieli. I zapewniam, nie będziemy ich zniechęcać, jeśli tylko będą gotowi podjąć to wyzwanie. Choć trzeba też pamiętać, że wielu z nas wciąż ma w pamięci falę hejtu, jaka wylała się na nauczycieli podczas ostatniego strajku.
Krzysztof Wojciechowski – zastępca przewodniczącego KSOiW NSZZ „Solidarność”.