Stare fotografie dzieci. Są jak wehikuł czasu. Przenoszą także dawne emocje i czułość
Choroba nerwowa fotografa
O kulisach pracy takich fotografów czytamy w jednym z listów wysłanych przez dość chyba zdesperowanego przedstawiciela tego zawodu. List napisano w 1883 r. (do tego dokumentu dotarli Grażyna Plutecka i Julisz Garztecki, tropiciele dawnych "fotografów nietypowych"):
Świadek podniósł alarm. Spójrzcie na nagranie ze Śląska
"Wiadomo każdemu z fotografów, jaki mają kłopot z dziećmi małymi, z grupami, a bardziej z większymi (...)" - czytamy w liście. "Przy tej procedurze: wyjęcia szkła matowego z kamery, włożenie natomiast kassety (pisownia oryginalna) z czułym szkłem, wysunięcia deszczułki, a dopiero odkrycia obiektywu, a bardziej jeszcze pokazania się fotografa spod sukna, którym się okrywa naprowadzając na fokus - czas znaczny uchodzi i cały efekt (...) znika".
Osoby starsze potrafiły wytrwać "na sztywno" długi czas przed aparatem fotograficznym. W końcu celem było utrwalenie swojego wizerunku dla potomności. Dzieci jednak wierciły się, płakały, uciekały. To niektórych fotografów przyprawiało niemal o chorobę nerwową. Często w takich warunkach w ogóle rezygnowano ze zdjęć.
Bywało też inaczej. Czasami, gdy wydawało się, że dzieci przed obiektywem były w miarę spokojne, na fotografii ich twarze wychodziły rozmazane, niewyraźne. Aby temu zapobiegnąć, chwytano się rożnych sposobów. Dzieci były przypinane do foteli paskami, zaczepami i specjalnymi sprężynowymi "uchwytami korpusu" lub po prostu wpychane "na sztywno" pomiędzy twarde poduszki. Czasami dokładano do tego specjalne podpórki do dziecięcych główek, aby... obraz ustabilizować.
Bywało, że opiekunowie musieli swoich milusińskich w ukryciu przytrzymywać zza przeróżnych konstrukcji stawianych w fotograficznym atelier. Stąd na zdjęciach często widzimy jakieś dziwne, tajemnicze "pagórki" okryte suknem, wzorzystymi materiałami czy kożuchami. Bywa też, że maluchy usadzani np. w specjalnych gniazdkach.
Można się domyślać, że pod spodem takich "rozwiązań" krył się jeden z rodziców, lub częściej - służąca lub mamka (w tamtych czasach na zdjęcia mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi). Niełatwo było także spowodować, żeby maluch patrzył przez długi czas w jedno miejsce. Na to też były sposoby. Puszczano zatem pozytywki i poruszano kolorowymi skrawkami materiału.
Co kryło się za tłami i kotarami
Sprawdzonym sposobem było obracanie w butelce mokrym korkiem (wysoki dźwięk przykuwał uwagę bobasów), odpalanie zimnych ogni, pokazywanie mechanicznych zabawek lub głośne naśladowanie głosów zwierząt i ptaków. Dodatkowe trudności pojawiały się, gdy trzeba było sfotografować jednocześnie kilkoro małych dzieci. Nic dziwnego, że czasami takie zdjęcia trzeba było powtarzać w nieskończoność.
Im bardziej fotograf był jednak pomysłowy, tym miał lepsze efekty i więcej pieniędzy w kasie. Dzisiaj takie stare zdjęcia ogląda się z wielką przyjemnością. Mają one także duże wzięcie wśród kolekcjonerów (zwykle fotografie dzieci są droższe od innych). Chodzi zwykle o fotografie wykonane w XIX i początku XX wieku, ale podobają się także młodsze. Warto pamiętać w jakich trudach niektóre z nich powstały.
Niestety, wiele archiwalnych zdjęć, które można kupić na targach staroci czy na różnych portalach internetowych jest anonimowa. Często nie znamy też kontekstów zostały wykonane. Prawie zawsze może jednak zachwycać czułość jaka z nich przebija pomimo upływu dziesiątek lat. Ona także została utrwalona.