Stare Miasto 1944. Tragiczny koniec łączniczki Armii Krajowej
Helena Jamontt wstąpiła do Armii Krajowej z przekonaniem o rychłym zwycięstwie nad Niemcami, lecz wojna zabrała jej życie w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Łączniczka o pseudonimie "Hela Warzycka" służyła przy dowódcy odcinka północnego Starego Miasta i zginęła podczas jednego z najintensywniejszych bombardowań tej dzielnicy. Gruz kamienicy przy Miodowej 25 ukrył jej ciało na siedem długich lat.
Młodość i droga do konspiracji
przyszła na świat w 1914 roku w rodzinie mieszkającej w Warszawie. Otrzymała solidne wykształcenie i wychowanie, które przygotowało ją do samodzielności w trudnych czasach. Gdy wybuchła druga wojna światowa, miała dwadzieścia pięć lat i znajdowała się w wieku, w którym młode kobiety najczęściej podejmowały decyzję o wstąpieniu do konspiracji.
Decyzja o przystąpieniu do Armii Krajowej wynikała z patriotycznych przekonań i wiary w możliwość pokonania okupanta. Jamontt wybrała służbę łącznikową, która wymagała odwagi, bystrości umysłu i umiejętności poruszania się po mieście w warunkach stałego zagrożenia. Pseudonimy "Hela Warzycka" i "Kwiatuszek" miały maskować jej prawdziwą tożsamość przed niemieckimi służbami.
Praca łączniczki wymagała codziennego przekraczania granic między dzielnicami, przenoszenia rozkazów i meldunków oraz utrzymywania kontaktu między różnymi ogniwami organizacji. Jamontt opanowała te umiejętności i zyskała zaufanie przełożonych, którzy powierzyli jej odpowiedzialne zadania w strukturach Armii Krajowej.
Wybuch Powstania Warszawskiego zastał ją w pełni przygotowaną do podjęcia walki. Wraz z tysiącami innych Polaków stanęła przed historyczną szansą wyzwolenia stolicy spod niemieckiej okupacji.
Służba na Woli w pierwszych dniach powstania
Powstanie Warszawskie rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17, gdy tysiące powstańców jednocześnie zaatakowały niemieckie pozycje w całym mieście. Helena Jamontt znajdowała się na Woli, jednej z dzielnic, gdzie walki od pierwszych godzin przybrały szczególnie zacięty charakter. Niemcy skoncentrowali tutaj znaczne siły, a każda ulica stawała się polem bitwy.
Wola stanowiła strategiczny punkt na mapie powstańczej Warszawy. Znajdowały się tutaj ważne obiekty przemysłowe, węzły komunikacyjne i składy zaopatrzenia, które powstańcy musieli zdobyć lub przynajmniej neutralizować. Jamontt uczestniczyła w przekazywaniu rozkazów między oddziałami walczącymi o kolejne budynki i skrzyżowania.
Pierwsze dni powstania przyniosły znaczne sukcesy powstańcze na Woli, ale jednocześnie ujawniły problemy z koordynacją działań między poszczególnymi oddziałami. Łączniczki takie jak Jamontt odgrywały kluczową rolę w utrzymywaniu komunikacji w warunkach, gdy normalne środki łączności nie funkcjonowały lub znajdowały się w rękach wroga.
Sytuacja na Woli zmieniała się z godziny na godzinę. Niemcy wprowadzali coraz więcej wojsk, a walki uliczne przybierały coraz bardziej zacięty charakter. Jamontt musiała dostosowywać swoje trasy do zmieniających się linii frontu i znajdować nowe drogi między powstańczymi pozycjami.
Przejście na Stare Miasto i nowe zadania
Po kilku dniach walk na Woli Helena Jamontt otrzymała rozkaz przeniesienia się na Stare Miasto, gdzie miała objąć funkcję łączniczki ppłk. Franciszka Rataja "Pawła", dowódcy odcinka północnego. To stanowisko oznaczało awans w hierarchii powstańczej i świadczyło o zaufaniu, jakim cieszyła się wśród przełożonych.
Ppłk. Franciszek Rataj należał do najlepszych dowódców Powstania Warszawskiego. Jego odcinek obejmował najbardziej narażoną część Starego Miasta, gdzie Niemcy koncentrowali swoje najcięższe uderzenia. Rataj potrzebował sprawnej łączności z podległymi mu oddziałami oraz z dowództwem okręgu, aby koordynować obronę i organizować kontrataki.
Jamontt szybko odnalazła się w nowym środowisku i nawiązała współpracę z innymi łączniczkami służącymi w sztabie Rataja. Jej zadania obejmowały przenoszenie rozkazów do dowódców poszczególnych kompanii, przekazywanie meldunków o sytuacji na froncie oraz utrzymywanie kontaktu z innymi odcinkami Starego Miasta.
Stare Miasto stało się w połowie sierpnia ośrodkiem najzacieklejszych walk w całym powstaniu. Niemcy zdawali sobie sprawę z symbolicznego znaczenia tej dzielnicy i rzucili przeciwko niej wszystkie dostępne siły. Każdy dzień przynosił nowe bombardowania i ataki, w których ginęli zarówno powstańcy, jak i cywile ukrywający się w piwnicach.
Tragiczny koniec przy ulicy Miodowej
Ulica Miodowa na Starym Mieście stała się w trzeciej dekadzie sierpnia 1944 roku jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w powstańczej Warszawie. Niemcy bombardowali tę arterię nieustannie, gdyż znajdowały się przy niej kluczowe punkty obrony polskiej. Kamienica pod numerem 25 mieściła jeden z powstańczych posterunków, z którego koordynowano działania na tym odcinku frontu.
21 sierpnia 1944 roku Niemcy przeprowadzili szczególnie intensywny nalot na Stare Miasto. Samoloty Luftwaffe zrzuciły dziesiątki bomb na gęsto zabudowaną dzielnicę, gdzie w każdym budynku chronili się powstańcy i cywile. Kamienica przy Miodowej 25 otrzymała bezpośrednie trafienie i zawaliła się w ciągu kilku sekund.
Helena Jamontt znajdowała się w tym momencie w budynku, prawdopodobnie przekazując meldunek lub odbierając rozkazy od ppłk. Rataja. Żaden z obecnych nie zdążył uciec przed lawiną gruzu i żelaza, która pogrzebała całe pomieszczenie. Eksplozja była tak silna, że ocaleli powstańcy nie mogli od razu rozpocząć akcji ratunkowej.
Śmierć Jamontt oznaczała utratę jednej z najbardziej doświadczonych łączniczek w sztabie Rataja. Jej koledzy długo nie mogli pogodzić się z faktem, że kobieta, która przez tygodnie przekraczała najbardziej niebezpieczne linie frontu, zginęła w miejscu, które wydawało się względnie bezpieczne.
Poszukiwania w gruzach i odkrycie po latach
Ruiny kamienicy przy Miodowej 25 pozostały nietknięte przez siedem lat po zakończeniu wojny. Stare Miasto należało do najbardziej zniszczonych dzielnic Warszawy, a odbudowa postępowała bardzo powoli ze względu na ogrom zniszczeń i brak środków. Władze komunistyczne nie traktowały priorytetowo poszukiwania szczątków powstańców.
Dopiero w 1951 roku, gdy rozpoczęto systematyczne odgruzowywanie tej części miasta, natrafiono na szczątki Heleny Jamontt. Odkrycie nastąpiło podczas prac porządkowych, gdy robotnicy usuwali rumowisko z fundamentów zniszczonej kamienicy. Identyfikacja była możliwa dzięki przedmiotom osobistym, które przetrwały pod gruzem.
Odnalezienie szczątków po siedmiu latach od śmierci stało się symbolem tragedii tysięcy osób, które zginęły podczas Powstania Warszawskiego i długo pozostawały w gruzach miasta. Każde takie odkrycie przypominało o skali zniszczeń i liczbie ofiar dwumiesięcznych walk.
Wiadomość o odnalezieniu ciała Jamontt dotarła do pozostałych przy życiu członków Armii Krajowej, którzy pamiętali ją jako dzielną i oddaną sprawie łączniczkę. Dla wielu z nich oznaczało to możliwość domknięcia bolesnej karty z przeszłości i oddania hołdu koleżance, która zginęła w służbie ojczyzny.
Grób Heleny Jamontt na jednym z warszawskich cmentarzy stał się miejscem, gdzie spotykali się weterani Powstania Warszawskiego, aby wspomnieć tych, którzy nie doczekali końca wojny ani odzyskania niepodległości przez Polskę.