Wrocław: Most Grunwaldzki dziełem architektury? Samorząd może przesądzić
Od kilku dni we Wrocławiu trwa dyskusja o przywróceniu historycznego wyglądu mostu Grunwaldzkiego, pierwotnie nazwanego Cesarskim (Kaiserbrücke).
I aż trudno w to uwierzyć, że remont zabytku przyniósł tyle medialnej wrzawy, zwłaszcza że jeszcze kilka lat temu cała Polska pasjonowała się ratowaniem przez Dolnośląskiego Konserwatora Zabytków innej poniemieckiej przeprawy, a mianowicie mostu kolejowego w Pilchowicach. O tym, że toczy się postępowanie o jego wpisie do rejestru zabytków, które w 2020 r. zakończyło się sukcesem, donosiła z entuzjazmem prasa i telewizja w całym kraju.
Tymczasem most Grunwaldzki do rejestru zabytków trafił w 1976 r., czyli już pół wieku temu został uznany za rzecz cenną i wartościową z zabytkowego punktu widzenia.
Czy porównywanie go do powstałej w podobnym czasie przeprawy w Pilchowicach jest adekwatne? Nie do końca, albowiem most pilchowicki to przede wszystkim unikalne w Polsce dzieło techniki mostowej, podobnie jak szkocki Firth of Forth czy słynny most spawany w Maurzycach na Słudwi.
Natomiast wrocławski Kaiserbrücke to obiekt nieco inny. Z jednej strony stanowi bowiem wyjątkowe w skali świata dzieło techniki (z racji jedynego tego typu podwieszenia pomostu na stalowych pasach z blachy, układanych i nitowanych na płask), z drugiej zaś – jest też dziełem architektury i sztuki. W tym sensie podobny jest zatem do budapesztańskiego mostu Łańcuchowego, londyńskiego Tower Bridge czy mostu Zwierzynieckiego. Innymi słowy jego wartość tkwi nie tylko w wyjątkowych rozwiązaniach technicznych, ale również w wyglądzie zewnętrznym.
A o tym, że most Grunwaldzki ma być także dziełem architektury i sztuki przesądził bynajmniej nie cesarz Wilhelm II, nie Rzesza Wilhelmińska i nie Adolf Hitler, ale samorząd Wrocławia. To jego magistrat zgodnie z radnymi miejskimi zdecydowali na początku XX w., że o wizerunku przeprawy rozstrzygnie oficjalny konkurs architektoniczny. I tak się też stało.
Spośród niemal 40 projektów, komisja najwyżej oceniła wizję artystyczną inż. Roberta Weyraucha oraz architekta Martina Mayera. Po modyfikacjach, dokonanych częściowo w sferze architektury przez wrocławskiego radcę budowlanego R. Plüddemanna, znanego m.in. z mostu Zwierzynieckiego, w latach 1908–1910 stanęła granitowa budowla.
Odpowiadała ona aspiracjom półmilionowego wtenczas Wrocławia. Zresztą wkrótce potem, w tym samym Wrocławiu wybudowano Halę Stulecia (1913 r.), która dziś jest obiektem na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, dziedzictwa ogólnoświatowego, bynajmniej nie tylko polskiego i nie tylko niemieckiego. Wszak zabytki ponoć narodowości nie mają, o czym powinniśmy pamiętać wszyscy, szczególnie na takich terenach jak Dolny Śląsk!
Po 1945 r. most Grunwaldzki stracił swój pierwotny wygląd, po części ze względów ideologicznych (skucie orłów, napisów Kaiserbrücke i koron cesarskich), a po części powojennej biedy i nowej kreacji (likwidacja hełmów na szczytach pylonów). Stracił je w wyniku nie wojennej pożogi, lecz świadomych decyzji ówczesnych władz.
Teraz, w kontekście zbliżających się prac budowlano-konserwatorskich, pojawiła się możliwość przywrócenia historycznego wyglądu. Oczywiście można w różny sposób podchodzić do rekonstrukcji czy uzupełnienia brakujących detali danego obiektu (celowo używam określenia uzupełnienia brakujących detali, gdyż o kompleksowej rekonstrukcji nie ma tu w ogóle mowy).
Nie czas tu i nie miejsce, by nużyć Czytelniczkę i Czytelnika wywodami o doktrynach konserwatorskich, ale zwrócę uwagę na jeden ważki aspekt działalności konserwatorskiej. Chodzi o rzadko dostrzegany fakt, iż konserwator zabytków działa niejako w roli adwokata, nieżyjącego z reguły już twórcy. W pewnym sensie broni jego praw autorskich do dzieła (do wizerunku), gdyż zmarły autor wypowiadać się nie może. W tym kontekście dążenie do przywrócenia dawnego wyglądu mostu (bardzo ważny w ochronie zabytków aspekt integralności) wydaje się w pełni uzasadnione i zbieżne nie tylko z intencją pierwotnego twórcy – architekta/inżyniera, ale także inwestora, czyli wrocławskiego samorządu, który uznał swego czasu most Grunwaldzki za przedsięwzięcie niebywale istotne i prestiżowe. To dlatego zorganizował konkurs, a następnie wydał bez mała 3 mln marek na zmaterializowanie inwestycji.
Dążenie to jest uzasadnione także i dlatego, że zdecydowanie wzbogaca estetykę, oddziaływanie budowli na odbiorcę (pylony byłyby wyższe), a do tego przywraca dzieło do epoki, w której powstało. Generalnie staram się unikać oceny zabytków przez pryzmat estetyki, gdyż uważam, iż jest to odczucie wielce subiektywne, ale w tym wypadku sprawa jest prosta: gdyby władzom miasta Wrocławia na początku XX w. nie zależało na odpowiedniej i konkretnej oprawie architektonicznej całego przedsięwzięcia, nie zorganizowałyby konkursu.
Jaka jest alternatywa dla przywrócenia dawnego wyglądu przeprawy? Ano bardzo prosta: pozostawienie mostu Grunwaldzkiego w formie wykreowanej tuż po II wojnie światowej. Rozwiązanie to będzie sprzeczne ze wspomnianą ideą integralności zabytku, będzie też sprzeczne z praktyką wdrożoną przy pracach konserwatorskich na innych mostach Wrocławia. Pytanie czy będzie ono też odpowiadało aspiracjom dziś już niemal milionowego miasta? Trzeba liczyć się z tym, że w kontekście drobiazgowo przeprowadzonych prac konserwatorskich na moście Zwierzynieckim czy moście Pomorskim, most Grunwaldzki będzie teraz wyraźnie odstawał jakością i skalą działań od wyżej wspomnianych.
Nawiasem mówiąc sądzę, iż chyba niewielu wrocławian spodziewało się tak olbrzymiej metamorfozy mostu Pomorskiego po rekonstrukcji pylonów z latarniami. A przynajmniej zmiany na tyle efektownej, że nawet nie zauważyli wykutej w piaskowcu i zamontowanej niemieckiej nazwy przeprawy „Werder-Brücke”. Czy należy przywiązywać zatem aż tak wielką wagę do magii liter? To zależy, kto i co chce z nich wyczytać.
W Szczecinie o nadburmistrzu Hermannie Hakenie, twórcy pomnikowej aranżacji urbanistycznej Wałów Chrobrego, do dziś przypomina kamienny napis Haken-Terasse (Tarasy Hakena), ale to nie zmienia faktu, że założenie to nazywane jest powszechnie Wałami Chrobrego.
Czy we Wrocławiu pojawienie się napisu Kaiserbrücke na moście Grunwaldzkim zmieni jego postrzeganie przez mieszkańców tudzież utarte nazewnictwo? Przecież był już czas w międzywojniu, gdy ta unikatowa przeprawa była mostem Wolności (Freiheitsbrücke), choć w łuku spinającym pylony tkwił napis Kaiserbrücke.
Bez ideologii te litery czy korony są jedynie dekoracyjną aplikacją w kamieniu, a bohater tego wywodu pozostanie w dalszym ciągu mostem Grunwaldzkim. Jeśli zaś liter nie chcemy, to zostaje już tylko obecna i znacznie zubożona wtórna kreacja przeprawy z czasów Polski Ludowej. Z obecnym mostem Grunwaldzkim jest bowiem jak z ciastkiem: nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka.
Prof. dr hab. Miron Urbaniak jest pracownikiem Instytutu Historycznego UWr i członkiem Komisji Dziedzictwa Techniki PKN Icomos Polska