Z Janem Wyspiańskim z Fundacji Grający Białystok o planszówkach, społeczności graczy i wydarzeniu, które przyciąga setki białostoczan
Od paru ładnych lat organizujecie Planszówki Johnny'ego i Mateusza. Z małych lokali trafiliście do Książnicy Podlaskiej. Spotykacie się dwa razy w miesiącu - w drugi i czwarty poniedziałek i zawsze macie full ludzi. Podobnie było na podsumowaniu sezonu, który właśnie się zakończył.
- Tak, zazwyczaj mamy od 150 do 300 osób, czasem więcej. Czy spodziewaliśmy się takich konkretnych liczb? Ciężko powiedzieć. Natomiast sprowokowałaś mnie tym pytaniem do zerknięcia w przeszłość. Z dużą satysfakcją stwierdzam, że zapełnialiśmy każdy lokal w którym organizowaliśmy spotkania. Oczywiście - tak jak z wszystkimi wydarzeniami - to idzie pewną sinusoidą. Raz intensywnie, raz mniej, w zależności od pory roku, pogody... Cieszymy się, że tą przestrzeń w Książnicy Podlaskiej, na 6 piętrze też możemy zapełniać.
Jak ta idea rozwijała się przez lata waszej działalności?
- Warto zaznaczyć, że nie byłoby planszówek Johnny'ego - jeszcze na samym początku, bez Mateusza, bo Mateusz dołączył chwilę później - gdyby nie Kasia Niziołek, czyli prezes Fundacji Uniwersytetu w Białymstoku. W ramach projektu, który realizowała, pchnęła mnie do tego, żeby wyjść z planszówkami do szerszego grona. Ja w tamtym czasie grywałem po osiedlach, piwnicach, mieszkaniach, akademikach, różnych miejscach, gdzie spotykałem się ze znajomymi. Miałem już wtedy oddolne parcie do poznawania nowych graczy. Stwierdziłem, że faktycznie dałoby się wyjść z tym do ludzi bardziej publicznie. I wtedy, w nieistniejącej już kawiarni Labalbal, dzięki uprzejmości jej właściciela, Damiana, zrealizowaliśmy ten projekt. Po kilku spotkaniach okazało się, że to działa i dość szybko ewoluuje. Zgadałem się wtedy z Mateuszem (Bielskim - przyp. red.), żeby to rozwijać bardziej.
Poniedziałek też chyba nie został wybrany przypadkowo?
- Nie, to celowo wybrany dzień. Robienie takich wydarzeń w piątek czy w sobotę, mija się kompletnie z celem, bo są to dni kojarzone imprezowo. Z kolei niedziela jest często tożsama z totalnym chilloutem, bądź obiadkami u rodziny. Natomiast poniedziałek, początek tygodnia, jest często dniem nielubianym. Stwierdziliśmy więc, że trzeba zdemitologizować ten poniedziałek i sprawić, żeby kojarzył się z czymś przyjemnym. A granie w gry planszowe dla nas i dla naszych planszówkowiczów jest czymś przyjemnym. I tak zostaliśmy przy tym poniedziałku, trzymamy się tej tradycji. Kiedyś organizowaliśmy to tydzień w tydzień. A wraz ze wzrostem inicjatywy i pandemią zaczęliśmy robić spotkania co drugi, czwarty poniedziałek miesiąca w obawie o środki higieniczne, pewne ramy bezpieczeństwa. I tak to zostało. Natomiast inne wydarzenia organizujemy w przeróżnych terminach i w różnych miejscach.
Czy przez te wszystkie lata istnienia inicjatywy wszystko szło gładko?
- Były dwa krytyczne momenty. Pamiętam czas, kiedy już cieszyliśmy się tą pełną salą na dobre, pielęgnowaliśmy, żeby to działało. Jest szereg rzeczy, które robimy działając w animacji kulturalnej. Gry planszowe to tylko nasze narzędzie, to tylko nasze spoiwo. I pierwszy taki moment, kiedy coś się zachwiało to było ponowne pojawienie się obostrzeń wynikające z widma powrotu pandemii. Wiedzieliśmy, że jako fundacja ramię w ramię z instytucją damy sobie radę ze sprostaniem wymogom sanitarnym. Ale najbardziej obawialiśmy się reakcji ludzi, tego że znowu się wystraszą i zamkną w domach. Byliśmy niesamowicie usatysfakcjonowani i zdziwieni zarazem, że ludzie jednak za wszelką cenę nie chcieli dać się zamknąć w domach i nawet w tych maseczkach czy dezynfekując wszystko co się da dookoła i tak chcieli przychodzić. Drugi taki moment to była agresja Rosji na naszego wschodniego sąsiada, czyli Ukrainę i ogromny strach wynikający z tego, co będzie dalej. Tutaj również spodziewaliśmy się, że ludzie mogą się izolować, uciekać nawet geograficznie z tego miejsca, gdzie jesteśmy. Nie chcieć w tym uczestniczyć. Po raz kolejny pozytywnie się zaskoczyliśmy, bo ludzie tym bardziej chcieli się spotykać.
Wy nawet wyszliście naprzeciw oczekiwaniom.
- Tak, zrealizowaliśmy dwa projekty. Jeden samodzielnie jako fundacja - zrobiliśmy to w Książnicy. Pozyskaliśmy gry uniwersalne językowo, które mają jak najwięcej ikonografii, a jak najmniej albo wręcz zero tekstu i stworzyliśmy do tego instrukcję po białorusku, po ukraińsku, po rosyjsku i staraliśmy się dotrzeć za pomocą naszej społeczności do ludzi, którzy przyjechali tu i nie mogli się odnaleźć. U nas mogli spędzić razem czas przy grach. Zatrudniliśmy tłumaczkę języka ukraińskiego, animatorów i to się udało. Część z tych ludzi przychodzi do nas do dziś, co nas ogromnie cieszy. Równolegle, razem z Fundacją Uniwersytetu w Białymstoku, z Kasią Niziołek i w Uniwersyteckim Centrum Kultury byliśmy częścią większego projektu. My odpowiadaliśmy za część grową, zabawową, ale były tam też animacje dla matek z dziećmi, zajęcia kulinarne, rękodzieło, szereg aktywności w których ludzie mający problem jak się odnaleźć w rzeczywistości po emigracji z powodu wojny mogli uczestniczyć. I to też było budujące. Byliśmy jedną wielką rodziną graczy.
Rodziną z bardzo widoczną i czytelną wizytówką...
- Tak, masz rację. Planszówki Johnny'ego i Mateusza w Książnicy Podlaskiej są wizytówką, ponieważ są widoczne, są rozpoznawalne. Ludzie, którzy do nas przychodzą, mniej lub bardziej wiedzą czego się spodziewać. Bardzo cieszy, że stało się to inicjatywą międzypokoleniową. Bo tego nie zakładaliśmy. Sam jak to zaczynałem to byłem jeszcze studentem, teraz już studentów uczę. Adresowałem więc nasze spotkania do ludzi takich jak ja, czyli dorosłych. A z biegiem czasu zaczęły pojawiać się inicjatywy stricte dla dzieci, czy to warsztatowe, czy animacyjne, czy budowanie kącików dziecięcych w różnych miejscach na mapie Podlasia. Ale to zawsze traktowaliśmy oddzielnie. Natomiast doszliśmy do momentu kiedy i Planszówki ewaluowały. Rodzice przyprowadzają swoje dzieci, dzieci w naszym wieku przeprowadzają swoich rodziców, czyli moglibyśmy rzec - dziadków. Seniorzy przychodzą też sami. Pamiętam jak zobaczyłem naszego kolegę, który powiedział, że 10-12 letni syn go przyprowadził. I grają! To jest super, bo to pokazuje jak ze zjawiska zrodził się potężny element kultury. I to wszystko się dzieje naszą pracą - fundacji, ale też wszystkich ludzi, którzy nas odwiedzają i z nami współgrają, z nami to współtworzą. Są społecznością.
Właśnie chciałabym o tę społeczność zapytać i o to, co jest największą siłą spotkań planszówkowych?
- Jakbym miał odpowiedzieć jednym zdaniem, jednym wyrazem to powiedziałbym: społeczność. I kropka. A jakbym miał to rozwinąć, to bym powiedział, że my staramy się żyć w tej społeczności, ją współtworzyć, dawać i otrzymywać. Oczywiście są pewne żelazne zasady, których zawsze i wszędzie będziemy się trzymać. To ma być zawsze pozytywna inicjatywa, zawsze gramy fair play, zawsze propagujemy optymistyczne, proludzkie podejście do tych gier, a przy tym też prospołeczne. Mamy mieć przyjemność z gry, mamy grać fair play, mamy się dobrze bawić, a przy okazji jak wygrasz, to fajnie, masz satysfakcję, bo zrobiłaś coś, co spowodowało, że wygrałaś, podeszłaś do tej gry solidnie. Ale z drugiej strony jak przegrasz, to też się dobrze bawisz. I za każdym razem powtarzam: to nie jest tak, że my tylko dajemy. Społeczność z którą to współtworzymy daje nam masę rzeczy. Wspaniali wolontariusze, wspaniali animatorzy, przecudowni ludzie, którzy przynoszą te gry, prowadzą tytuły. My to tylko koordynujemy. I tak to działa. A gdzieś na początku tego wszystkiego, są właśnie gracze, którzy przychodzą. Gry są narzędziem, a co zrobimy z tym narzędziem, jak się spotkamy społecznie przy tej grze, w jakiej atmosferze i co będziemy robić, to zależy od nas. Naszym celem, naszą misją, naszą drogą jest to, żeby to przebiegało w takiej atmosferze, w takich warunkach, w których sami chcielibyśmy przeżywać, sami chcielibyśmy się bawić.
Czy gracze wracają cyklicznie na spotkania?
- Cieszę się, że zadałaś to pytanie, ponieważ serce się cieszy, kiedy potrafią nas odwiedzać osoby, które pamiętają początki naszej inicjatywy, kiedy łatwo było policzyć ile osób przychodziło na spotkania. Często są to już rodziny, wręcz rozsiane gdzieś po świecie. Ale jak wracają do Białegostoku, odwiedzają naszą inicjatywę i potrafią przynieść jakieś gry, ofiarować je fundacji, czy nas po prostu odwiedzić, zbić piątkę, pograć, porozmawiać. To wszystko jest niesamowicie miłe. Więc tak, jest grono stałych osób, które nas odwiedza na przestrzeni lat. Natomiast ciężko mówić o osobach, które regularnie nas odwiedzają od początku. Są takie osoby, które się pojawiają. Natomiast przez 15 lat tej inicjatywy przewinęła się masa ludzi. Ogromnie buduje to serce, kiedy można zobaczyć twarze, które są z nami od początku i też razem z nami na te spotkania przychodziły, tworzyły je. Natomiast cieszę się, że też jest ogromna rzesza nowych ludzi, którzy to współtworzą i nas odwiedzają.
Najlepsza gra to ta, w którą akurat grasz?
- Tak, tak myślę. I to jest też najlepsza odpowiedź na pytanie, jaka jest twoja ulubiona gra? Mam kilka takich gier, które mogę polecić z zamkniętymi oczami. Ale ciężko jest mi wskazać taki top of the top, czy to w grach planszowych, czy w grach komputerowych. Poza tym najlepsza gra, to jeszcze taka, która daje ci największą przyjemność, w którą lubisz grać. Nie ma gier lepszych i gorszych. Jeżeli jest to jakaś bardzo skomplikowana mechanika wymagająca od ciebie matematycznych obliczeń, 15 kroków w przód i jeżeli daje ci to przyjemność, to w to graj. Natomiast jeżeli jest to prosta imprezówka, gdzie nie musisz się zastanawiać, tylko chcesz się dobrze bawić - idź w to.
Jak Planszówki Johnny'ego i Mateusza będą się rozwijać? Jak byś chciał żeby się rozwijały?
- To jest dobre pytanie i trudne też. Jestem ogromnym amatorem technologii, lubię technologię. Natomiast sami odczuwamy, jako ludzkość pewne przeciążenie technologiczne. Przerzucenie życia społecznego do technologii zaczyna doskwierać, boleć, być problemem. W planszówkach odnajduję nadzieję na pielęgnowanie życia społecznego. I chciałbym, żeby tak to trwało, rozwijało się. Chciałbym, żebyśmy byli taką odskocznią, miejscem gdzie można przyjść i na kilka godzin zapomnieć o zewnętrznym świecie i po prostu być. I grać. W gronie dobrych znajomych, rodziny, przyjaciół. Tworząc wielką społeczność graczy.