Zabiła na sali sądowej. Proces, który przeraził cały świat
Wiosna 1980 roku w Lübeck nie zapowiadała tragedii. Marianne Bachmeier, prowadząca niewielki bar samotna matka, żyła dla swojej siedmioletniej córki. Ale wystarczyła tylko jedna chwila, by wszystko runęło.
Zaginięcie, które zatrzymało miasto
5 maja 1980 roku Anna wyszła z domu po porannej sprzeczce z matką. Miała pójść do szkoły, ale nie dotarła na lekcje. Marianne początkowo nie wpadała w panikę, ponieważ doskonale wiedziała o tym, że dzieci się buntują.
Jednak z każdą godziną narastał niepokój. Wieczorem, gdy córka wciąż nie wracała, Bachmeier zgłosiła zaginięcie. Policja rozpoczęła poszukiwania, ale odpowiedzi przyszły nadzwyczaj szybko. Ciało Anny znaleziono w kartonie przy kanale. Sprawcą był Klaus Grabowski, sąsiad z przeszłością, o której nikt nie chciał pamiętać.
Kim był oprawca?
Grabowski miał 35 lat i był już wcześniej karany za przestępstwa seksualne wobec dzieci. Przeszedł chemiczną kastrację, co miało – w teorii – uniemożliwić mu powrót do dawnych czynów. W praktyce, jak pokazała tragedia Anny, system zawiódł na całej linii.
Grabowski zwabił dziewczynkę do swojego mieszkania, przetrzymywał ją przez kilka godzin, a potem zamordował. Jego partnerka, przerażona tym, co zobaczyła, powiadomiła policję. Gdyby nie ona, prawda może nigdy nie wyszłaby na jaw.
Proces, który podzielił Niemcy
Proces Grabowskiego ruszył latem 1981 roku. Marianne Bachmeier była obecna na każdej rozprawie. Słuchała, jak adwokaci próbują tłumaczyć oprawcę, jak biegli analizują jego psychikę, jak sąd rozważa okoliczności. Dla niej nie było żadnych wątpliwości – człowiek, który zabił jej córkę, nie zasługiwał na współczucie.
Trzeciego dnia procesu, w pełnej sali sądowej, Marianne wyciągnęła pistolet i oddała siedem strzałów. Sześć z nich trafiło Grabowskiego, który zginął na miejscu.
Marianne nie próbowała uciec. Stała spokojnie, czekając na policję. "Zrobiłam to dla Anny" – powiedziała, gdy zakładano jej kajdanki.
Proces Bachmeier – wyrok i skutki
Wiadomość o tym, co wydarzyło się w sądzie, rozeszła się po Niemczech błyskawicznie. Jedni widzieli w Marianne Bachmeier matkę, która nie wytrzymała bólu i upokorzenia, inni – groźny przykład samosądu.
W mediach rozgorzała debata: czy prawo powinno być bezwzględne wobec zrozpaczonej matki? Czy system nie zawiódł, skoro to ona musiała wymierzyć sprawiedliwość? W listach do redakcji i na łamach gazet pojawiały się głosy współczucia, ale i ostrzeżenia przed powrotem do prawa pięści.
Sąd nie miał łatwego zadania. Marianne Bachmeier została oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmierci i nielegalne posiadanie broni. Otrzymała sześć lat więzienia, ale dzięki presji społecznej i uznaniu okoliczności łagodzących, wyszła na wolność po trzech latach.
Życie po tragedii
Po wyjściu z więzienia Marianne próbowała ułożyć sobie życie na nowo. Unikała mediów, nie udzielała wywiadów, nie szukała rozgłosu. Zajmowała się działalnością społeczną, wspierała inne matki, które straciły dzieci.
Choroba nowotworowa odebrała jej życie w 1996 roku w wieku zaledwie 46 lat. Została pochowana obok córki. Czyli tam, gdzie wreszcie mogła odnaleźć spokój.
Historia Marianne Bachmeier do dziś budzi emocje. W Niemczech jej imię stało się symbolem matczynej odwagi i rozpaczy, ale też przestrogą przed samosądem. Jej czyn zainspirował twórców filmów, książek, a nawet debatę parlamentarną o prawach ofiar i granicach obrony koniecznej.
Współczesne badania nad traumą i żałobą często przywołują jej przypadek jako przykład tego, jak daleko może posunąć się człowiek, gdy system zawodzi.