Żuławy: Spichlerz pod wodą. Niektórzy mówią, że żniw nie będzie
W tym artykule:
Woda wlała się do domów i na pola...
Do tej katastrofy doszło w następujący sposób. Cała wiosna, początek lata były dość mokre. Regularnie padało, upalnych dni było niewiele. Ciężkie gleby na Żuławach były dość mocno nasiąknięte, melioracyjne rowy w znacznej mierze napełnione wodą, a duże akweny regionu, Zalew Wiślany, Zatoka Gdańska, rzeki Wisła, Szkarpawa i inne, również były wypełnione wodą.
W takich warunkach w miniony poniedziałek nad Pomorze nadciągnął niż genueński, mocno uwodniony układ znad Morza Śródziemnego. W ciągu niecałej doby spadło w części regionu tyle wody, ile wynosi średnia opadów deszczu z czterech miesięcy. To tak jakby do zwykłej szklanki wlać ponad litrową butelkę wody.
W Nowym Dworze Gdańskim, Malborku, Starym Polu woda zalała ulice, bo kanalizacja nie była w stanie odprowadzić naraz takich ilości opadów. Potem wdarła się do piwnic i garaży. Po dwóch dniach akcji usuwania skutków ulewy, wodę udało się z grubsza odpompować.
Ale na polach tak szybko tego problemu załatwić się nie da.
Każdy dołek, każde zagłębienie jest pod wodą
Niemal wszystko można zmierzyć i policzyć.
- Na moich polach spadło 151 litrów w ciągu doby, u mojego syna 143. U każdego rolnika na Żuławach to są podobne ilości - mówi Ryszard Łabędzki, rolnik z Żuław, sołtys wsi Marynowy, niedaleko Nowego Dworu Gdańskiego. - Każdy dołek, każde zagłębienie terenu jest pod wodą. Kanały melioracyjne powylewały. Z pól woda po prostu była w stanie zejść.
- Kiedy spada na taki region jak Żuławy w kilkadziesiąt godzin, od 130 do nawet 200 litrów wody, niemal jedna trzecia rocznych opadów, to u każdego rolnika będzie tragedia. Nie ma miejsc, gdzie byłoby lepiej - tłumaczy Andrzej Sobociński, inny rolnik z Żuław.
Ryszard Łabędzki, Andrzej Sobociński, ale też inni rolnicy, z którymi rozmawiamy wskazują na problemy z systemem żuławskiej melioracji. Rowy, które powinny zebrać nadmiar wody z pól, po ostatniej ulewie nie były w stanie tego zrobić.
- Rowy w wielu miejscach były od dawna nie koszone, nie są pogłębione przepusty, tzw. zastawki nie działają. Część kanałów jest niedrożna, bo blokują je żeremia bobrów. To jest trochę tak, że jak nie ma problemu, to się o kanałach zapomina. A kiedy nadchodzi katastrofa, raz na jakiś czas, to na wszelkie działania jest już za późno - mówi Ryszard Łabędzki.
- Uważam, że problemem jest struktura Wód Polskich. Kiedy były to instytucje lokalne i podlegały marszałkom, miały własny budżet i można było coś zrobić. Po reformie (przeprowadzonej za rządów PiS - red.) to się zmieniło. W każdej sprawie decyduje Warszawa - dodaje Andrzej Sobociński.
Odpowiadające m.in. za meliorację Wody Polskie (RZGW w Gdańsku) informowały od początku kryzysu, że przepompownie mające odbierać wodę z kanałów melioracyjnych działają z maksymalną mocą. Wspierają je mobilne pompy straży pożarnej. Jeśli obniży się poziom wód w rowach melioracyjnych, to spływać do nich zacznie nadmiar wody z pól. Kłopot w tym, że wysoki poziom jest w lokalnych rzekach i na tzw. polderach zalewowych. Nadmiar wody trzeba gdzieś odprowadzić, a tego miejsca zaczyna brakować.
- Dopiero w środę woda w rowach melioracyjnych, które wylewały na pola, zaczęła "schodzić" szybciej. Tu naprawdę potrzebna jest pełna moc przepompowni - mówi Sobociński.
Rok zapowiadał się rekordowy, ale będzie tragiczny
Podtopienia widać z dróg przecinających Żuławy. Rolnicy zamieszczają w mediach społecznościowych filmy, na których brodzą po kolana w wodzie, po swoich uprawach. Niewymłócony jeszcze rzepak, pszenica, kukurydza stoją w wodzie. Podtopione są również plantacje ziemniaków (delikatnych roślin) oraz warzyw.
- Wygląda to fatalnie. Pszenica jest położona, rzepak częściowo powalony i wymłócony od deszczu nawalnego i wiatru, wszystko jest zalane. Rok zapowiadał się rekordowy, ale będzie tragiczny - mówi Andrzej Sobociński.
- Zboża są położone - to całe hektary. Są miejsca, gdzie upraw w ogóle nie widać, tylko lustro wody. Tydzień przed tą wielką ulewą spadł grad, który już wtedy dokonał strat - dodaje Ryszard Łabędzki.
W takich warunkach roślinne uprawy - m.in. zboża i rzepaki, w większości przestaną spełniać parametry wymagane przez spożywczy przemysł. Inna sprawa, że zgodnie z tzw. cyklem technologicznym roślin tuż przed poniedziałkową ulewą, albo tuż po niej, powinny rozpocząć się zbiory zbóż i rzepaku. Większość roślin jest obecnie na polach. Andrzej Sobociński wskazuje, że żuławscy rolnicy zdołali zebrać przed ulewą jedynie 5 proc. upraw rzepaku.
- Nie wiemy, kiedy będziemy mogli wyjechać na pola. Na pewno nie teraz... Jest zbyt duże ryzyko. Ziemia jest bardzo miękka, grząska. Ciężki sprzęt na pewno utknąłby na polu, a nawet nie byłoby możliwości wyciągnąć np. kombajnu, zatopionego w błocie. Zboże musi czekać, ale to wszystko odbije się na jakości zboża - mówi Łabędzki.
Jeśli skupy nie przyjęłyby zboża na cele konsumpcyjne (na mąkę), będzie jeszcze opcja by sprzedać je na paszę. Za znacznie niższą cenę. I pod warunkiem, że w stojącej wodzie uprawy nie zaczną gnić. To poniekąd wyścig z czasem i siłami natury.
- Nawet jeśli zrobiłoby się pogodnie, działałyby pompy, to ile czasu by było potrzeba, żeby woda zeszła? Może nawet kilka dni. Potem musiałoby być kilka dni słonecznej pogody. I wciąż nie mamy gwarancji, że da się na pola wjechać. Sytuacja jest zła nawet dla upraw, które "lubią" wodę, np. kukurydzy czy buraków. Modlimy się, żeby te rośliny nie zaczęły żółknąć. Musimy czekać i liczyć, że Pan Bóg nam pomoże - dodaje Andrzej Sobociński.
Komisje i szacowanie strat
Andrzej Sobociński jest w zarządzie rolniczego samorządu - Pomorskiej Izby Rolniczej. PIR tuż po ulewie zachęcała rolników, do wnioskowania w gminach o utworzenie specjalnych komisji do szacowania strat. I takie komisje powstają. Mowa jest też o bezzwrotnym wsparciu finansowym.
- Jesteśmy w kontakcie z panią wojewodą pomorską, Beatą Rutkiewicz w sprawie rekompensat za straty. Mamy zapowiedź, że w naszym przypadku zostać może zastosowany podobny mechanizm, jaki zastosowano w ubiegłym roku po powodzi, na południowym-zachodzie Polski - podkreśla Andrzej Sobociński.
By wyobrazić sobie skalę strat można posłużyć się pewnym przykładem. Koszt nasion pszenicy, który pozwoli obsiać niecałe dwa hektary to ok. 3 tys. zł. Należy też doliczyć środki ochrony roślin i nawozy. To drugie tyle. Do tego paliwo do rolniczego sprzętu. Potem pomnożyć przez liczbę hektarów - średnio na gospodarstwo można przyjąć około 50 ha (bez kosztów pracy rolnika). Sam materiał siewny może zatem kosztować ok. 70 tys. zł.
- Będziemy wspierać rolników, jesteśmy już na polach, szacujemy straty. Sytuacja na Żuławach jest poważna. Nawet jeśli gdzieś uda się rolnikom zebrać plony, to nie wiemy w tej chwili, jaka będzie jakość ziarna - mówi Aneta Marciniak z Powiatowego Zespołu Doradztwa Rolniczego w Nowym Dworze Gdańskim.
- Nie wiemy jaka będzie pomoc. Mamy wszyscy ubezpieczone uprawy, ja tak samo. Ale uważam, że nie po to sieję ziarno, żeby dostawać odszkodowanie, tylko po to, by mogło ono karmić ludzi - mówi Ryszard Łabędzki.
Światełko w tunelu jest, o ile nie będzie już padać
Na Żuławach, regionie zajmującym 1 proc. obszaru Polski, ale odpowiadającemu za 20 proc. krajowej produkcji rolnej, patrzą z obawami w niebo.
- Oby wały przeciwpowodziowe wytrzymały. Rzeki są pełne wody, wały są nasiąknięte - obawia się Ryszard Łabędzki.
Część rolników, jeszcze we wtorek, tuż po ulewie, mówiła że żniw w ogóle w tym roku nie będzie.
- Będą żniwa. Mamy wszyscy nadzieję, że chociaż część plonów zbierzemy i jakoś uda się z tej sytuacji wyjść. To, co jest optymistyczne to prognozy. Miało padać w czwartek, ale nie padało. Kolejne dni, mamy nadzieję, też będą bez deszczu. Straty w tym roku będą ogromne, ale liczymy, że wkrótce wjedziemy na pola - mówi jednak Andrzej Sobociński.