Zwierzę nie jest rzeczą. I już. Komentarz Justyny Wojciechowskiej-Narloch
Historia dwóch najmłodszych kotów wciąż napawa mnie smutkiem. Rudego znalazłam w zeszłym roku w lipcu pod starą wierzbą na mojej działce, tuż przy drodze. Miał najwyżej cztery tygodnie, leżał w zagłębieniu, chodziły po nim mrówki. Wyglądał tak żałośnie, że serce się krajało. Dziś jest wielkim kocurem, którego kocha cała moja rodzina.
Bury zaczął się u nas pojawiać dokładnie rok temu. Zaglądał przez tarasową witrynę, bawił się cebulą, którą zebrałam do kosza, ale jeszcze nie zdążyłam schować. Wystawiałam mu miseczki z jedzeniem, chciałam choć trochę oswoić. Każde otwarcie drzwi powodowało jednak, że uciekał, bał się nas. Robiło się coraz zimniej i w końcu w połowie października po raz pierwszy wszedł do domu. Lekko nie było, ale już z niego nie wyszedł. Dziś wraz z rudym tworzą prawdziwy koci gang łobuzów.
Jest jeszcze pies, stary, rudawy, kulejący na tylną łapę. Został nam po sąsiadach, którzy się rozstali i wyprowadzili każdy w swoją stronę. A on się szwendał głodny, brudny, zapchlony...Od pięciu lat jest z nami. Ze starości oślepł, ogłuchł, w maju miał udar...Ale daje radę, "jedzie" na sterydach, jest częścią naszej rodziny.
Biorąc pod uwagę powyższe, chyba ciężko się dziwić, że nie potrafię zaakceptować nieodpowiedzialnego, okrutnego zachowania wobec zwierząt. Takim z całą pewnością można nazwać porzucenie - to skazanie na tułaczkę, głód i w końcu śmierć. I nie ma znaczenia, czy dotyczy to psa, kota, żółwia czy jaszczurki. Bo zwierzę nie jest rzeczą, a człowiek winien mu jest poszanowanie i ochronę. Tak mówi pierwszy punkt Ustawy o ochronie zwierząt, którą w Polsce przyjęto w 1997 roku.
Zgodnie z jej zapisami - po kilku nowelizacjach - porzucenie zwierzęcia jest formą znęcania się. Grozi za to do trzech lat więzienia. Jeśli właściciel działa ze szczególnym okrucieństwem, kara wzrasta do pięciu lat. Warto o tym pamiętać.