Tampon zaszyto przy porodzie. Czy będzie przełom po 4 latach procesu i zadośćuczynienie?
- Mamy nadzieję, że ta opinia specjalisty okaże się wreszcie spodziewanym przez nas przełomem w sprawie - podkreśla toruński adwokat Mariusz Lewandowski, który od początku reprezentuję panią Katarzynę (nazwisko do wiad.red.).
"Nowości" sprawę opisują od samego początku. Opisywaliśmy najpierw historię porodu i jego konsekwencji w postaci zaszytego gazika i cierpień kobiety (rok 2020), przyznanie racji pani Katarzynie przez Rzecznika Praw Pacjenta (po przeprowadzonym postępowaniu), a także start procesu sądowego "matka kontra ubezpieczyciel szpitala" (ruszył dokładnie 8 marca 2021 roku).
Wypłacili matce 2500 zł i uważali, że to sprawę kończy. Poszła do sądu
W największym skrócie chodzi o to, że przy porodzie syna pani Katarzynie pozostawiono w drogach rodnych gazik/tampon. Okazało się po czasie - gdy po bólach i cierpieniach "urodziła" ten opatrunek. Lecznica według relacji kobiety bagatelizowała wcześniej zgłaszane przez nią bóle. Radzono łagodzić je np. przykładaniem butelek z zimną wodą. Tymczasem okazało się, że w drogach rodnych matki zaszyto opatrunek...
Ubezpieczyciel szpitala w Inowrocławiu uznał krzywdę pani Katarzyny. Stwierdził jednak, że wystarczy jej 2500 zł odszkodowania i tyle przelał na konto. Kobieta nie odpuściła i pozwała Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych PZUW na drodze cywilnej o 40 tys. zł zadośćuczynienia. Stąd właśnie cała sprawa i proces.
W procesie Sąd Rejonowy w Inowrocławiu przesłuchał już wielu świadków, w tym lekarzy. Zgromadzono obszerna dokumentację; była też już opinia jednego biegłego. Dopiero jednak teraz doczekano się ekspertyzy specjalisty z dziedziny ginekologii i innych - biegłej sądowej prof. dr hab. n. med. Elżbiety Sowińskiej-Przepiery, ginegologa-położnika i endokrynologa ze Szczecina. Jej treść i konstatacje powinny okazać się faktycznym przełomem w sprawie.
Biegła sądowa: "Z prawdopodobieństwem bliskim pewności..."
Opinia biegłej, wydana w maju br., jest obszerna i drobiazgowa. Przytoczmy więc tylko najbardziej kluczowe jej fragmenty.
- Z prawdopodobieństwem bliskim pewności do pozostawienia tamponu w pochwie położnicy doszło w czasie wykonywania operacji szycia krocza w godzinach 00:25 - 01:11 04 lutego 2020 roku (czyli przy porodzie-przyp.red) - stwierdza prof. Sowińska-Przepiera.
Dalej biegła jasno wskazuje, jak do błędu doszło. "Pozostawienie tamponu w pochwie położnicy nie było wynikiem zaniechania lecz spowodowane zostało nieuwagą operatora przy podstawowej kontroli pola operacyjnego po zakończeniu szycia krocza oraz niewłaściwym zabezpieczeniem tamponu wymagającego pozostawienie wskaźnika na zewnątrz pochwy (na przykład nici przywiązanej do tamponu)"- opisuje.
Biegła zwróciła też uwagę na to, że w epikryzie wypisowej (karta 46 verte) w szpitalu niedokładnie wpisano zalecenia lekarskie: "Kontrola ginekologiczna za 6 tygodni". - Położnica tymczasem przebywała w szpitalu aż 14 dni od porodu (zwykle są to 3-4 dni), dlatego wypis powinien brzmieć: "Kontrola ginekologiczna za sześć tygodni liczonych od daty porodu", to jest około 17 marca. Gdyby nie popełniono tego błędu w zapisie, a położnica stosowała się do wskazań epikryzy, to ciało obce usunięto by 17 marca 2020 roku, a więc 42 dni po porodzie - czytamy w opinii.
Ostatecznie jednak biegła konstatuje: "Nie ma potrzeby oceniać czasu przebywania gazika w pochwie (nie jest to zresztą możliwe bez analizy organoleptycznej), gdyż z prawdopodobieństwem bliskim pewności gazik ten został wprowadzony do pochwy w czasie szycia krocza".
Tampon zaszyto, ale zakażenia połogowego nie było
Co będzie dalej? Wiele teraz zależy od tego, jak sąd oceni wspomnianą ekspertyzę. Szczególnie - w kontekście skutków pozostawienia tamponu w drogach rodnych.
Jak bowiem odnotowała w opinii biegła sądowa, w tym przypadku nie doszło raczej do zakażenia połogowego u kobiety. A przynajmniej - nie ma na to dowodów.
Doszło natomiast do tzw. waginozy bakteryjnej, "która wystąpiła w związku z pozostawieniem w pochwie tamponu i jest dokuczliwą dolegliwością powodującą często rozstrój zdrowia i w stanie przewlekłym mogącą powodować poważne zagrożenia zdrowotne (zakażenie układu moczowego, zapalenie odmiednicowe nerek, itp.), ale nie jest zakażeniem sensu stricto"- pisze biegła sądowa.
To zatem sąd w Inowrocławiu w najbliższym czasie będzie decydował, czy i w jakim zakresie odpowiedzialność szpitala uznać oraz czy i jakie zadośćuczynienie pani Katarzynie przyznać.