Bobowskie koronki na światowych salonach. O projekcie Chylak Heritage Bobowa można przeczytać w topowym piśmie modowym
Polskie rękodzieło, zwłaszcza to inspirowane tradycjami ma stałe grono orędowników, a co za tym idzie – klientów. Może nie jest ono tak szerokie, jak w przypadku masowych produkcji, ale umiejętności haftu, szycia, czy właśnie sztuka koronki klockowej, wciąż są poszukiwane. I są w cenie. Przykład mamy choćby w Bobowej, słynnej nie tylko z żydowskiej historii, ale właśnie z koronek, które wielokrotnie były inspiracją dla twórców, czy to filmowych, czy jak teraz, modowych.
Chylak: bobowska koronka mnie zachwyca
Kilka tygodni temu mieliśmy kolejny na to dowód, bowiem na łamach prestiżowego Vogue ukazał się materiał poświęcony projektowi wspomnianej na początku Zofii Chylak z bobowskimi koronkami w roli głównej.
- Forma koronki klockowej od dawna mnie zachwycała, piękny i niezwykle pracochłonny jest też sam proces jej tworzenia – opisuje artystka.
Bobowa nie była jej przypadkowym wyborem, bo jak sama przyznaje, dorastała na pograniczu trzech kultur – polskiej, łemkowskiej i ukraińskiej. Codzienne doświadczanie tej niezwykłej mieszanki, nie pozostało bez śladu, czego dowodem są odwołania do ludowych elementów i wspomnień z nimi związanych.
Podwójna współpraca
Wróćmy jednak do projektu Chylak Heritage Bobowa. Na kilku czarno-białych zdjęciach widzimy modelkę w ciemnej sukience z mocnymi koronkowymi akcentami – kołnierzu, fartuszku, mankietach. W ręku ma torebkę z koronkową nakładką. Wszystkie elementy mają wspólny mianownik – łączy je tradycyjny wzór kwiatowy oparty na margerytkach i liściach kasztanowca. Najważniejsze jednak jest to, że powstały w Bobowej – wyszły spod rąk koronkarek Jadwigi Śliwy oraz Ewy Szpili.
- Nasza współpraca zaczęła się jeszcze w minionym roku – opowiada pani Jadwiga. - Od telefonu projektantki, która zadzwoniła do mnie i wspomniała, że podobają jej się moje prace. Zapytała, czy zrobię dla niej kilka rzeczy – dodaje.
Pozornie niepozorne połączenie stało się punktem wyjścia po którym, w miejscu wzajemnych uprzejmości, pojawiły się techniczne uzgodnienia dotyczące wysokości i długości kołnierza, wyglądu nakładki, która miała zostać umieszczona na torebce.
- Każdy element musiał być tak zaprojektowany, by idealnie przylegał – opisuje pani Jadwiga. - By nie było żadnych widocznych łączeń ani fałdek – dodaje.
Praca nad kołnierzem zajęła jej około 70 godzin żmudnej pracy. Kolejnych kilkadziesiąt poświęciła na element torebki. Te same dziesiątki godzin pochłonęła praca nad fartuszkiem, mankietami, które wyszły z kolei spod ręki Ewy Szpili. Nic więc dziwnego, że projektem zainteresowała się Federika Sali, włoska znawczyni designu, czego efektem była prezentacja w Mediolanie. Nieco później wystawa trafiła do Willi Gawrońskich w Warszawie.
- To była prawdziwa przyjemność móc uczestniczyć w wydarzeniu, które tak subtelnie łączy surowość formy z delikatnością rzemiosła. Możliwość wniesienia odrobiny tradycji w tak nowoczesną narrację to dla mnie ogromny zaszczyt i radość. Dziękuję za zaufanie, inspirację i piękne spotkanie ze sztuką - podkreśla Jadwiga Śliwa.