Polowanie i gołębie bogini miłości. Premiera "Venus and Adonis" w Polskiej Operze Królewskiej
Polska Opera Królewska po raz kolejny nawiązuje do tradycji niezapomnianego Stefana Sutkowskiego i jego wspaniałej dyrekcji. W 1993 roku, podczas I Festiwalu Oper Barowych w Warszawskiej Operze Kameralnej po raz pierwszy w Polsce zaprezentowano "Venus and Adonis" w reżyserii Ryszarda Peryta i scenografii Andrzeja Sadowskiego. Pamiętam spektakl, w którym partię Kupidyna śpiewała z perfekcyjną dykcją amerykańska sopranistka Amy Wheeler. Teraz ten niezwykły utwór pojawia się w Polsce drugi raz, właśnie w Polskiej Operze Królewskiej.
John Blow był organistą w Westminsterze, w jego kompozytorskiej spuściźnie znajdują się msze, hymny i utwory okolicznościowe, które pisał dla króla Karola II Stuarta. W jego masce rozbudowaną rolę Wenus śpiewała ówczesna faworyta władcy, Mary "Moll" Davis, zaś w roli Kupidyna, czyli Amora (w greckiej mitologii Erosa, boga miłości i namiętności seksualnej) śpiewała ich 9-letnia córka, późniejsza Lady Mary Tudor. To jego jedyna opera.
Być może John Blow napisał więcej utworów scenicznych, być może były one tylko improwizowane, a nie zapisane. Henry Purcell był wiernym uczniem kompozytora i niewątpliwie bez "Venus and Adonis" nie by łoby "Dydony i Eneasza", tak wiele słychać tu inspiracji.
Maska to forma rozrywki dworskiej, szczególnie związana z angielskim dworem; utwór taki nie jest tak obszerny jak wieloaktowe dzieła sceniczne. Przede wszystkim muzyka, taniec, śpiew i aktorstwo, z rozbudowaną scenografią, miały na celu wyrażenie alegorii chwały i szacunku wobec patrona. Dzieło Blowa, uznawane za pierwszą angielską operę, wymyka się tym klasyfikacjom. Nie mamy tutaj partii mówionych, podobnie jak w operze – jest tu tylko muzyka i śpiew. Zdaniem muzykologów to doskonałe połączenia ówczesnych muzycznych stylów włoskich i francuskich, przy uszanowaniu wyrazistej roli chóru i orkiestry.
Partytura Blowa pełna jest fantazji i nowoczesnych, jak na tamte czasy, rozwiązań kompozytorskich. Mamy sielankę, sceniczne żarty (wspaniały monolog Kupidyna o ortografii), tematy filozoficzne (teoretyczny dyskurs nad istotą miłości pomiędzy Wenus i jej synem Kupidynem), duety kochanków i rozpacz Wenus, która po stracie ukochanego mierzy się z ludzkim cierpieniem. Dzieło, mimo że zawiera trzy akty, jest niedługie, trwa ponad 50 minut. To jednak utwór niezwykle nasycony emocjami, muzyka jest gęsta i miejscami, gdy opowiada dramat, przytłaczająco hipnotyczna. Myślałem, że niecała godzina to za mało, ale doceniam słuszny zamysł inscenizatorów, żeby nie wzbogacać i nie wydłużać scenicznego dzieła Blowa, opera broni się dramaturgią i swoim scenicznym czasem.
Wszystkie te emocje doskonale oddała orkiestra, Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej CAPELLA REGIA POLONA, pod batutą Krzysztofa Garstki. Artysta potrafił wyrazić plastyczną głębię dramatu, poprzez mroczne i ciemne brzmienie, ale nadać też pastoralnego i idyllicznego charakteru, iskrzącego się jak kostiumy Emila Wysockiego, złotem.
Blow oparł swoje dzieło na "Metamorfozach" Owidiusza (autor libretta jest anonimowy), ale oczywiście mit o Adonisie jest znacznie dawniejszy, zresztą, jak to w przypadku wszystkich mitów, mamy wiele jego wersji. O pięknego bohatera walczy też Kora – Persefona, władczyni świata podziemnego. Adonis zmuszony jest jedną trzecią roku spędzać z Afrodytą, jedną trzecią z Persefona, a pozostały czas ma do wyboru – podobno zawsze wybierał Wenus, boginie go razem wychowywały. Zginął zabity przez dzika, co miało być efektem gniewu Artemidy (Diany), albo zemsty Aresa, boga zakochanego w Afrodycie. Z historią o Adonisie związanych jest wiele mitów o kwiatach, z łez rozpaczającej bogini po jego śmierci powstała róża. To jednak już są inne historie…
Reżyserka Pia Partum potraktowała wizję Blowa umownie, ale wieloznacznie, opowiedziana historia nie jest oczywista, a widz w takim prowadzeniu postaci, może domyślać się ich ukrytych intencji. Partum zresztą przyznaje w zamieszczonym w tekście w programie, że chciała potraktować tę opowieść archetypicznie. Każdy kolejny kochanek Wenus umiera. Pasterki i Pastuszkowie to nie idylliczni, naiwni bohaterowie. To wyrafinowani znawcy tej gorzkiej historii – czytamy w programie. Historia się powtarza, bogini, która tu jest wyrachowaną damą, wykorzystuje młodszych kochanków. Zmienia ich jak rękawiczki i skazuje ich na śmierć, ale takie jest przeznaczenie, takie jest fatum miłości.
Wenus, w charyzmatycznym śpiewie i niepokojącej wizji Anny Radziejewskiej, stara się przekazać, że nie ma wiecznej miłości, a szczęśliwe chwile to zaledwie krótkie momenty spełnienia. Ta wizja pięknej i obojętnej bogini, może przerażać. Tym bardziej, że wszystko toczy się jak na szachownicy: tajemnicze figury przesuwają się niespodziewanie, polowanie z Wenus to forma okrutnej gry o z góry ustalonym zakończeniu. Radziejewska pięknie odnajduje się w tej wieloznaczności, jej mezzosopranowy głos dramatycznie wyśpiewuje flirt i to przeznaczenie, operując mosiężną mocą średnicy i łatwością góry.
Paweł Michalczuk w swoim scenicznych pojawieniach Adonisa (choć nie jest to rozbudowana postać) potrafił zaznaczyć udawane wahanie (woli uganiać się z przyjaciółmi i polować niż być z Wenus), pięknie i mocno śpiewając. To artysta wyrazisty wokalnie, o gęstej barwie swojego bas-barytonu, świetnie odnajdujący się w wielu stylach muzycznych. Kupidyn ma wiele do powiedzenia scenicznie, Jakub Foltak w tej partii operował pięknym kolorem wokalnego złota, wspaniale prowadząc frazy na długim oddechu.
Za ascetyczną scenografię ze zmieniającym się niebem i wizerunkiem Wenus z obrazu Botticelliego odpowiadało Studio Karolina Fandrejewska; Karolina Fandrejewska nawiązała w projekcjach do gołębi, atrybutu bogini miłości. Według mitów były to jej ulubione ptaki i to one ciągnęły jej rydwan. Idylliczną atmosferę "śniadania na trawie", ale także fechtunku polowania, przygotował Emil Wesołowski, odpowiedzialny za konsultacje choreograficzne.