Jedyna taka jajocha. Na patelnię trafiło ponad trzysta jajek
Uściańskie Koło Gospodyń Wiejskich kolejny raz dopełniły tradycji i zaprosiły mieszkańców na tradycyjną jajochę, czyli jajecznicę, ale smażoną w wyjątkowy sposób, w równie wyjątkowym towarzystwie. Dlaczego to wszystko jest takie szczególne? Bo to nawiązanie do przeszłości, takie dosłowne. Trzeba bowiem wiedzieć, że kilka dobrych dekad temu, gdy jeszcze nie było internetu, a i o telefonie nikt nie marzył, pasterze w drugi dzień Zielonych Świątek spotykali się wieczorami przy ognisku. Piekli przyniesione ze sobą jajka, kiełbasę, boczek. Tradycja przetrwała właśnie w Uściu Gorlickim.
Wedle tradycji jajochę piekło się wprost na ognisku, ale dzisiaj aura w Uściu Gorlickim była wyjątkowo wietrzna. By więc zadanie sobie nieco uprościć i jak najszybciej wydać tak wyczekiwaną strawę całej gromadzie oczekujących, panie postanowiły, że patelnia stanie na ruszcie polowego grilla. Szefostwo objął nad nim pan Krzysztof, który z dumą podkreślał, że przestał liczyć, od kiedy to on odpowiada za smażenie jajek.
- I zawsze smakują wyśmienicie – zapewniał.
Dla podkreślenia ważkości powierzonego mu zadania lekko wysunął patelnię z rusztu, przemieszał delikatnie zawartość, jednym spojrzeniem ocenił zawartość.
- Jeszcze dwie minuty i zaczniemy wydawać – oznajmił.
Słuszna porcja dla każdego
Stopera wprawdzie nikt nie uruchomił, ale czasu wiele nie upłynęło, gdy rzeczona patelnia wylądowała na stole. Jajecznica miała nie tylko kolor, ale też zapach.
- Same wiejskie jajka, żadnych kupnych. Tylko najlepsze – zapewniał z mocą.
Zawartość naczynia została błyskawicznie rozdysponowana. Dla jeszcze lepszych wrażeń smakowych każda porcja została posypana szczypiorkiem, oczywiście z przydomowych ogródków. W tym czasie na ruszcie grzała się kolejna patelnia. Gdy już była wystarczająco gorąca, trafiła na nią solidna porcja boczku, a później miska wybitych i przyprawionych jajek.
- Dochodzimy do dwustu – raportowały gospodynie.
Z niewielkiej kuchni dochodził odgłos rozbijanych skorupek i trzepaczki ubijającej jajeczną masę.
Tradycja ojców i dziadków
Skąd w Uściu wzięła się tradycja pieczenia jajochy, dzisiaj tak naprawdę nikt się nie zastanawiał. Większość z obecnych pamięta ją już z dzieciństwa. Wspomnienia związane z Zielonymi Świątkami są podobne: najpierw obrządek zwierząt, a gdy wszystko już było zrobione, dorośli zabierali, co kto miał w domu – wspomniane jajka, kawałek boczku, kiełbasy i szli w pole. Zasiadali przy ogniskach, zaczynali biesiadę.
- Do ogniska przynosiło się największą patelnię, jaka tylko była w domu – opowiadała nam pani Barbara. - Trzeba było i sprytu i siły, żeby utrzymać ją nad ogniem na tyle nisko, by jajka się ścięły, ale też na tyle wysoko, żeby nie spalić wszystkiego – wspominała.
Gdy jajecznica była gotowa, z dostępnych gałęzi strugało się patyki na kiełbasę. Jej zapach niósł się na okolicę. Takich ognisk było mnóstwo - cała okolica jak okiem sięgnąć usłana była jasnymi punkcikami. Przy każdym siedziała grupa śpiewających ludzi. Ktoś wzniósł toast, inny zażartował, zabawa trwała do późna. Nikt nie narzekał, bo w końcu jajocha była tylko raz w roku.
Gospodynie pilnowały stołów
Dzisiaj na wspólną Jajochę przyszło kilkadziesiąt osób. Młodszych, starszych. Tych, którzy doskonale wiedzieli, gdzie i po co idą, ale też zupełnych nowicjuszy, którzy z taką tradycją spotkali się pierwszy raz. I nikt nie wyszedł głodny. Spragniony również. Zresztą, nie było dyskusji, bo panie były stanowcze: tradycja rzecz święta! Więc karmiły z sercem na dłoni. A gdy wszyscy byli już pojedzeni, zaczęło się wspólne śpiewanie.