Preludium do premiery. Koncertowe wykonanie "Romea i Julii" Gounoda w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej
Słuchając koncertowych wykonań oper, w odróżnieniu od oglądania często przekombinowanych, tylko z pozoru odkrywczych wizji reżyserów, łatwiej docenić piękno utworów, kunszt interpretacji i muzykalność solistów. Tak był też w przypadku "Romea i Julii" Charlesa Gounoda w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
Teatr Wielki – Opera Narodowa u schyłku sezonu artystycznego sięgnął po operową adaptację najsłynniejszego dramatu Williama Szekspira, nieśmiertelnego mitu o kochankach z Werony. Warto zaznaczyć, że dzieło to dopiero teraz po raz pierwszy zawitało na warszawską scenę. W czasach najnowszych w polskich teatrach prezentowane było dotychczas dwukrotnie: w 1979 roku w Gdańsku, a ostatnio w 2017 roku w Operze Śląskiej w Bytomiu.
Przypomnienie utrzymanego w iście romantycznym duchu dzieła Charlesa Gounoda to także, przynajmniej po części, zasługa obecnego dyrektora muzycznego stołecznego teatru, francuskiego dyrygenta Patricka Fournillier’a. Na równo za rok zaplanowana została premiera pierwszej warszawskiej inscenizacji tej opery.
Spektakl będzie owocem współpracy TW-ON z Semperoper Dresden, gdzie premiera przedstawienia w reżyserii Barbary Wysockiej odbyła się 3 maja 2024 roku. Kierownictwo muzyczne obejmie Robert Houssart. W Warszawie w roli Julii wystąpi Amina Edris, egipska sopranistka specjalizująca się w repertuarze francuskim (Małgorzata w "Fauście" i Micaëla w "Carmen", tytułowa Manon w operze Masseneta, cztery główne bohaterki "Opowieści Hoffmanna"). W roli Romea wystąpi Bekhzod Davronov, uzbecki tenor, który na kilka dni przed warszawską premierą wystąpi jeszcze w tej samej inscenizacji w Dreźnie. Dobrze zapowiada się obsada ról drugoplanowych – Ci sami soliści zaśpiewali bowiem już podczas prezentacji koncertowej.
Świetnie w rolach spodenkowych czuje się Zuzanna Nalewajek, która postać pazia Stefana zaznaczyła nie tylko odpowiednią prezencją, ale przede wszystkim wykonaniem frywolnych kupletów ze stylowym ich frazowaniem. Nieco zabrakło go natomiast u Pawła Konika (Kapulet): za wszelką cenę chciał on pokazać potęgę brzmienia swojego głosu – zapewne również dlatego, że bliższy jest mu wagnerowski i straussowski monumentalizm, niż liryzm francuskiej muzyki.
Kreacje charakterystyczne to z kolei domena mezzosopranistki Elżbiety Wróblewskiej, potrafiącej nawet z niewielkiej roli niani Julii, Gertrudy, stworzyć zapadającą w pamięci postać. Z przyjemnością śledzić można wokalny rozwój barytona Pawła Trojaka, bawiącego się rolą rezolutnego przyjaciela Romea, Merkucja. W sceniczne emploi Rafała Siwka idealnie wpisuje się Ojciec Laurenty. Artysta do szlachetności i dostojeństwa dodał także cechy czysto ludzkie, tworząc postać współczującego, empatycznego duchownego.
Zasłużone owacje zebrała Gabriela Legun, każdą kolejną kreacją odsłaniająca coraz to nowe oblicza swojego głosu. Jej sopran zyskuje na gęstości, z partii koloraturowych obecnie przechodzi ona w repertuar lirico-spinto, toteż najlepiej w jej wykonaniu zabrzmiały dramatyczna aria z IV aktu ("Amour, ranime mon courage…") i namiętne duety z Romeem. Obsadzony w tej roli Kanadyjczyk Matthew White okazał się najsłabszym ogniwem obsady – choć z początku prezentujący interesujące brzmienie swojego tenoru, z czasem coraz wydatniej objawiały się jego problemy kondycyjne i intonacyjne (oraz z emisją w górnym rejestrze).
Świetnie zaprezentował się chór, zespół zyskawszy ustawienie koncertowe i ekrany akustyczne mógł pokazać pełnię walorów swojego wykonania. Nad całością zza dyrygenckiego pulpitu czuwał Patrick Fournillier, z zaskakującą dbałością o wrażliwość barwy, brzmienie poszczególnych sekcji, współtworzący nastrój kolejnych scen.