Dogrywka. Kapitan schodzi z pokładu ostatni. Pokorny zszedł pierwszy
Słowak - jak na naszą ligę - to pan piłkarz. W formie z ubiegłego sezonu był jednym z najlepszych defensywnych pomocników w lidze. To m.in. dzięki niemu Śląsk Wrocław do końca bił się o mistrzostwo Polski. W takiej formie znalazłby pewnie miejsce w składzie każdej drużyny Ekstraklasy. Zasłużenie - jak mówiło wielu - dostał kapitańską opaskę.
Pokorny kontuzji kolana doznał pod koniec lutego. Ostatni raz zagrał z Koroną Kielce (0:2), ale już w połowie grudnia Robert Skrzyński z Radia Wrocław na portalu X napisał: „Słyszę, że jako kapitan chce zejść zupełnie z tonącego statku.”
Mijały tygodnie. Miesiące. Marzec, kwiecień... Śląsk dramatycznie walczył o utrzymanie w lidze. Tymczasem Pokornego nadal bolało kolano, chociaż badania pokazywały, że wszystko jest ok. Słowaka bronił trener Simundza, ale tajemnicą poliszynela stało się, że zawodnikowi brakuje niewiele minut do tego, by jego umowa we Wrocławiu przedłużyła się automatycznie na kolejny rok. Doszło do tego, że Śląsk przed meczem z Jagiellonią chciał zmusić go do gry. Nie udało się.
- To jest coś, na co Peter musi sam sobie we własnym sumieniu odpowiedzieć. Na ile on był gotowy do podjęcia ryzyka związanego z powrotem na boisko wtedy, kiedy drużyna go potrzebowała? Czy był gotowy do powrotu, kiedy jego koledzy z szatni go potrzebowali? Czy był gotowy wtedy, kiedy jego najbliższy kumpel z boiska, po przejściu operacji ratującej życie, też go potrzebował? - mówił w wywiadzie dla igol.pl prezes Śląska Michał Mazur.
Trzymając się marynistycznej terminologii - wygląda zatem na to, że kapitan Pokorny uciekł z tonącego okrętu jako pierwszy. Na morzu są na to paragrafy. Jak w przypadku niesławnego kapitana Schettino. Jednak to tylko piłka, więc zostaje poczucie, że ktoś tu nas oszukał.