Orlen Basket Liga: King Szczecin walczy. Ostatnim rzutem ograł Trefla Sopot
Przed poniedziałkowym spotkaniem w szczecińskiej Netto Arenie King był pod ścianą. Przegrał dwa pierwsze mecze ćwierćfinałowej serii w Sopocie i był bliski wyeliminowania. Nic więc dziwnego, że trenera Arkadiusza Miłoszewskiego nie pytano, jakie zaproponuje zmiany taktyczne w grze swojego zespołu, ale czy jego podopieczni wierzą w to, że mogą tę serię odwrócić. Szkoleniowiec zapewniał, że walczaków w jego ekipie nie brakuje.
Dwa mecze w Sopocie podobne. Wyrównane, rozstrzygały się w ostatnich minutach. Więcej zimnej krwi mieli sopocianie (85:84 i 72:66) i to oni byli już blisko strefy medalowej. Ale trener Żan Tabak przestrzegał, by już nie kończyć tej rywalizacji. Przypomniał, że w ubiegłorocznym finale King prowadził z Treflem 3:1 i przegrał 3:4. Takie historie lubią się powtarzać, co szczeciński klub również podkreślał w swoich mediach społecznościowych.
W poniedziałkowym składzie Trefla - wszyscy kluczowi zawodnicy. Do rotacji wrócił Jakub Schenk, który fatalnie zachował się w pierwszym meczu i został zawieszony na jedno spotkanie. Szczecińscy kibice wygwizdywali go (byłego zawodnika Kinga) na prezentacji i w czasie gry.
Po stronie Kinga jedna duża zmiana. Uraz wykluczył z gry skrzydłowego Kassima Nicholsona. Do składu wskoczył Mustapha Heron, ale King pozostał bez typowej "trójki", zawodnika z wieloma atutami w ofensywie, jak i potrafiącego skutecznie powalczyć w defensywie. W miejsce Nicholsona do podstawowego ustawienia wskoczył Przemysław Żołnierewicz.
King źle rozpoczął mecz. Nie miał skuteczności, zostawiał dziury w defensywie, a przede wszystkim gra była taka, jak atmosfera na trybunach - brakowało iskry. Trefl tempa nie forsował, ale był skuteczniejszy. Po paru minutach zaczął budować swoją przewagę, która wynosiła nawet 14 punktów.
Drugą odsłonę kibicowska Wataha rozpoczęła z głośniejszym dopingiem, a zespół Wilków z większym zaangażowaniem. Tyle, że już po niespełna minucie o czas poprosił Miłoszewski. James Woodard spudłował z bliska, a w tyłach nikt nie pilnował Kennedy'ego. Kolejna porcja wskazówek w końcu zaprocentowała, bo mecz się wyrównał, była walka, kosz za kosz, ale goście trzymali bezpieczny dystans do 18. minuty. W końcówce King w zmniejszył różnicę poniżej 10 oczek, a po niecelnej trójce Schenka - z dystansu trafił w końcu Isaiah Whitehead i było 39:44. Sopocianie pogubili się, błąd w ataku i piłkę miał King. Whitehead nie trafił, a Schenk owszem. I obrońca Trefla zakończył też trójką drugą część. Trefl prowadził różnicą 11 punktów.
Trefl był lepszy. Grał spokojniej, z większą pewnością siebie i choć popełniał błędy (8 strat do długiej przerwy), to zdecydowanie lepiej prezentował się po obu stronach boiska. King wyglądał na spiętego, nie było rzutów z dystansu (2/5), a te z bliższej odległości nie wpadały (10/28). Zawodziła jednak zwłaszcza defensywa, bo z dużą swobodą goście trafili 9 na 16 rzutów za trzy. Mieli pozycje i czas. Kibice Kinga musieli liczyć, że po zmianie stron zobaczą odmieniony zespół - szczególnie dotyczyło to snajperów (Whiteheada, Woodarda i Meiera). Trudno było powiedzieć, że w pierwszej części meczu mieli ogień w oczach.
Trzecia kwarta podobna do drugiej. Wyrównana, kosz za kosz, ale jednak gościom udawało się kontrolować różnicę i emocje. Szczecinianie nie potrafili przeprowadzić 3-4 skutecznych akcji z rzędu, bo swojego dnia nie miał Jovan Novak. W 30. minucie Trefl prowadził 76:62.
A na początku czwartek odsłony Trefl odskoczył nawet na 16 punktów, ale wtedy King zaczął nadrabiać dystans. Pomogli goście, którzy mieli większość graczy z czterema faulami i w krótkim odstępie czasu z parkietu wypadli Witliński, Best i Kennedy. Sopocianie mieli problem, bo w 33. minucie prowadzili 78:70, ale ten mecz wymykał im się z rąk. A gdy po czasie z dystansu spudłował Johnson, to King skutecznie skontrował. Tabak musiał poprosić o drugi czas na żądanie.
W hali zrobił się klimat walki, a w tumulcie goście nie mogli odzyskać równowagi. King mógł dopaść rywali w 37. minucie, ale Jovan Novak nie wykorzystał dwutaktu, a po chwili długo schowany na rezerwie Jarosław Zyskowski trafił za trzy. 86:81 dla Trefla i czas Kinga. Do końca 150 sekund. Po czasie Żołnierewicz rzucił za 2 i za 3 - remis 86:86. Odpowiedział Johnson, ale faulowany Dziewa trafił raz z linii. Johnson chciał rzucić za trzy, ale sędziowie uznali, że próbował naciągnąć na faul (też 5 przewinienie). Na linii stanął Novak i trafiał. King prowadził 89:88 na 37 sekund przed końcem. Sopocianie długo rozgrywali swoją akcję, spudłowali, ale o bezpańską piłkę powalczyli na parkiecie i sędziowie przerwali grę i im przyznali piłkę. Tabak poprosił o czas na 9 sekund przed końcem.
Goście byli blisko straty, ale Schenk przy przejęci piłki został sfaulowany. Rzuty trafiał i przy prowadzeniu 90:89 o czas poprosił King. Piłka trafiła do Żołnierewicza, a ten z bliska trafił na zwycięstwo.
W środę 4. mecz - początek o godz. 19 w Netto Arenie.
3. ćwierćfinał Orlen Basket Ligi King Szczecin - Trefl Sopot 91:90
Kwarty: 16:28, 24:23, 22:25, 29:14
King: Dziewa 18, Whitehead 13 (2), Meier 9 (1), Żołnierewicz 28 (1), Novak 8 (1) - Heron 0, Woodard 11, Lee 0, Kostrzewski 4.
Trefl: Best 18 (4), Kennedy 12 (2), Witliński 4, Johnson 11 (1), Moten 13 (3) - Alleyne 4, Zyskowski 3 (1), Groselle 5, Weathers 4, Schenk 16 (2).
Pomeczowe opinie szkoleniowców i zawodników Aaron Best, obrońca Trefla
Za dużo błędów i musieliśmy za to zapłacić. Trzeba wyciągnąć wnioski i lepiej podejść do kolejnego spotkania.
Żan Tabak, trener Trefla
Zagraliśmy mało inteligentnie w tym spotkaniu. Mieliśmy dołki i górki, a King walczył od początku. Zbierał więcej, a my w kluczowych momentach pudłowaliśmy. Zabrakło koncentracji, bo moi gracze myślami byli wszędzie, ale nie na parkiecie. Mieliśmy Kinga już na łopatkach, więc z meczu na mecz będzie nam trudniej.
Zmienia się oblicze tej serii. Znamy się doskonale. King już był poza serią, a mi nie podoba się to, w jakim stylu wrócił. Pomogliśmy mu. Nie mamy doświadczenia w graniu takich spotkań i może przez to przegraliśmy.
Przemysław Żołnierewicz, obrońca Kinga
Kilka dni temu gratulowałem rywalom zwycięstwa, a dziś gratulacje dla moich kolegów. Pokazaliśmy charakter w II połowie. Wygraliśmy obroną i zbiórkami. Oni grają agresywnie i musieliśmy odpowiedzieć tym samym. To klucz do zwycięstwa w tym meczu i kolejnych.
Bardziej denerwuję się na ławce rezerwowych. Na parkiecie nie ma takich myśli, bo dużo jest rzeczy do zrobienia. Wiem, że to nie był mój najlepszy mecz. Kilka głupich błędów było, ale dzięki swojej fizyczności robiłem to, co przynosiło drużynie korzyści. Jak coś wychodziło, a tak było w penetracjach, to chciałem tak grać. Ale i w końcówce z dystansu trafiłem. Dużo pewniejszy siebie jestem jednak po wejściach na kosz.
Arkadiusz Miłoszewski, trener Kinga
Pokazaliśmy charakter, chcieliśmy wrócić do gry. Po pierwszej połowie miałem obawy, ale zespół udanie zareagował. Było lepiej po przerwie. Kluczem - obrona i zbiórka. I to w II połowie pokazaliśmy. Wygraliśmy zbiórkę z zespołem, który potrafi to robić. Zespołowo zbieraliśmy piłki i to będzie decydowało w tej serii. Musimy się szybko zregenerować. Podejmujemy rękawice i walczymy do upadłego. Mam nadzieję, że w tym roku odbijemy to, co przegraliśmy w poprzednim roku w finale.
Pierwsza połowa była najgorsza, więc mamy ją za sobą. Mówiłem w szatni, że będę agresywniejszy na ławce, będę krzyczał, choć tego zazwyczaj nie robię. Ale drużyna podjęła sama walkę, bo charakter jest, duch nie zgasł.
Przemek wykonał dobrą robotę, rozmawialiśmy i sytuacja też temu pomogła. On nie obraził się na mnie, że mniej ostatnio grał. Zaufałem mu w ostatniej akcji, a podobną akcję trafił również w meczu reprezentacji U18, którą prowadziłem na wagę awansu do dywizji A.
Jovan Novak był wkurzony na siebie po pudłach, ale pokazał fajną reakcję. Obiecywał, że będzie tak agresywny, że nie da pograć przeciwnikom. Początek był zły całego zespołu, ale generalnie wszyscy zrobili dużo dobrego.