Bałtyk: Dziennikarka szukała, ale nie znalazła paragonów grozy. "Bałtyk straszy deszczem, a nie cenami"
Z portfela wyciągam pierwszy, przypadkowy paragon, jeden z wielu z zachomikowanych po wakacjach w nadmorskiej Pipidówce, 45 kilometrów od Wejherowa. Do zapłaty: 140 zł za dwie zupy, chłodniki jagodowe i dwa spore obiady ze schaboszczakiem na pół talerza w roli głównej, z frytkami i zestawem trzech surówek oraz dodatkowo porcja naleśników z bitą śmietaną, truskawkami i borówkami. Niezła wyżerka dla dwóch osób. Czy to jest "paragon grozy?"
Turyści, jak wszędzie, narzekają, że jest drogo.
Sytuacja w spożywczaku przy głównej ulicy: "Zwariowali z tymi cenami"
Taka sytuacja w największym spożywczaku przy głównej ulicy nadbałtyckiej wsi. Do sklepu wchodzi mężczyzna, lat 40 plus. Blada cera, a to znak, że jeszcze go nie dosięgnęły promienie nadmorskiego słońca, znaczy jest świeżo przybyły. W koszyku ma olejek do opalania, dwie rolki papieru toaletowego, pomidory, ogórka, bułki, drożdżówki z budyniem. Zatrzymuje się przy paletach z piwem, bierze głęboki oddech i komentuje:
- Zdzierstwo! Żeby tyle jedno piwo kosztowało? U mnie, w Gnieźnie, płacę góra 3 zł za sztukę, a tu jest za ponad 7 zł, zwariowali nad tym morzem - pan w sportowej koszulce ze znanym logo wygląda na zszokowanego, jakby co najmniej zobaczył czerwonego kapturka i wilka w środku lasu.
Podglądam, to popularny browar, raczej nie premium, który na etykiecie ma największego ssaka lądowego w Europie. A pan już stoi w kolejce do kasy z... 10 butelkami, a przecież takie drogie były. Wziął piwo w butelkach, powiedział, że odda szkło (tak chciał uniknąć płacenia kaucji). Ekspedientka odmówiła, więc wrócił do półki zamienić 10 butelek na 10 puszek.
- Co za Janusz! - skomentowała jedna z kobiet, która przez piwosza musiała dłużej czekać w kolejce, bo zablokował kasę, idąc podmienić towar na drugi koniec sklepu.
Moje zakupy w delikatesach. Rachunek na 41,02 zł. Dużo?
W tych delikatesach (znana grupa zakupowa) też kupuję.
Tym razem:
- dwie drożdżówki z kruszonką - jedna kosztuje 5,50 zł;
- dużego pączka z jabłkiem (6,50 zł);
- trzy pomidory (4,26zł);
- świeżego ogórka (1,78 zł);
- dwie gruszki (5,57 zł);
- kostkę twarogu (330 g/4,19 zł);
- dwie cebule (0,65 zł),
- zupkę Winiary (3, 99 zł);
- duży jogurt Jogobella (5, 90zł);
- serek paprykowy (6,49 zł)
- i parówki z szynki (5,99 zł).
Kasa wypluwa rachunek z 41,02 zł do płacenia. Dużo?
Obok sklepu na stoisku owocowo-warzywnym proszę jeszcze o cztery brzoskwinie. Kosztują 6 złociszy. Drogo?
W pobliżu delikatesów stoi kilka zwierzątek, na których można pobujać się za monetę. Koszt tej atrakcji to 5 zł za trzy minuty. Słychać płacz dziecka. Widać trzy minuty to za mało, by chłopiec był w pełni zadowolony. Matka wyciąga kolejną monetę i rzuca pod nosem: - Przez tą pogodę zbankrutuję z nim. Normalnie, by dostał wiaderko, łopatkę i siedział cicho na plaży, ale zaczęło padać. Nad morzem zrobiło się zimno i nieprzyjemnie wieje. Co za pech, że muszę płacić za dodatkowe atrakcje.
Narzeka, ale co rusz sięga po nowe monety, byle tylko dzieciaka uszczęśliwić.
Wcinam gofra full wypas. Cena? 24 zł, ale to nie Monciak w Sopocie
Być nad morzem i nie wciągnąć świeżutkiego gofra? Złociste, chrupiące, przykryte kołderką bitej śmietany i świeżymi owocami. Kuszą, stąd ogromna kolejka. Jednak oczyma wyobraźni widzę w sieci ten wysyp "paragonów grozy", choć ceny są podane w widocznym miejscu. Zamawiam gofra, takiego, jak to się mówi, full wypas. Ze wszystkimi dodatkami. Płacę 24 zł. Paragon z kosmosu? Raczej nie. Suchy z pudrem chodzi za dyszkę. Oczywiście, może na Monciaku w Sopocie by kosztował więcej, a ja jednak nie zamówiłam gofra w prestiżowym kurorcie, tylko w nadmorskim zaścianku. Zakupy też robiłam w Pipidówce, stołowałam się tutejszych w restauracjach i spałam w pensjonacie bez gwiazdek.
W kolejce słyszę rozmowę.
"Jak nas wystawił gość z pensjonatu..."
- Jak nas wystawił ten gość z pensjonatu! - skarży się kobieta lat 30 plus komuś, z kim rozmawia przez telefon. - Pytałam go przez telefon czy jest aneks kuchenny, zapewniał, że tak. No wiesz, ja przy tej mojej gromadce muszę raz po raz coś ugotować, a nie codziennie zabierać całą ferajnę na jedzenie do restauracji. Planowaliśmy chodzić co drugi dzień, na przemian z obiadami w pensjonacie, a ty wiesz jak wygląda aneks kuchenny? To dwa palniki na płycie indukcyjnej dla wszystkich gości! Jest kilkadziesiąt osób. Jak jeden tata się dorwał i zaczął smażyć naleśniki dla swojej rodziny, to mu ponad godzinę zajęło. Ja tego właściciela obsmaruję w internecie, choć, nie powiem, skusiła mnie cena: 250 zł na dobę za duży rodzinny pokój.
Czy da się kupić nad morzem rybkę bez panierki? Będziecie zaskoczeni...
I na koniec refleksja: próbowałam zrobić prowokację i zamówić rybę bez panierki. Bo ponoć panierka waży więcej niż sama ryba, specjalnie dają jej dużo, żeby sztucznie podnieść cenę i kładą na wagę, oczywiście, całość! Efekt? Nigdzie mi nie odmówiono ryby bez panierki, więc prowokacja mi totalnie nie wyszła.
Skusiłam się na rybkę wędzoną - całkiem duży pstrąg kosztował 29 zł. Tak, pojechałam specjalnie nad morze zjeść rybkę słodkowodną...
"Musimy zarobić na cały rok" . Też bym tak chciała...
Zostałam tylko niejako zmuszona do zapłaty BLIK-iem (nie lubię!) za sukienkę. Nie można było zapłacić kartą, a tylko gotówką lub właśnie mobilnie. Do bankomatu było mi za daleko.
- Trzeba liczyć każdy grosz, a terminal kosztuje. Pani, my musimy latem zarobić na cały rok, a sezon jest jaki jest, sama pani widzi - tłumaczył się właściciel stoiska.
W ogóle mnie nie przekonuje takie tłumaczenie, bo któż by nie chciał zarobić w dwa miesiące i potem żyć z tego przez cały rok. Też bym tak chciała!