Najpiękniejsze górnicze osiedle na Śląsku dalej w modzie. Zapachy, murale, czerwone parapety, świetne fury i celebryci. Zapraszamy na Nikisz
Ludzie, ile można mówić, spacerować, zachwycać się Nikiszowcem? Można, można.
Niektórzy mówią, że Nikiszowiec jest już nudny, banalny, po stokroć opowiedziany i „wyoglądany". Co oczywiście nie zmienia faktu, że w lipcu przychodzą tu tłumy na Jarmark Babci Anny (kiedyś nazywany też Odpustem u babci Anny), a zimą na jarmark świąteczny. Klimacik jest zawsze, aczkolwiek najlepiej zajrzeć tu w zwyczajny, powszedni dzień. Nikiszowiec nadal jest trendy, jest hippsterski i lokalny. Jest prawdziwy. Tak mówi nam Waldemar Jan, prezes działającego tu Stowarzyszenia Fabryka Inicjatyw Lokalnych, którego częścią jest też Centrum Zimbardo. „Przywiało" go tu jakieś 25 lat temu i zapewnia, że zachwyt Nikiszowcem absolutnie trwa. Także dzięki temu, że mimo iż trochę się tu zmieniło, osiedle zostało wpisane do rejestru zabytków, jest naprawdę zadbane, to niezależnie od przyjeżdżających tu turystów, toczy się tu normalne życie.
- Staramy się, aby nawet kiedy oprowadzamy wycieczki, robić to w sposób dyskretny i taki, który nie będzie zakłócał spokoju mieszkańcom – zapewnia. Wśród lokalnych przewodników nie brakuje tych, którzy tu mieszkają. Bo to oni mają najbardziej emocjonalny stosunek do tego miejsca.
Zapach rosołu, rolad i modrej kapusty
- To miejsce, do którego wchodzi się, jak do zabytku. Ale nie jest makietą. Pamiętam taką sytuację, że kiedyś zwiedzający zapytali, jak to zrobiliśmy, że tutaj unosi się zapach niedzielnego obiadu. A my nic nie rozpylaliśmy, z otwartych okien unosiły się prawdziwe zapachy – śmieje się. To osiedle ma dla niego dwa wymiary. Pierwszy, architektoniczny, bo to unikalne miejsce w skali Europy pod tym względem. Drugi, to wymiar ludzki, pokazany poprzez tych, którzy tu mieszkają i od lat tworzą to dziedzictwo. - Dziedzictwo architektoniczne jest silnie związane z tym ludzkim, niematerialnym, które jest tu ciągle obecne, chociaż może mniej się o tym mówi – opowiada.
Osiedle było planowane na 6 tysięcy mieszkańców, dziś mieszka tu niecałe 3 tysiące. Celebryci, osoby znane w regionie? Wiemy, że mieszka tu jeden z wiceprezydentów Katowic, ostatnio mieszkanie do wynajęcia wystawił też znany, śląski pisarz. – Sporo osób zainwestowało, kupiło mieszkania i je wynajmuje – przyznaje Waldemar. - Dopóki w sklepie pani Lidzi ciągle będzie przychodził ktoś, kto mówi po śląsku, to znaczy że charakter tego miejsca i jego mieszkańców będzie zachowany – dodaje.
Idziemy się więc powłóczyć po Nikiszowcu. Zaczynamy standardowo od Rynku. To przestrzeń, gdzie czasami słychać przejeżdżające samochody, ale też miejsce, gdzie niewiele się zmieniło od czasu powstania osiedla. Najbardziej charakterystyczną częścią są arkady, nazywamy komzonami. Tam jest piekarnia, byfyj, sklepy. Tu kupisz kołocze, a także przepyszne lody (oczywiście spróbowałyśmy).
Komzony z szaflikami, mozaika z różami
Kiedy tak stoimy na Rynku, patrząc na komzony, przystrojone kolorowymi szlajkami, mając za plecami kościół św. Anny, Waldemar zwraca nam uwagę na budynek po prawej stronie, przy placu Wyzwolenia 4 z charakterystyczną mozaiką z różami w formie pionowych pasów. Ona jest oryginalna, stworzona przez architektów i budowniczych osiedla (przypominamy, że zabytkowa zabudowa powstała według projektu Georga i Emila Zillmanów) , a kilka lat temu odnowiona. Żadne robotnicze osiedle nie miało takiej grafiki, nawiązującej do śląskiego stroju regionalnego. Na dole mieści się poczta, bank i spółdzielnia, a kiedyś był tu szynk i kawiarnia. Na piętrze są prywatne mieszkania.
Wracamy pod kościół pw. św. Anny, który jednak powstał później niż samo osiedle. - I wojna światowa przerwała budowę, którą dokończono później. Warto tu zajrzeć na dłużej. Kościół jest duży i ma przepiękny, drewniany żyrandol pod kopułą, czuć potęgę tego miejsca – mówi Waldemar. Obok placu kościelnego skwer, gdzie bardzo przyjemnie odpocząć od upału. Tam miał stać ostatni budynek, ale już nie starczyło pieniędzy na jego budowę. Jest więc skwer, który mieszkańcy bardzo lubią.
Do 1919 roku wszystkie budynki zostały zasiedlone.- Ważne jest to, że kiedy mówimy o budynkach na tym osiedlu, nie nazywamy ich familokami, to inny rodzaj zabudowy – podkreśla Waldemar.
Poza budynkiem gdzie mieści się Muzeum, w którym kiedyś był magiel, żaden z nich nigdy nie był gruntownie odnawiany. To nie jest miejsce rewitalizacji polegającej na czyszczeniu murów. Dlatego jeszcze bardziej zachwyca pietyzm budowy.
Górnicze, ale bez węgla. Za to jest tu pełno tu zieleni, a także mur pamięci
Przy kościele stoi też jeden budynek dobudowany później (w połowie lat 80.) i stylizowany architektonicznie tak, aby korespondował wyglądem z osiedlem. Mieści się tu dom katechetyczny. Kiedyś także Stowarzyszenie FIL miało tu swoją siedzibę. Na otaczającym go murze, niezwykły w formie pomnik upamiętniający górników, którzy – przez lata – zginęli w kopalni Wieczorek. Tabliczki z ich nazwiskami i datami śmierci. Ostatnia tabliczka jest z 2017 roku, a kopalnia przestała formalnie istnieć niecały rok później. - Dzisiaj w tym miejscu powstaje hub. Co istotne, przetrwają wszystkie zabytkowe obiekty, będą odnowione. Funkcja nowa, ale nadal związana z przemysłem – mówi Waldemar.
Mimo tradycyjnego wyglądu, osiedle zawsze było uznawane za bardzo nowoczesne. Kiedy powstało, w mieszkaniach od razu była bieżąca woda, co w tamtych czasach w osiedlach górniczych wcale nie było powszechne i oczywiste.
Górnicze osiedle, ale nie tylko nie ma tu już czynnej kopalni, ale też od lat mieszkania nie ogrzewa się węglem. O tym, że tak kiedyś, przypominają kominki, pełniące rolę wentylacji i ...mnóstwo wsypów węglowych. Osiedle jako jedno z pierwszych tego typu zostało objęte programem wymiany ogrzewania.
Skręcamy w ulicę św. Anny, z której jest najpiękniejszy widok na kościół. Niestety, obecnie trudno jest zrobić takie zdjęcie, aby przy okazji nie było na nich aut. Tych jest mnóstwo i co ciekawe, większość to marki z górnej półki. Czasami nad wejściem do budynków są aż cztery różne tabliczki z numerem – współczesny wzornik miasta Katowice, tabliczka spółdzielni, dawna kopalniana. Pod oknami ogródki – teraz, latem, pięknie kwitną tu kwiaty.
Chociaż mogłoby się wydawać, że zabudowa jest tu wszędzie niemal identyczna, to każda klatka wejściowa, a jest ich ponad 125, różni się jakimś detalem. - Chociaż dominantą jest cegła, mamy miejsca, gdzie jest też inny budulec. Przy dwóch pierwszych wybudowanych blokach są jedyne na osiedlu elementy kamienne. I drewniane pale, które służyły zapewne do uwiązania koni z wózkami wypełnionymi węglem – pokazuje nasz przewodnik.
Czerwone parapety powstały...z miłości
Cegła jest z lokalnej cegielni, która była częścią koncernu Gieschego i z tej cegły zbudowano też parapety. Miały jednak tę wadę, że kiedy był tu węgiel, osad opadał na cegły i mocno je brudził. Oczywiście nikiszowieckie gospodynie wytrwale próbowały je doczyścić, ale efekt nie był najlepszy. Osiedlowa legenda głosi, że jeden z bardzo zakochanych górników nie mógł patrzeć, jak jego żona męczy się z pucowaniem parapetu i przyniósł z kopalni czerwoną olejną farbę, którą pomalował parapet. Okazało się, że dzięki temu deszcz łatwiej spłukuje brud i prościej je umyć. W jego ślady poszli pozostali. I – prawie- wszyscy tak teraz mają. Czasem ktoś użyje betonu, ale to pojedyncze przypadki.
Mijamy lokalne pracownie, manufaktury, kwiaciarnię czy pracownię gdzie szyją słynne beboki. Oczywiście jest tu i pracownia „ojca" beboków, artysty Grzegorza Chudego.
W oczy rzucają się wiszące, kolorowe szlajki. W tym roku to motyw przewodni Jarmarku u Babci Anny, który znalazł się też na plakacie reklamującym wydarzenie.
Patrole kibiców i białe ślady stóp
Bramy są tym elementem, gdzie można swobodnie wypowiadać się artystycznie. Najczęstsze graffiti to oczywiście barwy lokalnych klubów piłkarskich, tych od nas i tych z którymi jest sztama.
- Nikiszowiec jest od dawna mocno związany z Ruchem Chorzów. Kiedy Szopienice wraz z Nikiszowcem były wchłaniane przez Katowice, młodzież tu mieszkająca, postanowiła w ramach protestu (tak mówi kolejna lokalna legenda), wybrać najsilniejszy klub i jemu kibicować . Przez wiele lat chodziły tu patrole kibiców z Ruchu, którzy „pilnowali" osiedla. Na tych czarno pomalowanych ścianach było graffiti Ruchu Chorzów (dziś spotkamy je w bramach). W 2012 roku stanęła kamera monitoringu, która zastąpiła te społeczne patrole – opowiada nasz przewodnik. Na chodnikach zauważyć można białe ślady dużych stóp. To pomysł jednego z mieszkańców. - Kiedy zaczęliśmy pracować nad ożywieniem tego miejsca i jego promocją, mieszkaniec Nikiszowca wymyślił trasę dla zwiedzających i postanowił ją oznaczyć. Zrobił szablon wielkiej stopy, kupił wiadro białej farby. To był zalążek naszych pierwszych spacerów turystycznych.
Wchodzimy do bram, oglądamy dziedzińce, podwórka i wewnętrzne place. Jeden zachwyca bajkowym ogródkiem z figurkami. Chociaż może wygląda nieco kiczowato, ma w sobie urok. – Bardzo mi się to podoba, jest prawdziwe. I mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy pomysł rewitalizacji tych placów, podwórek bez uwzględniania potrzeb ich mieszkańców – opowiada. Nie ma tu niestety już chlywików i piekarnioków. Fakt, nie były już użytkowane, ale pewnie dodawałyby kolorytu. Rozebrano je przed tym, zanim osiedle zostało wpisane do rejestru zabytków.
- Nikiszowiec jest miejscem prawdziwym. Niczego nie udaje. Mimo jego zabytkowego charakteru, nadal mieszkają tu dawni mieszkańcy, ale też wprowadzają się nowi. Tu się dobrze żyje. Trzeba tylko mieć szacunek do tego miejsca i pamiętać o jego historycznej duszy- dodaje.
I ma w sobie magię. Na koniec podchodzimy do jednej z kamienic, której ścianę zasłania bujna winorośl. Pod nią jest graffiti, które można zobaczyć tylko późnią jesienią i zimą.