Białystok: Śmierć noworodka w szpitalu. Lekarz stanął przed sądem
Magdalena i Grzegorz, oczekujący narodzin swojego pierwszego dziecka, z radością przygotowywali się na poród. Ciąża przebiegała prawidłowo, bez żadnych niepokojących objawów. Nic nie wskazywało na to, że ich historia zakończy się tragedią.
9 marca 2023 roku, cztery dni po wyznaczonym terminie porodu, para trafiła na Szpitalny Oddział Ratunkowy Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku. Skierował ich tam lekarz prowadzący, zaniepokojony nieprawidłowym zapisem KTG.
- Kiedy szliśmy do szpitala na SOR, wierzyliśmy, że czekają na nas specjaliści. Okazało się inaczej - mówił przed sądem Grzegorz, partner Magdaleny.
Tragiczny finał ciąży. Lekarz oskarżony o narażenie życia i nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka
Od porodówki do patologii ciąży
Pacjentka została początkowo przyjęta na porodówkę, skąd skierowano ją na oddział patologii ciąży. Dyżur tego dnia pełnił ginekolog Michał Ch. Po godzinie 16:00 u Magdaleny rozpoczęły się skurcze, które zgłaszała pielęgniarce. Wtedy lekarz podjął decyzję o indukcji porodu i zastosowaniu preparatu Cervidil - leku zawierającego dinoproston, mającego na celu przygotowanie szyjki macicy do porodu.
Jak zeznała kobieta, w nocy zaczęła się bardzo źle czuć. Dostała zastrzyk i zasnęła. Od godziny 22:00 do 5:00 rano - według jej relacji - pozostawała sama, bez monitorowania stanu swojego ani dziecka.
"Nie było już tętna"
- Dopiero o piątej rano przyszły pielęgniarki, zbadały mnie i nie było już tętna - zeznawała przed sądem Magdalena.
Lekarz poinformował ją, że jest mu przykro, ale nie wyjaśnił, co dokładnie się stało. Kobieta usłyszała, że poród będzie dalej wywoływany. W szoku i rozpaczy błagała o cesarskie cięcie, nie chcąc rodzić martwego dziecka.
- Był z tym problem. Dopiero jak przyjechał mój narzeczony, zgodzili się na cesarskie cięcie - relacjonowała.
Po zabiegu personel pokazał rodzicom ich syna.
- Wyglądał, jakby spał. Przez chwilę byliśmy razem, ale później zabrano nam dziecko. Takie procedury - wspominała Magdalena.
- Nikt nas nie przeprosił, niczego nie wyjaśnił. Przez cały czas byliśmy z tym sami - mówili rodzice, którzy do dziś nie mogą pogodzić się z tragedią.
Z dokumentacji medycznej dowiedzieli się, że ich syn był dwukrotnie owinięty pępowiną, a wody płodowe miały zielone zabarwienie.
Proces białostockiej lekarki oskarżonej o narażenie pacjentki. 44-latka zmarła po transporcie karetką. Jest wyrok | Kurier Poranny
Prokuratura: były przesłanki do natychmiastowego rozwiązania ciąży
Prokuratura oskarżyła Michała Ch. o błąd w sztuce medycznej podczas opieki nad rodzącą kobietą. Lekarzowi postawiono zarzut nieumyślnego narażenia pacjentki i dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.
Według śledczych, lekarz niewłaściwie ocenił zapis KTG i nie podjął decyzji o natychmiastowym rozwiązaniu ciąży, mimo że - jak twierdzi prokuratura - istniały ku temu bezwzględne przesłanki. Oskarżenie zarzuca również, że lekarz polecił odłączyć pacjentkę od aparatury KTG, co uniemożliwiło stałe monitorowanie stanu płodu. Zdaniem prokuratury, to właśnie ta decyzja doprowadziła w konsekwencji do śmierci dziecka.
Obrona: "40 pacjentek na dyżurze, wszystkie parametry były w normie"
Michał Ch. nie przyznaje się do winy. Przed sądem odpowiadał jedynie na pytania swojego obrońcy, odmawiając odpowiedzi prokuraturze i rodzicom dziecka, który w procesie wstępują w roli oskarżycieli posiłkowych.
- Tego dnia miałem dyżur na całym oddziale położniczym, patologii ciąży i porodówce. To było około czterdziestu pacjentek - mówił lekarz.
Jak dodał, pamięta pacjentkę bardzo dobrze:
- Została mi przekazana w dobrym stanie. Wszystkie parametry były w normie. Nie tylko ja widziałem te wyniki - potwierdził to także inny lekarz i rezydentka - tłumaczył.
Potwierdził również, że to on podjął decyzję o zastosowaniu Cervidilu.
- Ale po tym zdarzeniu nigdy więcej na oddziale ten specyfik się nie pojawił i tak jest do dziś - dodał.