Cuchnący Nowy Jork. Wstydliwy problem USA końca XIX wieku
Pod koniec XIX wieku Nowy Jork nie pachniał wielkomiejskim rozmachem, lecz końskim nawozem. Ulice tonęły w brudzie, muchach i chorobach, a mieszkańcy codziennie zmagali się z problemem, który wydawał się nie do rozwiązania. Jak wyglądało życie w mieście, które każdego dnia produkowało setki ton obornika?
Koń – motor XIX-wiecznego miasta
W 1894 roku Nowy Jork był całkowicie uzależniony od koni. Po ulicach miasta codziennie poruszało się około 150 000 tych zwierząt. Każdy koń produkował od 7 do 14 kilogramów obornika dziennie oraz około 1 litr moczu.
W sumie każdego dnia na nowojorskich ulicach gromadziło się ponad 1 360 000 kilogramów końskiego nawozu oraz 150 000 litrów moczu. Konie były niezbędne do transportu ludzi, towarów i poczty – napędzały tramwaje, dorożki, wozy dostawcze oraz śmieciarki.
Wraz z rozwojem miasta i napływem ludności z terenów wiejskich, liczba koni rosła lawinowo. W 1890 roku Nowy Jork liczył 2,7 miliona mieszkańców, a gęstość zaludnienia przekraczała 16 600 osób na kilometr kwadratowy. Każda z tych osób korzystała pośrednio lub bezpośrednio z usług końskich zaprzęgów, co czyniło problem nawozu nieuniknionym i coraz bardziej palącym.
Obornik – od bogactwa do przekleństwa
Na początku XIX wieku koński nawóz był cennym towarem. Rolnicy z okolicznych farm chętnie kupowali go jako nawóz, a właściciele stajni zarabiali na jego sprzedaży.
Jednak wraz z rozrostem miasta i gwałtownym wzrostem liczby koni, popyt nie był w stanie nadążyć za podażą. Koszty transportu i logistyki przewyższały zyski, a stajnie zaczęły płacić za wywóz obornika. W rezultacie pustostany i wolne działki zamieniały się w góry nawozu, które osiągały nawet 12–18 metrów wysokości.
W okresach deszczowych ulice zmieniały się w rzeki błota, a podczas upałów nawóz wysychał i zamieniał się w pył, który wiatr roznosił po całym mieście. Pył ten osiadał na budynkach, ubraniach i wnikał do płuc mieszkańców, powodując podrażnienia i choroby. Smród był wszechobecny, a przejście przez ulicę bez wdepnięcia w koński nawóz graniczyło z cudem.
Epidemie, muchy i śmierć na ulicach
Największym zagrożeniem związanym z końskim nawozem były choroby. Obornik stanowił idealne środowisko dla rozwoju much. Szacuje się, że w 1900 roku w samych Stanach Zjednoczonych codziennie wylęgały się w nim miliardy owadów.
Muchy roznosiły tyfus, cholerę i tzw. "białą biegunkę" – śmiertelną dla dzieci chorobę przewodu pokarmowego. W 1880 roku Nowy Jork musiał usunąć z ulic aż 15 000 martwych koni, których rozkładające się ciała przyciągały kolejne chmary much i szczurów.
Obornik i padlina zatruwały wodę, zatykały kanały ściekowe i prowadziły do powstawania ognisk epidemii. W niektórych dzielnicach stosy nawozu blokowały przejścia i uniemożliwiały funkcjonowanie sklepów. Prasa alarmowała o zagrożeniu dla zdrowia publicznego, a lekarze ostrzegali przed "trującym pyłem" unoszącym się nad miastem.
Codzienność w mieście
Życie codzienne w Nowym Jorku końca XIX wieku było walką z brudem i smrodem. Przechodnie korzystali z usług tzw. crossing sweepers – ludzi, którzy za drobną opłatą oczyszczali fragment ulicy, by można było suchą nogą przejść na drugą stronę.
Miasto natomiast zatrudniało ekipy sprzątające, jednak ich praca przypominała syzyfową – każdego dnia na nowo musieli usuwać tony nawozu, który wracał szybciej, niż można było go wywieźć.
Władze próbowały radzić sobie z problemem poprzez wprowadzanie regulacji – m.in. nakazano stajniom przechowywanie koni w zamkniętych pomieszczeniach nocą i karano za pozostawianie martwych zwierząt na ulicach.
Jednak skala problemu przerosła możliwości ówczesnej administracji. Nawet nowo powstałe służby sanitarne nie były w stanie uporać się z codziennym przyrostem odpadów.
Narodziny nowej epoki
W 1898 roku Nowy Jork był gospodarzem pierwszej międzynarodowej konferencji urbanistycznej, której głównym tematem był właśnie kryzys końskiego nawozu. Spotkanie miało trwać dziesięć dni, ale już po trzech zostało przerwane – nikt nie potrafił znaleźć skutecznego rozwiązania. Uznano, że miasto stoi na krawędzi katastrofy sanitarnej i urbanistycznej.
Przełom nastąpił niespodziewanie – nie dzięki planistom, lecz wynalazcom. W pierwszych latach XX wieku na ulice Nowego Jorku zaczęły wjeżdżać elektryczne tramwaje, a potem samochody spalinowe.
W 1912 roku po raz pierwszy liczba aut przewyższyła liczbę koni, a w 1917 roku ostatni koński tramwaj zjechał z torów. Problem nawozu zniknął niemal z dnia na dzień, ustępując miejsca nowym wyzwaniom – hałasowi, spalinom i korkom.