Gdańsk: Miasto z zakazem sprzedaży alkoholu. Byłem pierwszą ofiarą
Akurat pierwszego września byłem na spotkaniu u znajomej na Głównym Mieście. Przyszło kilkoro innych osób, ale był to poniedziałek, następnego dnia praca, nic nie zapowiadało nadmiernej zabawy. Niektórzy nie pili alkoholu, inni powoli, bez entuzjazmu męczyli swoją lampkę wina.
Raptem trafił świetny temat do dyskusji. Naprawdę nie pamiętam jaki, ale podejrzewam, że zaczęliśmy kogoś obgadywać, to zawsze budzi emocje. Dwie butelki wina, które początkowo wydawały się nadmiernym zapasem, skończyły się w oka mgnieniu.
Towarzystwo było bystre, ktoś przypomniał sobie, że tego dnia wchodzi zakaz, a do 22 tylko kilka minut.
- Do Żabki! - zakomenderowała jedna z bardziej spragnionych osób. Dwuosobowa delegacja wyruszyła natychmiast, byliśmy dobrej myśli, bo jak wiadomo w Polsce wystarczy rzucić kamieniem i najprawdopodobniej trafi się w Żabkę.
Ekspedycja wróciła po dwudziestu minutach. Owszem trzymali wino, ale miny mieli trochę niepewne.
- Byliśmy tam o 22.01 - relacjonowali. - Odmówili. Poszliśmy do pubu, tam najtańsze wino kosztowało 120 złotych za butelkę. Wzięliśmy tylko jedną.
Prawdę mówiąc niektórzy z nas pomyśleli, że za taką cenę niepotrzebnie wzięli nawet tą jedną. Ale delegacja nie domagała się zwrotu kosztów, więc temat nie był już dalej dyskutowany.
Czas na wnioski. Imponujące jest, że sprzedawcy natychmiast zastosowali się do nowych przepisów. Co jest dość zrozumiałe. Utrata licencji jest dla każdego sklepu tak dotkliwą karą, że nikt dla kilku złotych nie będzie ryzykował. Czyli prawo nie pozostanie martwe.
Wniosek drugi też jest krzepiący. Dzień po libacji ludzie często narzekają, że wypili za dużo. Ale nigdy nie słyszałem, żeby następnego dnia ktoś narzekał, że wypił za mało. Owszem, nasza impreza zakończyła się nieco szybciej, ale nikt na tym nie ucierpiał. Znieśliśmy to z honorem.
Postawię tezę, że 99,99 procent gdańszczan też znosi to z honorem, bo okazji do zaopatrzenia się w odpowiednie płyny naprawdę nikomu nie brakuje. Jak patrzę na "małpki" na stacji benzynowej mam poczucie absurdu. Gdzie jak gdzie, ale w miejscu gdzie bywają tylko kierowcy, alkohol nie powinien nikogo kusić.
Zdrowy rozsądek mówi mi, że na utrudnieniach w dostępie do alkoholu wszyscy na tym dobrze wychodzimy: więcej spokoju na ulicach, w domach i komisariatach, mniej pechowców na SOR. Gdańsk zmienił się na lepsze.