Héctor Castro, jednoręki bohater Urugwaju
W latach 20. XX wieku Urugwaj jest piłkarską potęgą. Futbol to nie zabawa, to symbol narodowej dumy. Młode państwo, które dopiero co wywalczyło niepodległość, potrzebuje bohaterów i znajduje ich na boiskach. W 1923 roku dziewiętnastoletni Castro gra na tyle dobrze, że podpisuje kontrakt z Nacional Montevideo, jednym z dwóch gigantów urugwajskiego futbolu. Gra ostro, skutecznie, z niebywałą determinacją. Kibice zaczynają mówić o nim „El Manco”, co można tłumaczyć jako „Jednoręki”. Wkrótce przydomek ten nabierze innego znaczenia.
W debiutanckim sezonie pomaga Nacionalowi zdobyć mistrzostwo kraju, a kilka miesięcy później dostaje powołanie do reprezentacji Urugwaju. Jest symbolem nowego pokolenia piłkarzy. Zawodników bardzo twardych i nieustępliwych.
Héctor Castro, on był pierwszy
Na igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku Urugwajczycy nie są anonimowi. Cztery lata wcześniej zdobyli złoto w Paryżu, zachwycając świat grą, jakiej Europa jeszcze nie znała. Teraz jadą bronić tytułu. W finale spotykają się z Argentyną, odwiecznym rywalem. Pierwszy mecz kończy się remisem 1:1. Powtórka dwa dni później gromadzi tysiące ludzi. Urugwaj wygrywa 2:1. Castro gra jak natchniony: walczy, strzela, podaje, nie unika starć. Europejczycy przecierają oczy ze zdumienia.
Dwa lata później, w 1930 roku, Urugwaj świętuje stulecie niepodległości i gości pierwszy w historii mundial. Turniej rozgrywany jest w Montevideo, na nowym Estadio Centenario.
Castro gra w pierwszym meczu Urugwaju z Peru. To spotkanie zapisze się w historii, bo jego gol daje zwycięstwo 1:0. Tym samym zostaje pierwszym strzelcem Urugwaju na mistrzostwach świata i pierwszym piłkarzem, który zdobywa bramkę na Estadio Centenario.
|Czytaj też: Urugwaj-Argentyna. Pierwszy finał piłkarskich mistrzostw świata
Narodowe święto
W półfinale nie gra, bo trener stawia na innego napastnika. Ale w finale z Argentyną znów dostaje szansę. Mecz to prawdziwa wojna. Nawet o futbolówkę. Obie drużyny odmawiają bowiem gry „obcą” piłką, więc pierwszą połowę rozgrywa się argentyńską, drugą urugwajską.
Do przerwy Argentyńczycy prowadzą 2:1. Po zmianie stron Urugwaj wraca do gry. W końcówce, przy stanie 3:2, piłka trafia na głowę Castro. Strzał i 4:2. Nieżyjący już Leszek Jarosz, autor “Historii Mundiali” pisał, że Castro w finale obija kikutem argentyńskiego bramkarza, dzięki czemu utrudnia mu grę. I właśnie takie boiskowe gierki, determinacja i “pazur” sprawiły, Urugwaj zostaje pierwszym mistrzem świata.
Kiedy sędzia kończy mecz, tłum wdziera się na murawę. Kibice płaczą z radości. W Buenos Aires wybuchają zamieszki. A w Montevideo trwa narodowe święto. Castro, „El Divino Manco”, staje się jednym z symboli tamtego triumfu. Bo na boisku był twardy, czasem brutalny. Przeciwnicy skarżyli się, że w walce o piłkę używał resztek prawej ręki jak taranu. Nie przepraszał. Nie potrzebował litości. Poza boiskiem żył intensywnie. Lubił kobiety, alkohol, hazard. W gazetach pisano o nim z mieszaniną podziwu i oburzenia.
Mimo to nikt nie odmawiał mu serca do gry. Grał tak, jak żył. Bez kalkulacji. Dla wielu był uosobieniem urugwajskiego ducha: surowego, odważnego i – przede wszystkim – wolnego.
Czytaj też: Jak Urugwaj wygrał igrzyska? „Poeci futbolu” zszokowali Europę
9 contra 11
W 1933 roku w lidze urugwajskiej dochodzi do jednego z najbardziej niezwykłych meczów w historii futbolu. Nacional mierzy się z odwiecznym rywalem, Peñarolem. Spotkanie przerywa bójka po kontrowersyjnej decyzji sędziego. Trzech piłkarzy Nacional zostaje wyrzuconych z boiska. Mecz kończy się dopiero po miesiącach przerw i powtórek.
W decydującym starciu, rozgrywanym przy pustych trybunach, Nacional gra w dziewięciu przeciwko jedenastu. Castro strzela hat-tricka: dwie bramki wyrównujące i trzecią, zwycięską. Nacional zdobywa mistrzostwo Urugwaju, a mecz przechodzi do historii jako „9 contra 11”.
Po zakończeniu kariery w 1936 roku Castro nie odszedł od piłki. Został trenerem. Jako szkoleniowiec Nacionalu zdobył pięć mistrzostw kraju z rzędu (1940–1943, 1952). Prowadził też reprezentację Urugwaju. W każdym zespole, który prowadził, wymagał od zawodników tego samego, co od siebie: odwagi i dyscypliny.
„Nie musisz mieć wszystkiego, żeby wygrać” – powtarzał piłkarzom. „Musisz tylko wierzyć, że możesz.”
Zmarł nagle 15 września 1960 roku, w wieku 55 lat, na zawał serca. Kilka miesięcy wcześniej zrezygnował z pracy trenera reprezentacji – jak się później okazało, z powodu pogarszającego się zdrowia. Jego pogrzeb w Montevideo stał się manifestacją narodowej wdzięczności. Kibice nieśli flagi i transparenty z napisem: “El Divino Manco – orgullo del Uruguay”, czyli „Okaleczony Bóg, duma Urugwaju.”