Kraków: Franz Dreadhunter z Chłopców z Placu Broni: Wszystko to robimy, aby upamiętnić Bogusia i jego piosenki
- Jak poznałeś Bogdana Łyszkiewicza?
- Po raz pierwszy miałem z nim kontakt w latach 80., gdy byłem gościem na koncercie Chłopców z Placu Broni w Chrzanowie. Zamieniliśmy tylko kilka zdań i nic więcej, bo byłem wtedy w rozjazdach. Kiedy wróciłem w 1991 roku z USA, spotkaliśmy się w jakiejś krakowskiej knajpce. Boguś był ciekawy moich doświadczeń, więc spędziliśmy wiele godzin na pogaduchach o muzyce. Nie każdy w Krakowie znajduje sobie od razu przyjaciół - a my przypadliśmy sobie do gustu.
- To dlatego dołączyłeś do jego zespołu?
- Pojechałem kiedyś z nimi na koncert do Zakopanego i tam Bogdan zwierzył mi się ze swych kłopotów z ówczesnym składem grupy. Byłem bardzo zdziwiony, że panują tam takie układy. Zasugerowałem mu więc, że powinien to zmienić. "Czy ty mógłbyś grać w moim zespole?" - zapytał wtedy Boguś. Byłem zaskoczony tą propozycją, ale jednocześnie zainteresowany. Cały ówczesny skład Chłopców był spoza Krakowa, Boguś chodził więc sam po mieście. Dlatego chciał, żebym z nimi jeździł, bo dobrze mu się ze mną gadało. W końcu doszło do koncertu w Warszawie i tam zespół się zbuntował. "Albo on odchodzi albo my" - usłyszał Bogdan. No i podziękował im. Zostaliśmy więc we dwóch. Skrzyknąłem wtedy znajomych muzyków i nagraliśmy płytę "Krzyż".
- Włożyłeś serce w tę pracę?
- Zawsze kiedy wstępowałem do jakiegoś zespołu, to oddawałem mu pół życia. Nie liczyła się nawet dla mnie rodzina. Zespół był najważniejszy. Kiedy trzeba było siedzieć na próbie 12 godzin - to siedziałem 12 godzin.
- Miałeś za sobą punkową przeszłość. Muzyka Chłopców nie była dla ciebie nazbyt hipisowska?
- W każdym zespole, w którym grałem, moja działalność sprowadzała się do współpracy z jego liderem. Tak było z Piotrem Markiem w Düpą, z Tomkiem Lipińskim w Tilcie czy z Pawłem Rozwadowskim w Deuterze. To samo było w tym przypadku. Interesowało mnie po prostu tworzenie i granie dobrych piosenek. Kiedy trafiłem do Tiltu, to Tomek robił punka, ale wspólnie skręciliśmy w stronę popu. Zawsze miałem duży wpływ na to, co się dzieje w zespole. Boguś też mi to umożliwił. Po płycie "Krzyż" zawarliśmy ugodę, która polegała na tym, że on firmuje muzykę i teksty, a ja zajmuję się zespołem. To nie znaczy, że nie miałem wpływu na piosenki Chłopców. Tam wszędzie słychać moje linie basowe. W pewnym momencie zaczęliśmy pracować z Bogusiem tylko we dwóch i tak przeleciało dziesięć lat.
- Nagrałeś z Chłopcami cztery albumy. Który z nich cenisz najbardziej?
- Najbardziej lubię płytę "Uśmiechnij się" z 1997 roku, dlatego, że wtedy mogliśmy wreszcie rozwinąć skrzydła. Nagrywaliśmy w dobrym studiu na przyzwoitym sprzęcie i instrumentach, więc do dzisiaj brzmi to jak trzeba. Dlatego najchętniej wracam do tamtego albumu.
- A do pozostałych?
- "Krzyż" z 1991 roku nagrywaliśmy w totalnej nędzy. Kiedy zespół się rozsypał, musieliśmy wszystko składać od początku. Nie mieliśmy w ogóle pieniędzy. Na śniadanie jedliśmy precle, mnie czasem dziewczyna przyniosła cebulę i parówkę. Za wzmacniacz służyło nam lampowe radio. Zaczynaliśmy więc praktycznie od zera. Przy "Kocham cię" z 1993 roku było już lepiej. Boguś przyjął taki styl życia, że wyjeżdżał z Polski, a ja musiałem wszystko kontrolować tu na miejscu. Potem wracał, zbierałem ludzi i ruszaliśmy w trasę. Dlatego w sumie Chłopcy nie mieli stałego składu. Najmniej zżyty jestem z płytą "Polska", która powstawała aż 9 miesięcy w ciężkich nastrojach. Dlatego praktycznie do niej nie wracam.
- Lata 90. to w Polsce czas dzikiego kapitalizmu - również w show-biznesie. Jak radziliście sobie w tym świecie?
- Początek był dramatyczny. Wynajęliśmy mieszkanie w bloku i mieszkaliśmy razem. Jak dostałem 8 dolarów z ZAiKS-u z Kanady, to było święto. Oczywiście byliśmy wtedy młodymi chłopakami i każdy miał rodzinny dom, więc mógł wrócić do mamy na obiad. Kiedy zaczęły się koncerty, pojawiła się wreszcie jakaś kasa i wszystko ruszyło do przodu. Zakochałem się wtedy w jednej dziewczynie i była nawet mowa o ślubie. Bogdan zaczął mnie prostować i namawiać na założenie rodziny. "Ożeń się, będzie dobrze, mamy zespół, utrzymasz się" - mówił. Ja byłem czarną owcą Krakowa, on natomiast starał się wszystko ogarniać i namawiał mnie na bardziej uporządkowane życie. I to właściwie jemu zawdzięczam, że mam syna.
- Bogdan zginął wypadku samochodowym w czerwcu 2000 roku. Jego śmierć była dla ciebie dużym szokiem?
- Oczywiście. W dniu, kiedy dowiedziałem się o tym, siedziałem z Maćkiem Maleńczukiem i Tomkiem Lipińskim w kawiarnianym ogródku. Kiedy dotarła do nas ta wiadomość, wszyscy byliśmy zdruzgotani.
- Co sprawiło, że postanowiłeś reaktywować zespół w 2015 roku?
- W 2010 roku zwrócili się do nas producenci telewizyjnego serialu "39 i pół" z propozycją nagrania na nowo kilku przebojów Chłopców pod kątem wykorzystania ich w filmie. To wbiło mi klina w głowę, bo przez minione 10 lat nie tknąłem tematu Bogdana. Serial okazał się impulsem, by wrócić do piosenek Chłopców i stworzyć skład, który mógłby je wykonywać dla przyjaciół.
- Jak tego dokonałeś?
- Przed mikrofonem stanął Dario Litwińczuk, mój ówczesny kolega z Pudelsów. I całkiem dobrze mu poszło. Było to więc powodem, aby od czasu do czasu się spotkać i zagrać. Zawsze kończyło się to we łzach, bo to przecież wzruszająca historia i chwytające za serce piosenki. Na początku nazywaliśmy O Ela. Tak dotarliśmy do 2015 roku, kiedy wypadała 15. rocznica śmierci Bogusia. Pomyślałem wtedy, żeby ją uczcić specjalnym koncertem w radiowej Trójce. Dostaliśmy zgodę - ale zaproponowano nam, abyśmy zagrali jako Chłopcy z Placu Broni, żeby to było bardziej nośne. Nigdy o tym wcześniej nie myślałem, ale uznałem, że to dobry pomysł. Stworzyłem więc w 2-3 miesiące cały skład - ostatecznie Trójka wycofała się jednak i koncert się nie odbył. Postanowiłem jednak, że będziemy grali pod tą nazwą, upamiętniając w ten sposób schedę Bogusia.
- Od tamtej pory macie już czwartego wokalistę. Z czego wynikają te nieustanne zmiany?
- Dario zrezygnował, bo został menedżerem Maćka Maleńczuka. Wtedy dołączył do nas Maciek Czarnecki, który śpiewał kilka lat, a potem rozpoczął karierę solową. Później dołączył do nas Szymon Pejski, ale on też miał swój pomysł na życie. Tak dotarliśmy do 2023 roku.
- Wtedy frontmanem Chłopców został Janusz "Yanina" Iwański. Jak do tego doszło?
- Kiedy przeprowadziłem się z Krakowa do Częstochowy, napisałem do niego maila, bo uznałem, że skoro mieszkamy w jednym mieście, to możemy coś razem zrobić. Miałem jednak zły adres, więc moja propozycja przeleżała gdzieś w internetowym niebycie przez rok. W końcu trafiliśmy na siebie i zgadaliśmy się co i jak. Kiedy usłyszałem, jak Janusz śpiewa piosenki Bogusia, uznałem, że to jest najlepsza rzecz jaka się nam przytrafiła.
- Janusz jest też trochę hipisem, jakim był kiedyś Bogdan. To pomaga mu identyfikować się z przesłaniem tekstów jego piosenek?
- Bardzo. Janusz podszedł do tego od serca. Siadł nad tymi tekstami i wszedł w każde słowo. Można więc powiedzieć, że zagłębił się w te piosenki perfekcyjnie od strony duchowej. Do tego Janusz znał Bogusia, spotkali się kiedyś na festiwalu w Sopocie, był nawet pomysł, aby wspólnie pograli. Teraz Janusz napisał piękny tekst o Bogdanie, więc uznałem, że warto zrobić z tego piosenkę.
- To znaczy, że pojawią się nowe utwory Chłopców?
- We wrześniu ukaże się nasz singiel z trzema premierowymi utworami, dedykowanymi Bogusiowi. Długo nie dopuszczałem do siebie myśli, że Chłopcy mogliby wykonywali nowe piosenki. Ale w końcu trafiły do mnie teksty, które uznałem, że mogłoby się Bogusiowi podobać. To piosenki, które łapią za serce. Siedzieliśmy długo nad nimi z Januszem i perkusistą Wojtkiem Namaczyńskim starając się, aby zabrzmiały jak trzeba.
- Zagracie je podczas koncertu 3 września w Nowohuckim Centrum Kultury z okazji 25. rocznicy śmierci Bogdana?
- Niewykluczone. Na pewno wykonamy zestaw najważniejszych piosenek Chłopców z Placu Broni. Koncert odbędzie się przy okazji odsłonięcia muralu poświęconego Bogusiowi przy Nowohuckim Centrum Kultury.
- Skąd pomysł na taki mural?
- Chodziłem za tym już od dawna. Wszystko rozbijało się jednak o koszty. W końcu udało się to doprowadzić do realizacji za sprawą Zbyszka Grzyba, obecnego dyrektora NCK. On jest najwierniejszym przyjacielem Bogusia i naszego zespołu od początku jego istnienia. To on i jego ekipa dołożyła wszelkich starań, aby udało się zrobić ten mural. Znajduje się on na ścianie przy wjeździe na podziemny parking przy NCK-u. "Tu jest wasz dom" - powiedział kiedyś nam Zbyszek i nie były to puste słowa. Wszystko to robimy, aby upamiętnić Bogusia i mam nadzieję, że dzięki temu jego piosenki i pamięć o nim przetrwają.
- Brakuje ci czasem Bogdana?
- Bardzo. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, byliśmy nawzajem swoimi powiernikami i wspieraliśmy się w różnych sytuacjach życiowych. Może nie siedzieliśmy przy piwie w barze do trzeciej nad ranem, ale nie tak wyglądała przyjaźń między nami. To rozgrywało się zupełnie gdzie indziej. Boguś był po prostu dobrym kumplem i zawsze można było na niego liczyć. Wiele mu zawdzięczam.