Pogrzeb Marii Konopnickiej. Poetkę żegnał tłum ludzi
Gdy 8 października 1910 roku Maria Konopnicka zamknęła oczy na zawsze, Lwów pogrążył się w żałobie, jakiej nie widziano od lat. Jej śmierć stała się początkiem jednego z największych pogrzebów w polskiej historii.
Ostatnia podróż: choroba, śmierć i pożegnanie
Jesień 1910 roku była dla Marii Konopnickiej czasem pogarszającego się zdrowia. Poetka, wyniszczona latami pracy, problemami rodzinnymi i biedą, ostatnie tygodnie życia spędziła w sanatorium "Kisielki" pod Lwowem. Od lat zmagała się z dolegliwościami gastrycznymi, które nasilały się z wiekiem, a ostateczną przyczyną śmierci było gwałtowne zapalenie płuc.
Alkohol po nocnej zmianie? Psycholog mówi, czemu to pułapka
Zmarła nagle 8 października 1910 roku w wieku 68 lat. Przy jej łóżku czuwały dzieci i najbliższa przyjaciółka Maria Dulębianka, która stała się nie tylko powierniczką, ale i organizatorką ostatnich dni poetki.
Wieść o śmierci Konopnickiej wstrząsnęła całą Polską. Gazety w Warszawie, Krakowie, Lwowie i Poznaniu ukazały się z czarnymi obwódkami, a nekrologi i wspomnienia drukowano niemal natychmiast.
Lwów przywdział żałobę – na ulicach pojawiły się klepsydry, flagi z kirem, a nazwisko poetki nie schodziło z ust mieszkańców. Przez trzy dni tłumy odwiedzały kościół oo. Bernardynów, gdzie wystawiono trumnę zmarłej, otoczoną światłami, kwiatami i wieńcami od instytucji, stowarzyszeń i zwykłych ludzi.
Pogrzeb – manifestacja patriotyzmu pod zaborami
Pogrzeb Marii Konopnickiej odbył się 11 października 1910 roku i od początku miał wymiar nie tylko rodzinny, ale przede wszystkim narodowy. Uroczystości rozpoczęły się o godzinie 14 w kościele oo. Bernardynów. Do świątyni weszli nieliczni – większość żałobników zgromadziła się na placu i okolicznych ulicach.
Według relacji prasy, tłum był tak gęsty, że nie sposób było znaleźć choćby skrawek wolnego miejsca. "Plac Bernardyński i jemu przyległe pełny był zaraz w popołudniowych godzinach. Tam, gdzie targowica, miejsca ani szmatu nie było wolnego, a na kilku spóźnionych furach chłopskich włościanki stały czerwone, patrzące, a na dachach bud i straganów chłopcy co zwinniejsi swe miejsce znaleźli. Zresztą głowa przy głowie, jak daleko okiem zajrzeć" – pisał "Kurjer Lwowski".
Po nabożeństwie trumnę wyniesiono z kościoła na barkach czterech mężczyzn. Na trybunie pojawił się wiceprezydent Lwowa Tadeusz Rutowski, który w imieniu miasta pożegnał poetkę słowami: "Formą władała jak wielcy mistrze, ale musiało w tej poetce być coś więcej, skoro znalazły się tu te tysięczne rzesze. W tej, której śmiertelne szczątki za chwilę oddamy ziemi, była wielka myśl, bezdeń uczucia, miłość nieograniczona dla wszystkich, co cierpią, dla wydziedziczonych i biednych... Poetka serca chłopskiego, poetka robotnika, poetka dzieci – Ona niosła tym wszystkim, których nękała niedola, ból serdeczny i żal, współczucie głębokie".
Kondukt pogrzebowy wyruszył w stronę cmentarza Łyczakowskiego. Na jego czele szła kapela czwartaków z marszem żałobnym, straż pożarna, delegacje organizacji polskich i ukraińskich, tramwajarze, młodzież, sieroty, uczniowie, studenci, politycy, artyści i działacze społeczni.
Za trumną podążała rodzina, przedstawiciele władz miasta, uniwersytetów i stowarzyszeń naukowych, a także dziesiątki tysięcy zwykłych ludzi. Szacuje się, że w pogrzebie wzięło udział około 50 tysięcy osób – był to jeden z największych pochówków w historii Galicji.
Symboliczny wymiar pogrzebu
Pogrzeb Marii Konopnickiej miał także wymiar kontrowersyjny. Arcybiskup lwowski Józef Bilczewski, uznając, że poetka nie była prawowierną katoliczką, wydał duchowieństwu zakaz udziału w uroczystościach i odwołał mowę biskupa Władysława Bandurskiego. Mimo to, modlitwy żałobne odprawiono na cmentarzu, a trumnę do grobu złożyli młodzi lwowiacy i przedstawiciele środowisk naukowych.
Wśród żałobników byli nie tylko Polacy, ale także Ukraińcy, dla których twórczość Konopnickiej była równie bliska. W tym dniu, jak pisała prasa, "dwa zwaśnione narody odłożyły na bok niesnaski i pogrążyły się we wspólnym smutku". W kondukcie szli powstańcy styczniowi, delegacje kobiece, cechy rzemieślnicze, bractwa, szkoły, robotnicy i inteligencja. Wzdłuż ulic płonęły latarnie okryte kirem, a dwa rydwany wieńców podążały za karawanem.
Na cmentarzu przemawiali m.in. Jan Kasprowicz, Jakub Bojko, Józef Hudec i działaczki organizacji kobiecych. Ostatnie modły i śpiewy chórów polskich i ruskich rozbrzmiewały wśród tłumu, który w skupieniu i ciszy żegnał poetkę. W mroku zapalono pochodnie, a nad grobem zabrzmiały pieśni "Boże coś Polskę" i "Mazurek Dąbrowskiego".