Sąd uniewinnił po raz drugi. Oskarżony działał w obronie koniecznej
Do tragicznych wydarzeń doszło 24 listopada 2022 roku. 34-letni Waldemar K. zginął podczas kłótni rodzinnej z rąk swojego ojca, 72-letniego obecnie Marka K. Zdarzenie miało miejsce w mieszkaniu przy ulicy Długosza w Słupsku, w którym małżeństwo emerytów mieszkało razem z synem - Waldemarem K. Przy alkoholu doszło do kłótni. W czasie szarpaniny Marek K. chwycił za nóż i ugodził nim syna w klatkę piersiową. Oskarżony działał z zamiarem bezpośrednim, z dużą siłą użył noża o długości ostrza 10 centymetrów.
Marek K. od razu zadzwonił na numer alarmowy. Mimo szybkiej akcji ratunkowej nie udało się uratować mężczyzny. Jeden cios w kierunku serca spowodował ranę głęboką na 7-8 centymetrów.
W czasie śledztwa Marek K. przyznał się i wyjaśnił, że nie chciał zabić syna, a nóż wziął do ręki w czasie szarpaniny. Jednak prokuratura nie widziała okoliczności, które by wskazywały na działanie w obronie koniecznej lub na przekroczenie granic obrony.
Po obserwacji psychiatrycznej w szpitalu biegli uznali, że w chwili popełniania zarzucanej zbrodni Marek K. był poczytalny.
Sąd uniewinnił
W kwietniu 2024 roku przed Sadem Okręgowym w Słupsku rozpoczął się proces Marka K. Co ciekawe, oskarżony odpowiadał z wolnej stopy, bo wyszedł z aresztu jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Tak w lipcu 2023 roku zdecydował sąd, który wziął pod uwagę okoliczności sprawy i nie przedłużył tymczasowego aresztowania. Marek K. przyznał się do zarzucanego czynu. Jednak już na pierwszej rozprawie sąd uprzedził strony o możliwości zmiany kwalifikacji prawnej czynu na uszkodzenie ciała ze skutkiem śmiertelnym lub zabójstwo w obronie koniecznej.
Wyrok zapadł 20 grudnia 2024 roku. Sąd Okręgowy w Słupsku uznał, że Marek K. działał w zakresie obrony koniecznej i wydał wyrok uniewinniający. Od tego postanowienia odwołała się prokuratura.
Sąd Apelacyjny w Gdańsku wyrokiem z dnia 9 czerwca 2025 r. utrzymał w mocy zaskarżony wyrok.
Proces w Słupsku
Tak o tym zdarzeniu, które miało miejsce 24 listopada 2022 rok mówił podczas procesu w Sądzie Okręgowym Marek K.
- Dostałem emeryturę. Listonosz przyniósł 1700 złotych. W sklepie kupiłem cztery piwa, żubrówkę i papierosy. Wypiliśmy z żoną i synem. Poprosiłem Waldka, żeby poszedł po alkohol. Dałem mu dwieście złotych.
Z relacji wynikało, że gdy alkohol się skończył, syn poszedł do drugiego pokoju, a on pokłócił się z żoną o pieniądze z emerytury, których nie chciał jej dać. Ona krzyczała, on ją wyzywał od kur... i szmat. Siedzieli w fotelach i krzyczeli na siebie.
- Wszedł Waldek, miał rozpiętą bluzę. Złapał mnie za szyję i zaczął mnie dusił obiema rękoma. Jak się broniłem, złapał mnie za ręce i zaczął mi je wykręcać. Mówił, że jak będę skakał do matki, to mi je połamie. Wtedy odruchowo wziąłem do ręki nóż, który leżał na stoliku obok mnie. Zawsze obierałem nim jabłka. Zamachnąłem się nim od dołu w kierunku brzucha syna i wbiłem mu ostrze. Syn po tym ciosie zgiął się wpół, złapał rękoma w okolice brzucha i poszedł do swojego pokoju. Nic nie powiedział. Od razu zacząłem dzwonić na numer 112. Żona poszła do drugiego pokoju zobaczyć, co z Waldkiem. Zaczęła krzyczeć, że go chyba zabiłem. Nie pamiętam, co stało się z nożem. Gdyby on z rękoma nie rzucił się do mnie, to by się nie stało. Moje życie niedługo się skończy. Zniszczyłem wszystko. Rodzinę - mówił w sądzie Marek K.
Krzyk Reginy K.. matki Waldemara K., sprawił, że przybiegł sąsiad i próbował tamować rannemu krew. Przyjechała policja i pogotowie. Ratownicy wyszli z pokoju i powiedzieli, że syn zmarł.
Waldemar K. miał złą opinię
Już na samym początku procesu sąd uprzedził strony o możliwości zmiany kwalifikacji prawnej czynu na uszkodzenie ciała ze skutkiem śmiertelnym lub zabójstwo w obronie koniecznej. Dlaczego?
Waldemar K. nie miał dobrej opinii, nawet we własnej rodzinie. Według jego siostry nie pracował, pił i ćpał, nie dokładał się do utrzymania, pożyczał od rodziców pieniądze, ale nigdy nie oddawał, bił ojca. Handlował narkotykami, kradł, siedział w więzieniu, wtedy też był poszukiwany. Znany był policji, bo notorycznie nadużywał alkoholu, zakłócał porządek publiczny, obracał się w towarzystwie narkomanów.
- Mój brat był naprawdę niedobrym człowiekiem - mówiła w sądzie Katarzyna L, córka oskarżonego. Pił. Zachowywał się agresywnie. Rodzice ciągle mieli szyby w segmencie powybijane. Handlował narkotykami. Rodzice się go bali. Mnie wyganiał z ich mieszkania. Kilka razy siedział w więzieniu, za alimenty, za kradzieże, a rodzice jeździli do niego na widzenia. Awantura była też ostatniego dnia października. Pchnął matkę, skoczył do ojca, ale nikt nie wezwał policji, bo brat był wtedy poszukiwany.
Na procesie opinię przedstawiła Jolanta Wilmanowska, biegła z zakresu medycyny sądowej. Na podstawie oględzin ciała i sekcji zwłok biegła stwierdziła, że kanał rany miał 7-8 centymetrów długości i był skierowany ku górze. Pokrzywdzony Waldemar K. zmarł wskutek wstrząsu krwotocznego. Jego narządy wypełniało około 1900 mililitrów krwi.
Według biegłej nóż był trzymany w podchwycie.
- Na podstawie charakteru i przebiegu kanału rany można jedynie wskazać, że w chwili zadawania ciosu pokrzywdzony i oskarżony zwróceni byli do siebie w przodem - mówiła biegła, nie wykluczając wersji, że obaj mężczyźni mogli stać lub oskarżony mógł siedzieć, a pokrzywdzony nachylać się nad nim.
Ostatecznie po kilku rozprawach Sąd Okręgowy uniewinnił Marka K. Uznał, że działał on w warunkach obrony koniecznej. Ten wyrok właśnie podtrzymał Sąd Apelacyjny w Gdańsku.